środa, 22 października 2014

Almanachy fantastyki - Kroki w nieznane 2011, 2012 i 2013

Debiut literacki debiutem, a tu trzeba nadrabiać zaległości recenzenckie. Trochę to wina tego, że wziąłem się jednocześnie za kilka antologii oraz rozgrzebałem cykl Asimova. Na pierwszy ogień idą zatem Kroki w nieznane, których trzy tomy czytałem od maja do października. 
Dużo czasu upłynęło od ostatniej recenzji opowiadań z antologii Kroki w nieznane. Dokładnie miało to miejsce w styczniu 2013 roku i dotyczyło almanachu z 2006 (tutaj). Tym razem zaliczyłem trzy antologie cyklu za jednym zamachem. Poniżej prezentuję krótkie opinie odnośnie każdego z opowiadań w nich zamieszczonych.

"Kroki w nieznane 2011" (ocena sumaryczna 8/10)
1. Dan Simmons "Tegoroczne zdjęcie klasowe" (ocena 7/10)
Simmonsa w Polsce nigdy dosyć, nawet jeżeli ma to być króciutkie opowiadanie o zombie. Simmons w końcówce odchodzi tutaj nieco swobodnie od zasad rządzących zombie w kulturze masowej, ale jego opowiadanie zawiera w sobie na tyle duży ładunek emocjonalny i jest zwyczajnie bardzo dobre, że można to wybaczyć. Generalnie świetny początek antologii a.d.2011.
2. Charles Yu - "Superbohater trzeciej kategorii" (ocena 3/10)
Yu mocno zjechałem w recenzji jego powieści "Jak przeżyć w fantastycznonaukowym wszechświecie" (tutaj). Niestety jego opowiadanie również nie zachwyca, tematyka superbohaterów już na wstępie razi swoją infantylnością, a przede wszystkim łopatologią i leczeniem kompleksów wszelkiej maści nerdów. Taka popierdółka dla popierdółek. Samo opowiadanie napisane jest poprawnie, widać w Yu talent narracyjny, tylko mógłby się chłopak zastanowić nad zmianą tematyki na trochę bardziej dojrzałą.
3. K.J.Parker "Błękit i złoto" (ocena 6/10)
Dobra rzecz, chociaż przekombinowana dla samego przekombinowania. Taka przygodówka z lekką, tradycyjną low fantasy, czyli trochę alchemii, trochę barokowej estetyki. 
4. Ted Kosmatka "Prorocze światło" (ocena 9/10)
Kosmatka! I wszystko jasne. Ten gość jest wyborny, wszystko, co napisze zamienia się w skarb, spod jego pióra wychodzą same cenne kruszce. nie inaczej jest i z "Proroczym światłem", literacką wariacją na temat podstawowego eksperymentu mechaniki kwantowej, czyli doświadczenia Younga ze szczelinami. Kosmatka wykorzystał motyw jednej z największych tajemnic współczesnej fizyki do zaprezentowania fabuły z zaskakującym wnioskiem. Od nauki do metafizyki. Świetna rzecz, szkoda że tak mało czystej s-f w Krokach w nieznane.
5. Tony Pi "Przynęta idealna" (ocena 5/10)
Stustronicowa, lekka i przyjemna opowiastka o swoistego rodzaju istotach nieśmiertelnych kryjących się za parawanem ludzkiej historii. Ani to specjalnie wymyślne, ani oryginalne, czy intrygujące, niemniej czyta się bardzo przyjemnie. Szkoda tylko, że jest to element większej całości, bo historia nie znajduje swojego zakończenia, "Przynęta idealna" to zaledwie wstęp do rozpisanej na wiele opowieści intrygi w gronie nieśmiertelnych.
6. Will Ludwigsen "Pamięć jest czymś jak dom" (ocena 4/10)
Dom przemieszcza się kilkadziesiąt lat przez iks kilometrów w ślad za ostatnim członkiem rodziny, której dramat rozegrał się w jego murach? Jako przenośnia - zbyt dosłowne, jako moralitet - zbyt pesymistyczne, fabularnie - zbyt absurdalne. To już naprawdę można wymyślić wszystko, współczesna literatura skazana jest na tego typu durności? 
7. Marina i Sergiej Diaczenko "Przenicowany świat" (ocena 3/10)
Co Ci ruscy mają z tymi przenicowanymi światami? W każdym razie to opowiadanie jest jak niemalże każdy produkt Diaczenków - bez sensu.
8. Paul M. Berger "Stereogram Szarego Fortu w dniach jego chwały" (ocena 7/10)
Króciutkie, ale pomysłowe i napisane z zębem. 
9. Charles Stross "Palimpsest" (ocena 7/10)
Miał być galimatias fabularny? No to jest. Zamierzony i kontrolowany przez autora. Fantastyka bardzo dalekiego zasięgu, w zasadzie nie s-f, lecz oryginalna space opera, zasadzająca się na koncepcji paradoksów czasowo-logicznych. Świetnie się czytało, niestety nie za wiele zrozumiałem, te wszystkie "niehistorie", "nadpisane" zdarzenia i inne elementy rzeczywistości palimpsestu, nie ogarnąłem. Myślę, że paradoksalnie lepiej by to wyszło jako wizja filmowa. 
10. Mercurio D. Riviera "Twoje cierpienie nas ochroni" (ocena 4/10)
Wizje tyleż pesymistyczna, co kiepsko rozpisana. Tu jakieś ataki terrorystyczne, tu voodoo, czy inne karaibskie czary-mary. Kupy się to średnio trzyma, do tego nie wiadomo, co miało być przesłaniem opowiadania, co autor chciał przekazać poprzez przemianę głównego bohatera. Że świat to złe miejsce? Nieprawdopodobne. 
11. Jurij Nesterienko "Rozpacz" (ocena 10/10) 
To chyba najbardziej dołujące dzieło literackie, jakie dane mi było w życiu przeczytać. I jest to rzecz absolutnie genialna! "Rozpacz" to literacki odpowiednik filmów "Pandorum", czy "Ukryty wymiar". Kto oglądał, ten wie o co chodzi. Ten sam klimat pustki, samotności, śmierci, syfu i beznadziei w bezmiarze kosmosu. Konsekwencja z jaką Nesterienko skonstruował "Rozpacz" jest fenomenalna. "Rozpacz" w swoich założeniach konstrukcyjnych oraz rozwiązaniach fabularnych jest absolutnie przerażająca, chyba nikt nie będzie w stanie stworzyć czegoś bardziej pesymistycznego. Nie będę zdradzał tutaj elementów fabuły, bo jej stopniowe odkrywanie razem z bohaterami jest główną atrakcją "Rozpaczy", podam tylko kilka istotnych elementów: system Gliese 581, ciemna materia, klonowanie. 
Czytać koniecznie w głębokiej ciszy, nocą!


"Kroki w nieznane 2012" (ocena sumaryczna 6/10)
1. Robert Shearman "Wrzawa śmiertelnych" (ocena 7/10)
Dobra rzecz, chociaż bez rewelacji. Mieszanka typowego angielskiego humoru oraz horroru (coś na kształt filmu "Shaun of the dead"). Miejscami przerażająco okrutne, przeważnie doskonale absurdalne, lekko i bezpretensjonalnie parafrazuje atawistyczny lęk człowieka przed śmiercią. Ocena tylko 7/10, bo można było mimo wszystko wycisnąć więcej z tego pomysłu.
2. Aleksandr Zolotko "Żywiciele" (ocena 8,5/10)
Wyśmienite opowiadanie, zasadza się na oklepanym i wyeksploatowanym do cna przez kulturę masową pomyśle, ale przedstawia je w sposób świeży i wybitnie wstrząsający. Siła tkwi w prostocie, podobnie było w "Albumie ślubnym" Maruska. Szkoda tylko, że jest w "Żywicielach" szczegół, który sprawia, że nie mogę dać maksa. Żeby nie spamować treści proponuję osobom zainteresowanym zwrócić uwagę na narzędzie, którym posługuje się lekarz w stosunku do służebnego, a narzędzie, którego używają żywiciele. Czy nie byłoby łatwiej i bezpieczniej na dłuższą metę dla żywicieli, gdyby posługiwali się do tej codziennej czynności narzędziem lekarza? :) 
Poza tym drobnym zgrzytem opowiadanie Zolotki jest doskonałe, wyjątkowy przypadek, kiedy zachwycam się literaturą ze Wschodu.
3. Bradley Denton "Orzeł adacki" (ocena 5/10)
Miejsce akcji - wyspa Adak, Aleuty
Czas akcji - lipiec 1944r. 
Osnowa fabularna - autentyczne fakty historyczne, tj. II wojna światowa, konflikt amerykańsko-japoński w basenie Morza Beringa oraz osoba pisarza Dashiela Hammetta, który wówczas był podoficerem na Adaku. 
Fabuła - szeregowy stacjonującego na wyspie Adak regimentu sił USA znajduje zamordowanego, ukrzyżowanego i wypatroszonego w osobliwy sposób orła bielika. Na polecenie dowódcy oddziału dobiera sobie do spółki kaprala "Tatka" (rzeczony Hammett) w celu wyjaśnienia tej zagadki. 
Ekstrakt - rzetelnie napisana i całkiem wciągająca mini-powieść ubrana w płaszcz klimatu noir, tylko gdzie tu fantastyka? Jedyne, co można od biedy nazwać elementem fantastycznym, to jakieś aleuckie voo-doo z użyciem ukrzyżowanego orła na kilku stronach oraz halucynogenne objawy spożycia wywaru z miejscowych grzybów. Jak na prawie 100 stron lektury w fantastycznej antologii to trochę mało. Ale sama historia spoko.
4. Ursula LeGuin "Rybak z Morza Śródlądowego" (ocena 7/10)
Jak to u Ursuli - fantastyczne ekstrapolacje służą przedstawieniu najbardziej podstawowych prawd życiowych - tutaj są to miłość i przywiązanie. Jak zwykle u tej pisarki - nastrojowo, subtelnie, z porządną podwaliną fabularną i zachowaniem wewnętrznej logiki świata przedstawionego. W zasadzie jedynym minusem budzące we mnie pewien niesmak założenia systemu społecznego planety ...., te podwójne małżeństwa. 
5. Paul Jessup - "Otwórz oczy" (ocena 5/10)
Mindfuck roku, orgia pomysłów, charakteryzacji, lokalizacji i konceptu, niestety pozbawiona duszy i ogólnego sensu. Akcja dzieje się w kosmosie i rozpoczyna się seksualnym aktem młodej kobiety .... z supernową, czyli gwiazdą w fazie kolapsu. Potem mamy postaci typu dwaj bracia 1,50m i 3,00 m wzrostu, kobieta, której połowa twarzy to szklana klatka z dwoma motylami, ganesze albo swego rodzaju żywostatki obdarzone sercami!, układem kostnym i wyhodowaną inteligencją. Sto stron estetyczno-wizualnej ekstazy pomysłów, której autor nie był w stanie nadać niczego więcej, ponad to, co się czyta. "Otwórz oczy" należy potraktować dosłownie (brak głębi) i w przenośni (surrealizm) jednocześnie, nie wiadomo bowiem, czy cała historia to projekcja wyobraźni bohaterów, czy też rzeczywiste wydarzenia space opery. Pisząc oględnie - przepiękna, przebajerowana wydmuszka.
6. Suzanne Church "Dołącz, całuj. leć" (ocena 4/10)
Niezbyt interesująca tradycyjna wizja przyszłości, w której narkotykiem wstrzykiwanym dożylnie lub wciąganym nosem jest muzyka, czy tam ogólnie dźwięki zapodane w jakiś mistyczny sposób. To wszystko łączy się z konsumpcyjnym trybem życia młodzieży, imprezownie jako miejsca orgiastycznego transu itd. Główny bohater jest i na tym koniec, niewiele o nim wiemy, ma tam jakieś rozkminy związane ze swoim mizernym życiem, ale nie jest to ciekawsze ponad historie każdego, kto za bardzo pobalował i w nocy ma problem, by trafić do chaty (przerobione w ostatni weekend, oj co to się działo, może napisze opowiadanie).
7. Ted Chiang - "Automatyczna Niania Daceya" (ocena 6/10)
Przyzwoita nowelka zapodana w formie sprawozdawczej. Historia trzyma się kupy, zawiera wyraźny przekaz, jednocześnie jest ciekawa fabularnie. Tylko jak zwykle u Chianga zabrakło mi jakiegoś ducha, emocji.
8. Olga Onojko "Lotnik i dziewczyna" (ocena 3/10)
Osiemdziesiąt stron czytania zupełnie po nic. Fabuła, która zasługuje co najwyżej na pięciostronicową anegdotkę, została sztucznie rozdęta do niebotycznych rozmiarów. Trzy oczka jedynie za to, że kreacja świata eteru zawsze w cenie, szkoda że autorka nie miała zupełnie sposobu na podsumowanie historii, całość kończy się w tak kuriozalny sposób, że poczułem złość i frustrację za zmarnowaną godzinę czytania. Onojko swym opowiadaniem nie wnosi niczego nowego do fantastyki (gdzie te kroki w nieznane?), motyw przewodni był już przemielony w literaturze na tysiąc sposobów, i to z lepszym skutkiem. Wypada życzyć autorce mniej oklepanych pomysłów, bo warsztat ma przyzwoity. 
9. Neil Gaiman "Przypadek śmierci i miodu" (ocena 3/10)
Gaiman to nie Doyle, jego Holmes to nie Holmes jakiego znamy. Ale w sumie czemu się dziwić, współczesna popkultura przemieliła słynnego detektywa na różne sposoby (hollywodzka sieczka z Robertem Downeyem, czy brytyjski serial postmodernistyczny o Holmesie żyjącym w naszych czasach), w tym kontekście herezja Gaimana, to drobne wykroczenie. Sherlock jest stary i postanawia na stare lata zgłębić tajemnicę śmierci za pomocą specjalnego miodu. Historyjka ma około 20 stron, nic się nie dzieje, Holmes odgrywa sekret wiecznej młodości i znika. Zero klimatu, zagadek, a wątek fantastyczny mizerny. Po raz kolejny przekonuję się, jak słabym pisarzem jest Gaiman. 
10. Dylan Horrocks "Steam girl" (ocena 5/10)
Namnożyło się tych opowiastek o nerdach. I chyba tylko dla nerdów. Zarówno Charles Yu, jak i Dylan Horrocks nie przekonują mnie do swoich historii, chociaż trzeba przyznać, że Horrocks przynajmniej ma lekkie pióro i stara się nadać głębi swojej historii. Tylko co z tego, skoro motyw ciężkiego dzieciństwa, szkolnego wyrzutka i ucieczki tegoż w świat fantazji został przemielony wzdłuż i wszerz przez literaturę popularną, jak przykładowo w genialnej "Niekończącej się historii". Pół biedy, że Horrocks zdaje sobie z tego sprawę i nie pretenduje do roli odkrywcy Ameryki.
11. Dan Simmons "Kochanek doskonały" (ocena 8/10)
Mam drobny problem z minipowieścią Simmonsa (zajmuje 130 stron antologii). Recenzuję zbiór nowel fantastycznych i pod tym kątem "Kochanek doskonały" posiada wiele wad, tymczasem pomijając jakiekolwiek klasyfikacje gatunkowe jest to rzecz wyśmienita. Pominę braki fantastyczne, a skupię się na tym drugim aspekcie. "Kochanek doskonały" to nie tyle historia antywojenna, co prozaiczna gloryfikacja Życia, pean na cześć miłości do istnienia. Główny bohater, fikcyjny poeta brytyjski James Rooke tak pisze w swoim pamiętniku z okopów bitwy pod Sommą:
"Każdą sekundę przeżytą aż do tej chwili uważam za cenny dar i nienawidzę tych, którzy chcą odebrać mi szansę na zobaczenie kolejnego wschodu Słońca, zjedzenie kolejnego posiłku czy dokończenie lektury."
Rooke chce żyć, chce wykonywać umiłowane, proste czynności życiowe jak spacery, jedzenie, czytania, seks, sprzątanie. Ma poczucie własnego jestestwa, a jednak wojenna maszynka do mięsa stara się ze wszystkich sił odesłać go w niebyt śmierci. Bezsens wojny jest w szczególności widoczny w scenie, gdy batalion Rooke'a przedwcześnie atakuje pozycje niemieckie, by potem paść ofiarą nalotu własnych myśliwców. 
"Wicher w stęchłym powietrzu uwiązł i zastygnął. Znikły chmury - to dawne ciemności narzędzie. Stało się niepotrzebnym - ciemność była wszędzie."
Rooke staje się kochankiem życia, którego emanacją jest wyimaginowana piękna Pani. Pani ratuje go w wielu sytuacjach, a to wyciągając go z ziemianki, gdzie sekundę później spada moździerz, a to kochając się z nim w chwili samobójczej szarży na pozycje wroga. Dzięki temu przeżywa wojnę.
"Wszystko kochałem. I wszystko przeminie, zniknie, w ostatniej godzinie".
Ale do tego czasu, carpe diem!

"Kroki w nieznane 2013" (ocena sumaryczna 5/10)
1. Michael Swanwick "Martwi" (ocena 5/10)
Ograne schematy fantastyki socjologicznej - posthumanistyczna przyszłość ludzkości, gdzie człowiek we wszystkich aspektach życiowych (praca, seks, estetyka nawet) zastępowany jest przez zombie. Swanwick nie wnosi nic nowego do tej konwencji.
2. Kir Bułyczow "Zeznania Oli N." (ocena 4/10)
Początek jest intrygujący i wciągający, zagadka Ogników budzi zainteresowanie i tworzy zachętę do dalszej lektury w celu uzyskania odpowiedzi na pytania związane z czym, po co i dlaczego te całe Ogniki się pojawiły. Jak to jednak zwykle bywa z tego typu opowieściami "Zeznania Oli N." szybko zamieniają się w niezbyt błyskotliwą, toporną wręcz demagogię środowiskowo-społeczną, a wyjaśnienie zagadki Ogników zakrawa na zwyczajną kpinę. 
3. K.J.Parker "Mapy zostawmy innym" (ocena 5/10)
A jednak rozczarowanie mocno reklamowaną i powszechnie zachwalaną minipowieścią Parker/a. Przez pierwszą połowę styl autora/ki stanowi miły powiew świeżości i sprawia, że chce się więcej. Tam jednak gdzie dużo gadania dla samego gadania służyć ma wprowadzeniu w akcję i bohaterów i ten styl się sprawdza, to już w miejscu, gdzie powinno nastąpić rozwinięcie i kulminacja fabuły, ta nieustanna paplanina autora/ki zwyczajnie zawodzi i nie wynagradza niedostatków fabuły takich jak brak puenty, zwrotów akcji, zaś to co ma zaskakiwać jest zaskakująco mdłe i nieciekawe. Osnowa fabularna (taki quasi-piracki klimacik poszukiwania eldorado) jest intrygująca i wiele obiecuje, stąd może moje rozczarowanie ostatecznym efektem. 
4. Marc Laidlaw "Lotny" (ocena 1/10)
Nie wiem, co to było, ale było wyjątkowo słabiutkie. Omijać szerokim łukiem. 
5. Jonathan Lethem "Szczęśliwy człowiek" (ocena 5/10)
Typowe opowiadanie, w którym puentą ma być odkrycie sensu świata przedstawionego. Niestety łopatologia motywu przewodniego sprawia, że od momentu pojawienia się na scenie tytułowego szczęściarza można się łatwo domyślić, o co biega z tym całym piekłem. Zatem końcówka, zamiast walić między oczy szokującą puentą, zwyczajnie rozczarowuje.
6. Brandon Sanderson "Nowe szaty cesarza" (ocena 6/10)
Kto przeczytał wyśmienitą i rozciągniętą na ponad 2 tysiące stron trylogię "Mistborn" tego "Nowe szaty cesarza" nie powalą na kolana. W "Mistborn" był motyw metali dających bohaterom supermoce, tutaj główna bohaterka zajmuje się kształtowaniem formy rzeczy poprzez swego rodzaju modyfikowanie ich duszy. Nie przekonała mnie ta wizja szczerze mówiąc, doceniam koncept autora, ale ani przez chwilę nie uwierzyłem w taki świat przedstawiony, nawet jeżeli przyjąć, że to tylko fantasy. Lepiej idea formowania materii przez świadomość wypadła Jackowi Dukajowi w "Innych pieśniach". 
Dobre czytadło od Sandersona, ale nic ponadto.
7. James Alan Gardner "Bron promieniowa - love story" (ocena 9/10)
Najlepsze opowiadanie tego tomu Kroków. Genialny i oryginalny pomysł wyjściowy, potem jego wyśmienita realizacja, zabrakło tylko jakiegoś równie dobrego zakończenia, które jest co najwyżej poprawne. Alan Gardner autentycznie wciągnął mnie w swoją historię, nieskomplikowaną, banalna wręcz, ale mającą w sobie ten pierwiastek wyjątkowości. Mocna rzecz, polecam gorąco tę nowelę każdemu fanowi dobrej literatury. 
8. Julia Zonis "Gołąbek" (ocena 3/10)
Typowy badziewny produkt mizernej fantastyki zza Buga. Ani be, ani me, ani kukuryku, nieczytelny świat przedstawiony, anonimowi i mało interesujący bohaterowie, wątek fabularny rozwodniony i nudny jak flaki z olejem, no i przewidywalne zakończenie. Myśli przewodniej, morału nie stwierdziłem. 
9. Grek Kurzawa "Puste przestrzenie" (ocena 6/10)
Mam problem z tym opowiadaniem. Z jednej strony klimatyczny świat przedstawiony i dosyć ciekawa fabuła, z drugiej strony wszystkiego jest tutaj za mało - za krótkie, zbyt szkicowe i sterylne, zakończenia jakby brak, za mało wyrazistości, a atak obcych totalnie nieczytelny. Szkoda, bo potencjał opowiadanie Kurzawy ma przeogromny. 
10. Karin Tidbeck "Jagannath" (ocena 7/10)
Drugie najlepsze opowiadanie tomu, dałbym ocenę wyższą, gdyby zakończenie było bardziej wyraźne. Sama historia jednak dosyć oryginalnie przedstawiona i klimatyczna. 
11. Orson Scott Card "Założyciel " (ocena 2/10)
Card oczywiście w swoim stylu męczy bułę i manifestuje swoje mormońskie wizje wszechświatów. Mam nadzieję, że cykl Asimova nie jest napisany w takim samym stylu, bo się chyba potnę. 100 strony drętwej gadaniny, pitolenia o ogniach świętego Elma i tęczach na Placu Zbawiciela. Namęczyłem się strasznie od tego filozofowania, fantastyka sprowadzona do taniego moralizatorstwa. Do tego w sposób nachalny i obrzydliwy promowana manipulacja drugim człowiekiem dla osiągnięcia celów "wyższego rzędu". Oczko wyżej jedynie za świat Fundacji. 
12. Bradley Denton "Sierżant Chip" (ocena 6/10)
Pomysł dosyć prostacki i trącący literaturą kanapową, ale na szczęście sprawna realizacja i utrzymanie tempa akcji sprawiają, że 50 stron szybko przemija, a sama historia pozostawia przyjemne wrażenia. 
13. John Kessel "Wielkie marzenie" (ocena 3/10)
Eee, słabe to to. Jakaś próba złożenia hołdu Raymondowi Chandlerowi, ale wyszło trochę na bakier. Fantastyka sprowadza się tutaj do bliżej niesprecyzowanego oddziaływania tego pisarza na rzeczywistość, kreowanie wydarzeń wedle własnej wyobraźni. Taka insza wersja formowania materii przez wolę. Kobiety giną tutaj hurtowo, a faceci gapią się na siebie i zastanawiają, o co chodziło Kesselowi, że ich w to wszystko wplątał. 

niedziela, 19 października 2014

"Naoczny świadek" - opowiadanie

Poniżej prezentuję coś nowego na blogu, a mianowicie premierę swojego debiutanckiego opowiadania. Przyjemnego czytania!

Stefan Mamerkus
„Naoczny świadek”

I.
Obudziło mnie głośne walenie w drzwi.
 - Otwierać! Policja!
Nieprzytomny spojrzałem na zegarek. 7.15. Lekki ruch głową spowodował silne pulsowanie w płacie skroniowym oraz odruch wymiotny. Wypita poczwórna dawka komesa powaliłaby słonia, a co dopiero takiego fraglesa jak ja. Podniosłem głowę i poczułem zawroty głowy. Oho, nie dosyć, że kacyk, to jeszcze pijany jestem, pewnie ze dwa promile. Wróciłem myślami do nocnych igraszek na Wrocławskiej i aż jęknąłem z przerażenia na wspomnienie tego, co się wydarzyło. Dobrze, że chociaż jakoś dotarłem do chaty. Nie miałem siły się podnieść. Ostrożnie przytuliłem się do poduszki. Już zacząłem szybko odpływać na łono Morfeusza, gdy rzeczywistość przypomniała o sobie kolejnym nieznośnym hałasem:
- Wiemy, że pan tam jest! Liczymy do trzech, jeżeli do tego czasu pan nie otworzy, wyważymy drzwi!
O cholera, przyszli po mnie. Nie zważając na buntujący się żołądek zwlokłem się z wyra i ruszyłem w kierunku drzwi.
- Idę, już idę - mruknąłem.
Zanim jednak odryglowałem ostatni zamek w drzwiach nagle usłyszałem z drugiej strony wielkie bum, drzwi wpadły do środka, a ja pchnięty straciłem równowagę i poleciałem na ścianę po drugiej stronie korytarza, potężnie obijając potylicą zmurszałą komodę. Pięknie znokautowany zwaliłem się na podłogę. Zdążyłem zarejestrować ekipę w kominiarkach i straciłem przytomność.

II.
- Myślisz, że to zrobił? - zapytał piskliwy głos.
- Nie wiem, panie prokuratorze. - odparł inny, baryton. - Świadkowie twierdzą, że był agresywny, ale nikt nie widział, kto zaczął i czy w ogóle doszło do rękoczynów. Nikt nie widział zdarzenia, poza tym że ten tutaj oddalił się szybkim, choć slalomowym krokiem. Wie pan, co to za świadkowie, same wiarygodne typy – ironizował baryton.
- To znaczy jakie typy?
- Dwie naćpane panienki, ochroniarz klubu, który akurat patrzył w inną stronę, kilku nawalonych ułanów, rwących się do bitki. Normalna piątkowa noc na Wrocławskiej. No prawie.
- A wspólnik tego tu?
- Zniknął. Świadkowie pamiętają, że był, ale poniosło go gdzieś, pewnie śpi w rowie. W każdym razie tamten jest nieistotny. Zostaje nam leżący nam miłościwie zdechlak.
- No dobrze komisarzu, a monitoring?
