niedziela, 28 grudnia 2014

Steven Erikson - "Dom łańcuchów" (tom 4 z 10 Malazańskiej Księgi Poległych)

Ocena 6/10
Za mną czwarty, epicki tom MKP Stevena Eriksona. Trzeba przyznać, że facet ma rozmach. Nie dość, że stworzył pokręcony, skomplikowany świat przedstawiony, prowadzi jednocześnie kilkadziesiąt wątków w każdej z powieści, to w dodatku lubuje się w zaskakiwaniu czytelnika i miesza te wątki z podziwu godną konsekwencją, tak, że nic nie wydaje się oczywiste i zmierzać linearnie do oczywistego końca. 

Pokuszę się jednak o pewną refleksję ogólną nad całym cyklem. Mam problem z Eriksonem, dopada mnie bowiem znużenie światem przedstawionym. Z jednej strony, aby być na bieżąco i orientować się w morzu wątków oraz zasad świata przedstawionego trzeba czytać wszystko jak leci, z drugiej zaś jestem już zmęczony ciężkością fabuły, a to w końcu literatura rozrywkowa. Mam ochotę odstawić na jakiś czas, poczytać coś lżejszego, niepoważnego. Erikson, przy całej swojej pomysłowości, dysponuje grubo ciosanym piórem. Doskonale mu wychodzą postaci szorstkie, wojskowe, fatalnie kreuje postaci subtelne, wymagające wrażliwości. Jest to o tyle dziwne, że dotychczas MKP jest bardzo realistyczna, zasadniczo króluje relatywizm moralny, któremu najpewniej hołduje Erikson. 

Erikson jest także zdziebko niekonsekwentny, co sprawia, że niektóre rozwiązania fabularne są przeskalowane. Oto w pierwszych dwóch tomach Erikson nakazuje nam patrzeć na Imperium Malazańskie jako na zło wcielone, czego uosobieniem jest pozbawiona wszelkich skrupułów cesarzowa Laseen, ale już od trzeciego tomu następuje zwrot i zdaniem Eriksona Imperium jest jednak cacy, a wszelkie postępki Laseen (np. czystka szlachty w wyniku której Felisin Paran spotyka los gorszy od karalucha) są uzasadnione racją stanu. 

Wszelkie wątpliwości co do tego, że świat Malazu to nie jest miejsce dla delikatnych kobiet Erikson rozwiał w "Domu łańcuchów" (dalej DŁ). Ostatecznie los Felisin Paran, najmłodszej z rodzeństwa Paran, rozstrzyga się na polu bitwy w bezpośrednim starciu z siostrą, która zapewniła jej straceńczy los. Erikson dopełnia w ten sposób obrazu Felisin jako postaci tragicznej, ofiary świata, w którym żyje, ofiary swojej siostry oraz własnej niewinności. Wyszło to naprawdę wiarygodnie, jeśli idzie o samą postać Felisin, niestety gorzej w przypadku Tavore Paran. Pomimo tego że w końcu Tavore wkroczyła na scenę MKP jako ostatnia z rodzeństwa, to niewiele dowiadujemy się o jej motywacjach, o jej odczuciach, poza tym, co wyczyta z jej twarzy towarzyszący jej Gamet, żołnierz domu Paran. Biorąc pod uwagę, że w kreacji Felisin Erikson ociera się o artyzm tragedii greckiej, to już przedstawienie Tavore chluby mu nie przynosi, no chyba że jej postać zostanie rozwinięta w przyszłych tomach MKP. Nie wiemy, co Tavore czuje, kiedy dowiaduje się o śmierci siostry, poza stwierdzeniem któregoś z bohaterów, że "przyboczna jest najbardziej samotną osobą na świecie", nie wiemy o niej w zasadzie nic, oprócz tego że dopuściła się zdrady wobec własnej rodziny. Nie wiem też jaki był cel Eriksona w takim, a nie innym rozwiązaniu wątku sióstr, skoro Tavore o swoim bezpośrednim udziale w śmierci Felisin nigdy się nie dowiaduje (współpracownicy ukrywają przed nią ten fakt). Widać tu pewną niekonsekwencję w budowaniu tragedii, bo tylko pełna wiedza sprawcy o swoim czynie, może potem doprowadzić do pełnego odkupienia, w innym przypadku rozgrzeszenia nie ma (i mam tu na myśli także rozgrzeszenie wobec czytelników). W tej sytuacji śmierć Felisin z ręki Tavore jest tylko pustym środkiem literackim, mającym wzbudzić w czytelnikach emocje na poziomie "Mody na sukces".

W każdym razie, jeżeli kobieta chce przeżyć w świecie Malazu, to musi być twardą suką, która niejedno przeszła, ale to jej nie złamało, jeno zahartowało. W dodatku taka babka musi mieć specjalne skille, aby dać sobie radę z hordą krwiożerczych samców (jak np. Apsalar, która jest śliczna i drobna, ale posiada umiejętności skrytobójcy) albo być zwyczajnie brzydka (Tavore). Ładna i delikatna (Felisin), nieobdarzona żadnym talentem poza urodą, skazana jest na łaskę innych. 

Niezbyt to subtelne i wskazuje na pewne braki w obrazie świata przedstawionego, nawet jeżeli zamierzone, to niestety powstaje pytanie zasadnicze: po co żyć w świecie, gdzie nie ma miejsca na subtelność i wrażliwość. Gdzieś musi być takie miejsce, aby motywacje bohaterów do walki były czymś uzasadnione, żeby nie były wydumane. W DŁ Erikson często ustami bohaterów przywołuje powiedzenie, że w świecie wszystko dąży do równowagi, podając jako przykład los bogini Tornada. Tymczasem Erikson tej zasady nie trzyma się już w samym konstrukcie świata Malazu, gdzie trup pada często i gęsto, świat jest mroczny i brutalny, a bohaterowie o coś walczą, ale nie wiadomo do końca o co. Brak tej przeciwwagi, jak u Tolkiena, gdzie alternatywą dla piekielnego Mordoru stanowiła sielska i zielona kraina hobbitów. U Eriksona brak takiego Hobbitonu, i to mi najbardziej przeszkadza w lekturze MKP. 

No dobra, dosyć psioczenia, teraz nieco pozytywów. DŁ to najlepsza koncepcyjnie odsłona sagi. Tutaj wszystkie wątki poświęcone są tytułowym łańcuchom. Każdy z bohaterów jest czymś związany, do czegos przykuty, coś więzi jego wolę działania. W przypadku Felisin jest to dosłownie bogini Tornada zatruwająca jej duszę szaleństwem zemsty na siostrze, przez co prawdziwa i delikatna Felisin zanika z duszy dziewczyny. Karsa Orlong ciągnie za sobą łańcuchy dusz pomordowanych przez siebie istot i są to dosłownie łańcuchy Okaleczonego boga, Crokus uwiązany jest miłością do Apsalar, Onrack swoją przeszłością, L'Oric obowiązkiem wobec swojego ludu Tiste Liosan itd. Pod tym względem wyszło to Eriksonowi świetnie. 

Fabularnie poza wymienionym wątkiem sióstr, nie ma co Eriksonowi zarzucić. Jeśli idzie o bohaterów to na pierwszy plan wysuwa się Karsa Orlong, który do tej pory objawił się w trzecioplanowej roli Toblakai z BDU. Erikson stworzył własnego bohatera, a w zasadzie antybohatera. Karsa Orlong to połączenie Conana z Cymmerii (charyzmatyczny, niszczycielski, z własnym kodeksem zasad) z He-manem (cudowny miecz) i Hulkiem (wściekłość i wrzask). Karsa to czynnik chaosu, niweczący życie, zasady gry, nie dający się poskromić gniew i łaknienie krwi. Zwinny jak pantera olbrzym, który w dodatku wywodzi się ze starożytnej rasy o ciałach, które się same uzdrawiają. Jest to bohater tak odrealniony pod względem praw fizyki że aż dziwne jak wiarygodny się wydaje pod względem psychologicznym. Okaleczony bóg postanowił zrobić sobie z niego rycerza w swoim Domu Łańcuchów, ale Karsa nie zamierza służyć żadnym panom. Trzeba przyznać, że Karsa wkroczył na scenę z hukiem i jestem niezmiernie ciekaw jak to będzie wyglądało w dalszych tomach, w szczególności jaką rolę odegra w wojnie z Przykutym. 
Karsa Orlong i jego demoniczne trofea
Tutaj inna wizualizacja Karsy, miecza i głów ubitych Ogarów Ciemności 
Oprócz niego i wymienionych wcześniej sióstr Paran pojawiają się znane postaci takie jak: Kalam Mekhar, Crokus, Apsalar, Iskaral Krost, Skrzypek (tutaj również jako Struna, generalnie durne rozwiązanie), Leoman, L'Oric (Tiste Liosan), Gesler, Chmura, Perła, Lostara, Heboric, Kotylion, moi ulubieni Icarium i Mappo oraz epizodycznie Szybki Ben. Ich grono uzupełniają Trull Sengar (Tiste Edur), Onrack (Imass), Tavore i cała banda żołnierzy czternastej armii, którzy niestety głównie się zlewają w oczach. Nie będę ich tu wymieniał, ale odnoszę wrażenie, że w kolejnych częściach MKP zaczna odgrywać istotniejszą rolę. 
Trull Sengar
Onrack
Tavore Paran
DŁ nie czyta się tak dobrze jak WL. Są w DŁ momenty wręcz genialne, jak krótka, epicka potyczka Karsy Orlonga z Icariumem. Jest w tym tyle klimatu, że wprost rozsadza karty powieści, szkoda że to tak krótko trwa. Są niestety jednak także dłużyzny, Erikson chyba za pewnie zaczyna się czuć i zwyczajnie filozofuje, a że ma cięzkie pióro, to i filozofia jest niezbyt górnolotna. Nie ma na szczęście tych momentów dużo, ale przy 850-stronicowej cegle, to ma znaczenie. Dlaczego zatem tylko ocena 6/10? Za przekombinowanie, lanie wody momentami oraz za usilną chęć zaskakiwania czytelnika na każdym niemal kroku, co prowadzi do znużenia i efektu odwrotnego od zamierzonego (rozczarowujące zakończenie wątku sióstr Paran). 

DŁ kończy pewien rozdział w MKP. Mam takie odczucie czytelnicze, że pierwsze cztery tomy miały wprowadzić na scenę kluczowych bohaterów i ustawić ich w określonych rolach do odegrania. Piąty tom, "Przypływy nocy", to będzie opowieść Trulla Sengara o upadku Tiste Edur i ich przejściu na służbę Okaleczonego boga. Akcja przeniesie się na kontynent Lether, gdzie zostanie zaprezentowana wojna pomiędzy Letherem, a Tiste Edur. Nowe lokalizacje, morze zupełnie nowych bohaterów i nowych wątków. Masakra, głowa mi pęka na sama myśl, chyba najpierw poczytam coś lekkiego. 

Brak komentarzy: