niedziela, 2 grudnia 2012

Samuel Delany - "Punkt Einsteina"

Najwyższa pora nadrobić blogowe zaległości. 

Bardzo chciałem zachwycić się "Punktem Einsteina", ale zwyczajnie Delany przekombinował. Nie dosyć, że powieść jest króciutka (Amerykanie mają na taką formę określenie "novella", coś pośredniego pomiędzy opowiadaniem, a pełnoprawną powieścią), to jeszcze autor robi z tego jakieś pomieszanie z poplątaniem, przenikają się wątki fantastyczne, z hard sf, mity greckie ze współczesną autorowi kulturą (rock'n'roll, Beatlesi), inwazja porywaczy ciał z motywami Judasza i Jezusa, do tego gdzieś się wdziera chyba nawet "Boska Komedia", totalny misz-masz koncepcji i odniesień. Tłumaczenie sprawia wrażenie rzetelnego, pewne wątpliwości mam, jeśli idzie o wydawnictwo Phantom Press, które mogło zwyczajnie sobie powieść skrócić redakcyjnie. 

Nieważne, przyjmując dobrą wiarą, że miałem okazję przeczytać kompletne dzieło Delany'ego, to się nie mogło udać w takiej formule, jaką proponuje autor. Są dwa rodzaje literatury nieudanej - dzieło grafomańskie i dzieło nonsensowne (które jednocześnie może być grafomańskim). "Punkt Einsteina" zalicza się do drugiej kategorii. Delany bawi się w pisarza i otrzymuje za to Nebulę, co należy uznać za jakiś żart. Powieść odsyłam do lamusa, gdzie jej zasłużone miejsce.

Brak komentarzy: