piątek, 7 grudnia 2012

Najlepsze lata naszego życia

Kilka dni do ostatniego kolokwium aplikacyjnego w tym roku, kilkadziesiąt ustaw do opanowania, a ja zamiast się uczyć zapadam w melancholijny nastrój "Sunset Park" Paula Austera, słuchając chilloutu na polskastacja.pl (o niebo lepszy chill niż w chillizet).

Bohaterami powieści Austera są intelektualiści, ludzie o bogatych, skomplikowanych, wrażliwych wnętrzach, przeważnie bezpretensjonalni, przeważnie egocentrycy, ludzie, którzy wzajemnie się przenikają, tworzą zakręconą nić wzajemnych relacji. I pomimo tego, że miałem cały czas wrażenie, że Auster odstawia chałturkę, szybko goni termin oddania kolejnej książki do wydawnictwa (zawsze mam takie wrażenie, gdy artyści tworzą o innych artystach, odwołują się do wrażliwości innych dzieł, niejako dokonują środowiskowego autoplagiatu), to "Sunset Park" czytało mi się z przejęciem, wciągnął mnie ten nieprzerwany, naprzemienny monolog wewnętrzny kilku postaci z nowojorskiego światka. I nie jest to bynajmniej bohema, czy insze zboczone schizy na pograniczu kultury i wynaturzenia, opisywani bohaterowie to ludzie normalni, z którymi każdy może się utożsamić w swoim zagubieniu.

Jak każda powieść o codziennym życiu, tak i ta musi zawierać w sobie tzw. życiowe mądrości. Nie jest to absolutnie nic złego, jeżeli nie jest podane łopatologicznie, a z dystansem i wiarą w inteligencję czytelnika. Na szczęście Auster to nie w ciemię bity talent literacki, więc udaje mu się mimochodem przemycić kilka nieoczywistych truizmów, wyrażonych np. w takich jak następujące sformułowaniu: "(...)ludzkie ciało nie może istnieć bez innych ludzkich ciał; ludzkie ciało musi być dotykane, ludzkie ciało ma skórę (...)". 

"Sunset Park" sprawia wrażenie jedynie odcinka serialu opowiadającego o mieszkańcach pewnej nowojorskiej dzielnicy. Sprawia to fragmentaryczność opowieści, próba uchwycenia na kilku stronach życiorysu osób o skomplikowanych charakterach, i kończy się w zasadzie, tam gdzie zaczyna - w polu. Nie lubię seriali, więc takie rozwiązanie mnie rozczarowuje, chociaż zdaję sobie sprawę, że ma to uzasadnienie w kontekście ciągłości losu ludzkiego, którego nigdy nie da się opowiedzieć w formie zamkniętej. Także narracja Austera, nerwowa, spontaniczna, jakby chciał w jednej chwili wyrzucić na papier wszystkie kłębiące się w głowie myśli, sugeruje naturalność, spontaniczność w pisaniu. Auster sprawnie spina wszystkie wątki, lecz wrażenie niedosytu pozostaje. 

Nie zmienia to jednak faktu, że "Sunset Park" jest powieścią dobrą, dobrze się czytającą, wciągającą i momentami przejmującą, nic odkrywczego, ale nie każda książka musi być odkryciem roku.

Poza tym odniosłem wrażenie, że dla Austera poszczególne postaci stanowią przede wszystkim formę zwrócenia uwagi czytelnika na męczące go sprawy, jak np. pracująca w PEN Clubie Alice myśli dużo o Liu_Xiaobo, laureacie pokojowej nagrody Nobla (pisząc "Sunset Park" Auster o tym nie wiedział), aktualnie przebywającym pod ścisłą pieczą chińskich władz:
"(...) tacy ludzie jak Liu Xiaobo są solą ludzkości(...)" Moja uwaga została zwrócona.
Albo w szczególności ten fragment, gdzie Auster ustami Hellera rozważa wydanie książki pod jednoznacznym tytułem "Czterdzieści lat na pustyni: wydawanie literatury w kraju, gdzie ludzie nienawidzą książek", a poziom amerykańskiego społeczeństwa nazywa wprost "kulturą kretynów".

Lubię czytać Paula Austera, druga po "Nocy wyroczni" dobra powieść w jego wykonaniu i chyba sobie wkrótce zapodam kolejną.

PS Poprzez "Sunset Park" Auster tworzy odniesienie, a zarazem pean na cześć jednego z najlepszych filmów dawnego Hollywood, obsypanego oskarami "Najlepsze lata naszego życia". Paralela całkiem udana.

Brak komentarzy: