sobota, 22 grudnia 2012

Philip Dick - "Transmigracja Timothy'ego Archera" (uniwersum śmierci)

Śmierć jest wszystkim, śmierć nas otacza, stanowi nasze credo wpisane w geny, świadomość istnienia, wszystko, co robimy, nasze motywacje, nasze działania, nasze obsesje, są pochodnymi świadomości i podświadomości nieuchronnego - człowiek stanowi materię, a każda materia ulega degradacji, z prochu powstałeś, i w proch się obrócisz. Człowiek nie jest nieśmiertelny, stanowi li tylko ucieleśnienie prawie ideału perpetuum mobile - ale jak to w reklamie, prawie robi wielką różnicę.

Fundamentem "Transmigracji Timothy'ego Archera" Philipa K. Dicka, nawiedzonego protoplasty metafizycznej fantastyki, czołowego przedstawiciela schizofrenicznej literatury, jest trylion dywagacji na temat śmierci, ostatecznego unicestwienia wolnej woli, świadomości i bytu, jedności ciała i ducha. Obsesja śmierci, jako końca wszystkiego albo jako granicy pomiędzy światem namacalnym, a światem nieodgadnionym, jako złudzeniem, ostateczną instancją pozbawionych nadziei złamanych dusz. O Ironio, wymarzona lektura przed Bożym Narodzeniem, świętem narodzin. A może idealna przed końcem świata? Niezależnie od tego z każdego zdania, każdego słowa powieści Dicka przebija ostateczność, nieuniknioność losu, definitywny koniec, tak, jakby autor spodziewał się, że za chwilę go zabraknie.

Powieść Dicka stanowi niemalże w całości bolesny obraz wewnętrznych przeżyć i doświadczeń Angel Archer, synowej tytułowego bohatera, która została doświadczona śmiercią wszystkich najważniejszych osób w jej życiu. Śmierć ją otacza, jest zniewolona świadomością śmierci, wokół siebie nie widzi nic innego, przez swoje doświadczenia w otaczającym ją świecie nie dostrzega życia, lecz śmierć. Jej sposób myślenia, który mamy okazję dogłębnie poznać, jest myśleniem śmierci, czuć woń rozkładu życia, dotyk kosy, widać pomór i zgniliznę. Imię "Angel" stanowi tutaj dość łopatologiczną symbolikę utraty niewinności, zbrukania śmiercią najczystszych ideałów.

Jesteśmy młodzi, jurni, pełni życia, przepełnieni witalnością, nieuchronnie, jednak niezauważalnie, mimochodem starzejemy się, nasza materia, nasze ciało ulega stopniowej, nieuchronnej degradacji, zmierzamy ku nieuniknionemu, a jedynym świadkiem tego procesu jest nasz umysł, nasze oczy, nasze zmysły.  Przeglądając w internecie informacje odnośnie pierwowzorów bohaterów "Transmigracji..." natrafiłem na ten zestaw zdjęć Joan Didion (w powieści Jane Marion) Joan Didion Charakterystyczna uroda, śliczna buzia zmieniona w przedśmiertną maskę udręki życia. Jest to oblicze, które musiało oglądać śmierć swojej córki i męża. Życie Joan Didion dopisało suplement do powieści Dicka.

Fabularnie ""Transmigracja" jest zwyczajnie nudna. Ot wspomnienia kobiety o istotnym facecie z jej życia, którym przy okazji jest poschizowany na maksa (jak to u Dicka) (eks)biskup Timothy Archer. Deliryczny styl pisarski Dicka, kotłowanina wątków, cytatów i przemyśleń sprawia jak zwykle u Dicka problem natury "nie zrozumiem tego, jeżeli się nie naćpam". Zero fantastyki, kupę metafizyki, maksymalne stężenie pesymizmu i zgorzknienia. Dopiero końcówka stanowi pewne ożywienie za sprawą tytułowej transmigracji, a jednocześnie Dick pozostawia odrobinę sarkastycznego optymizmu.

Niesamowita jest postać Billa, syna Kirsten, cierpiącego na schizofreniczne zaburzenie procesu poznawczego. Typowy paradoks rozegrany po mistrzowsku - stały bywalec zakładów psychiatrycznych jawi się tutaj jako jedyny normalny, pełnoprawny członek społeczności ludzkiej. Bill oznajmia w pewnym momencie Angel, że gdzie jak gdzie, ale nie ma lepszego miejsca na naukę rzeczywistości, kontaktów międzyludzkich, empatii i ogólnie życia jak szpital psychiatryczny. Poza tym kwestie wypowiadane przez Billa są mistrzowskie, jak np. ta:
"Wiele osób ma kłopoty psychiczne z powodu narkotyków. W szpitalu jest ich pełno. Nie zawsze im to zostaje, wbrew temu, co się słyszy. Główną przyczyną tego jest niedożywienie. Ludzie, którzy zażywają narkotyki, zapominają o jedzeniu, a jak już jedzą, to takie śmieciowe jedzenie. Mięśnie. Każdy, kto bierze narkotyki, ma niedowłady, chyba że, oczywiście, bierze amfetaminę, i wtedy nie je wcale. Wiele z tego, co u narkomanów wygląda na psychozy na tle zatrucia mózgu, to w istocie brak odpowiednich jonów, które można łatwo uzupełnić." No na pewno nie elektrowstrząsami.

Tak więc warto sięgnąć po ostatnią powieść Dicka, ciężkostrawną, ale ciekawą, także po to, by przeczytać jak Dick, poszukując na wszelakie sposoby Boga, doszedł w sposób obrazoburczy do tego, że Chrystus to grzyb halucynogenny.




2 komentarze:

Ambrose pisze...

Najlepsze jest to, że Dick niedługo po napisaniu tej książki zmarł, jak gdyby chciał w ten sposób przypieczętować poruszany temat śmierci w najlepszy z możliwych sposobów.

A postać Billa, tak jak mówisz, to po prostu mistrzostwo :)

Mamerkus pisze...

Taak, śmierć Dicka wkrótce po napisaniu TAKIEJ powieści, ma w sobie duży potencjał niesamowitości.