wtorek, 18 grudnia 2012

Dennis Lehane - "Wyspa skazańców"

W początkowych fragmentach powieści jest opis szczura, który dociera na epizodyczną, pojawiającą się jedynie na kilkadziesiąt minut odpływu wyspę. Wiele szczurów próbowało tego dokonać, tylko temu jednemu się udało. W moim przekonaniu szczur ten jest alegorią człowieka próbującego zrozumieć sens życia, znaleźć osobisty azyl. Niewielu się to udaje, a tym, którzy odnoszą sukces, i tak zostanie on dwakroć odebrany. I taki też jest Teddy Daniels, symbol tragizmu jednostki w zetknięciu z oceanem życia. Warto się jednak starać iść pod prąd, być może się uda, chociaż na chwilę wygrać z falą konformizmu.

Oczywiście Lehane to nie starogrecki dramaturg, poziom literatury amerykańskiego pisarza jest dostosowany do współczesnego amerykańskiego odbiorcy, a więc puentą prosto i mocno zdzielić między oczy. Subtelność zwrotności ruskiego tankowca. Wszystkie prawdy życiowe dostajemy na tacy, a tragedia Teddy'ego jest jedną z największych z jakimi się zetknąłem w literaturze, w dodatku podana bez żadnej taryfy ulgowej.

Oprócz tego Lehane pisze dosyć wrednie. Z jednej strony ma się realne wrażenie porządnego dzieła, z drugiej zaś posmak zakalca. "Wyspę skazańców" czyta się porywająco, tylko że nie do końca jest to rzetelne, w didaskaliach czuć, że powieści nie pisał specjalista-psycholog, głębia badań psychologicznych jest tutaj na poziomie naukowca-amatora, który naczytał się periodyków i chełpi się swoją wiedzą. Nie jestem psychologiem, czy psychiatrą, więc mnie to aż tak bardzo nie raziło, no ale specjalista będzie sobie wyrywał włosy z głowy podczas czytania.

Standardowy Lehane, słaby merytorycznie, bardzo dobry fabularnie.

Brak komentarzy: