sobota, 13 września 2014

"A w tej zimowej klatce nie śpiewa żaden ptak"

Ocena 9/10
Przeczytałem w końcu powieść, która od początku do końca trzymała mnie w szachu. Mogę śmiało powiedzieć, że "Tysiąc jesieni Jacoba de Zoeta" autorstwa Davida Mitchella, znanego u nas przede wszystkim z nagłośnionego ekranizacją "Atlasu chmur", to totalna powieść historyczna. Złożona, wielowątkowa fabuła, z wielowymiarowymi bohaterami, akcja osadzona w silnie sfeudalizowanym Cesarstwie Japońskim przełomu XVIII i XIX wieku, w tle wielka światowa polityka z bankrutującą holenderską Kompanią Wschodnioindyjską, w centrum namiętności, miłości, knowania, ból, porwania i szaleństwa, przykryte grubą warstwą japońskich konwenansów. Wszystko to podlane sosem ogromnej erudycji i wiedzy autora oraz jego swobody w posługiwaniu się japońskim i holenderskim nazewnictwem i słownictwem. Biorąc te elementy udanie połączone w jednej powieści nie może dziwić, że "Tysiąc jesieni Jacoba de Zoeta" porwała mnie ze współczesności i rzuciła w wir życia miejskiego Nagasaki-Dejimy, gdzie w zimowej klatce nie śpiewał żaden ptak. 

Szczególnie atrakcyjnie w powieści Mitchella wypada wiarygodność przedstawianych wydarzeń. Ich osadzenie w faktycznych czasach historycznych (Kompania Wschodnioindyjska przestała istnieć pod koniec XVIII wieku, feudalizm japoński trwał jeszcze do połowy XIX wieku), wierne oddanie japońskiej mentalności (na tyle, na ile mam na ten temat własną wiedzę, a nie da się ukryć, że Japończycy mnie jakoś tam fascynują), czy też sytuacji na oceanach (początek XIX wieku, to szczytowy okres potęgi Anglików), te wszystkie elementy znajdują odzwierciedlenie w książce, nadto stanowią istotny element fabuły, wręcz ją napędzają (jak np. przybycie Anglików).

Oczywiście wyśmienita powieść musi zachowywać równowagę pomiędzy wydarzeniami w skali makro, a światem wewnętrznym bohaterów. Mitchell daje sobie świetnie radę także na tym polu, tworząc wybuchowy koktajl multi-kulti, poplątanych relacji takich postaci jak tytułowy "Dazuto", Orito, Ugeamona, Enomoto, całych tabunów (dosłownie!) Holendrów, Anglików, Japończyków i niewolników różnych nacji. Ogromną zasługą Mitchella jest, że w tym mrowisku bohaterów pierwszo i trzecioplanowych porusza się ze swobodą i dla każdego przewiduje wiarygodną rolę do odegrania.

Do uznania przeze mnie "Tysiąca jesieni Jacoba de Zoeta" za arcydzieło zabrakło mi w zasadzie jednej rzeczy, a dokładnie był o jeden wątek za dużo. Chodzi mi tutaj o niejasny motyw nadprzyrodzonych umiejętności Enomoto, które pojawiają się subtelnie i rzadko, niemniej psują nieznacznie realistyczny wymiar powieści, będąc nadto elementem całkowicie zbędnym dla opowiadanej historii. Pomijając jednak ten niuansik, to dzieło Mitchella jest wyborną strawą dla złaknionego dobrej literatury czytelnika. Gorąco polecam!

środa, 10 września 2014

Skrót za siatkę cz.5 (Vonnegut, Galan, Wells, Dick i Koontz)

"Matka noc" - Kurt Vonnegut (ocena 6/10)
Pierwsza przeczytana przeze mnie powieść spod pióra Vonneguta. Charakterystyczny dla tego pisarza styl parodystyczno-surrealistyczny oplata dzieje fikcyjnego nazisty-szpiega, który do tego stopnia się zakonspirował w aparacie propagandy III Rzeszy, że nikt nie wierzy w jego szpiegowską karierę. Vonnegut tworzy tutaj klasyczne paradoksy - nasz bohater jest pogardzany przez narody alianckie oraz żydowski, a opiewany przez zwolenników nazizmu. Te uczucia przekładają się również na jego losy - od tych pierwszych spotykają go same przykrości od obelg po naruszenia nietykalności cielesnej, od tych drugich może oczekiwać pomocy i szczerego oddania. Efektem jest coraz bardziej prawdziwe kłamstwo - Campbell już sam nie wie, czy był tym szpiegiem, czy raczej zadeklarowanym nazistą. 
Vonnegut ukazuje tutaj dramat jednostki zaplątanej w swoją własna przeszłość, bohater żyje dosłownie przeszłością, kiedy razem z żoną Helgą brylowali w światku kulturalnym III Rzeszy, nie będąc jednak przesiąkniętymi całą tą teutońską ideologią. Jak podkreśla Vonnegut - nie my decydujemy, kim jesteśmy, a to, jak nas odbiera otoczenie. I faktycznie jest tak, że na co dzień w życiu żyjemy złudzeniami tego, jak sobie wyobrażamy innych, niejako kształtujemy innych na swoje podobieństwo, a granicą jest tutaj siła woli i osobowości tych innych. Byt określa świadomość albo inaczej wizja arystetelowskiego hilemorfizmu w interpretacji Jacka Dukaja z "Innych pieśni". 
Oczywiście te przemyślenia są czymś więcej, niż zapewnia nam sama powieść, dosyć standardowa, prosta historyjka z oczywistym morałem. Wartościowe czytadło dla niewymagającego czytelnika.


Juan Eslava Galan "W poszukiwaniu jednorożca" (ocena 5/10) 
Powieść Galana została w Polsce przyjęta wyjątkowo źle (średnia ocen na LC to tylko 4.96/10, to bardzo niskie sumarum, biorąc pod uwagę, że większość czytelników wystawia zazwyczaj o 2-3 punkty ocenę wyższą niż książka faktycznie na to zasługuje). Sam tej średniej swoją notą wymiernie nie podniosę, niemniej "W poszukiwaniu jednorożca"  ma pewien plus dodatni. Do ujemnych plusów należy oczywiście odrzucająca po kilkunastu stronach niezbyt udana stylizacja języka na opowieść-pamiętnik prostego rycerza z XV-wieku, który przegrał swoje życie i zdrowie na absurdalnej ponad dwudziestoletniej epopei przez afrykański interior po róg nosorożca. Drugim minusem jest słabująca i nudna w wielu miejscach fabuła. Niemniej powieść zostaje uratowana sugestywnym zakończeniem, które nadaje "W poszukiwaniu jednorożca" zaskakującej głębi. Losy Juana z Olid stają się symbolem zmian, soczewką niedopasowania i wyjścia bohatera ze swoich czasów. Wyjeżdża on ze swojej rodzinnej Kastylii w roku 1471 roku jako rycerz w średniowiecznym kraju, a wraca w 1492 roku jako bezdomny do kraju nowej epoki, kraju odkryć geograficznych, nowych wartości, nowej rzeczywistości, gdzie nie ma miejsca dla rycerskich reliktów.  Warto przebrnąć całą powieść, aby dotrzeć do tej konstatacji. 

"Wehikuł czasu" Herbert George Wells (ocena 7/10)
Klasyka, która się sama broni, to naprawdę dobra klasyka. "Wehikuł czasu" czytało mi się świetnie, plastyczność wizji autora jest fascynująca. W zasadzie to słynne dzieło Wellsa ma tylko jeden wyraźnie słaby punkt - trącące naiwnym idealizmem przemyślenia podróżnika w czasie odnośnie genezy zastanego w przyszłości stanu społecznego. Reszta jednak to bardzo wciągający obraz świata przyszłości, najpierw schyłek ludzkości (Morlokowie i Elojowie), a następnie już samej Ziemi. 



"W okowach lodu" Dean Koontz (ocena 3/10)
Jeden ze słabszych Koontzów, do tego jest to czysty sensacyjniak, brak tu typowych dla Koontza elementów mistycznych. Fabuła oklepana i przewidywalna, do tego do bólu naiwna (m.in. cały wątek geopolityczny z ruskimi na czele). Motyw szalonego mordercy ukrywającego się wśród polarników do momentu aż będą nurkować w polarnej wodzie na głębokość 200 metrów, to jeden z najbardziej kuriozalnych momentów w historii literatury rozrywkowej. Na plus jedynie klimat Arktyki, reszta do zapomnienia.



Philip Dick "Boża inwazja" (ocena 4/10)
Niestety jest to bełkot. Bardzo chciałem zachwycić się "Bożą inwazją". Tak jak zafascynowała mnie wizja śmierci w "Transmigracji Timothy'ego Archera", pytania o człowieczeństwo w "Blade runnerze", czy narkotykowa antyutopia z "Przez ciemne zwierciadło", tak nie jestem w stanie skonstatować, co było myślą przewodnią "Bożej inwazji", poza natrętnym wnioskiem, że oto miałem do czynienia z chaosem myśli, wizji, wiedzy i osobistych pragnień autora. Oczywiście mógłbym się wysilić i poudawać, że wizja Dicka jest oszałamiająca i pozostawiła mnie z rozdziawionym pyskiem, tylko że dominuje we mnie odczucie ogólnego braku fabularnego sensu i zwyczajnego bełkotu. Dick pisze tutaj o wszystkim i o niczym, a z tego galimatiasu nie wyłania się nic, co by można nazwać morałem, przesłaniem, motywem przewodnim, no nic tu takiego nie ma, jedynie miszmasz gnozy, kabały, wątków starotestamentowych i symboliki religijnej (np. postać Eliasza). Dałbym pałę, gdyby nie fakt, że "Boża inwazja" w poszczególnych fragmentach (m.in. wątek rozdartej osobowości Boga) jest świetna. Szkoda, że nie zgrywa się to w spójną całość.