- Monitoring? - parsknął baryton. - No cóż, dziwnym trafem miejsce zdarzenia nie było objęte zasięgiem kamery. Jakby się chłopaki umówili. Albo morderca wiedział, że w tamtym rogu kamera nie zarejestruje czynu ... - głos przerwał, jakby porażony tą genialną refleksją.
Ok, pora się obudzić. Stęknąłem i sapnąłem dla podkreślenia efektu, moje przebudzenie zostało odnotowane. Otworzyłem oczy, ujrzałem wystrój szpitalny i dwóch posępnych typów nachylających się nade mną.
- Pan zdechlak się ocknął. - piskliwy zionął we mnie czosnkowym oddechem. - Wąski, załatw proszę panu M. jakąś colę, w takim stanie potrzebuje pewnie wiadra glukozy. A ja w tym czasie spróbuję nawiązać z nim pierwszy kontakt.
Wąski wyszedł. Piskliwy nachylił się ku mnie jeszcze bardziej, jakby chciał skorzystać z okazji i sprzedać mi całusa.
- Główka boli? Trzeźwy? Panie M., widzę, żeś pan oprzytomniał, to bardzo dobrze, bo nie mamy za dużo czasu. Cały Poznań gada tylko o morderstwie, a pan jesteś w samym epicentrum wydarzeń. Tak, tak, niech pan nie będzie taki zdziwiony, zrobił pan z siebie gwiazdę wieczoru na Wrocławskiej, rozdając wizytówki, podrywając panienki i śpiewając rotę przechodzącym Cyganom, a na końcu znikając w bramie z gówniarzem, który na pana nieszczęście okazał się być synem dyrektora Pałeckiego. Gówniarz nie żyje, został uduszony, a pan tonie, panie M.
Walcząc z bólem głowy, podniosłem się na łóżku i rozejrzałem się po sali. Byliśmy sami. Dotknąłem potylicy, gdzie napotkałem wygolony fragment z naklejonym sporych rozmiarów plastrem. Bywało gorzej.
- Mówi pan, że jak się nazywa? - wychrypiałem.
- Nie mówiłem. Nazywam się Nadzieja, panie M., pana ostatnia - odparł całkiem poważnie mister Nadzieja. - Jestem prokuratorem prokuratury okręgowej w Poznaniu i zostałem przydzielony do sprawy morderstwa Grzegorza Pałeckiego, lat 17, które nastąpiło w dniu 12 września 2014 roku, około godziny 2 nad ranem w Poznaniu, przy skrzyżowaniu ulic Wrocławskiej i Jaskólczej. Grzegorz Pałecki zginął profesjonalnie uduszony, narzędzia zbrodni brak. Ostatnią osobą, z którą widziano ofiarę, był niejaki Stefan M., lat 32, stanu wolnego, właściciel kiepsko prosperującej firmy informatycznej, feralnego dnia świętujący razem ze swoim wspólnikiem Wacławem Kocem pierwszy wygrany przetarg na obsługę nowego biletowego systemu teleinformatycznego poznańskiej komunikacji miejskiej. Panowie popili sobie w klubie na Woźnej, gdzie m.in. grali w chińczyka, a potem ruszyli w tany. Ich odyseja skończyła się w okolicach pewnej znanej mordowni na ulicy Wrocławskiej, gdzie pan Koc dosyć szybko się skończył i zasnął na ławie knajpy, mamrocząc coś o parówkach Wilhelma Tella. Pan M. z kolei wykazywał szczególną aktywność towarzyską, aż w końcu wylądował w ciemnej bramie z pewnym młodzianem, który zrządzeniem losu zakończył swój krótki żywot chwilę później. Takie są zeznania osób postronnych, ale pan tam był, pan jest naszym naocznym świadkiem, zatem, niech mi pan powie, co tam się wydarzyło. Zrobił pan to? - spojrzał na mnie jak wilk na łanię.
Wywołany do tablicy wymamrotałem:
- Że niby co? Nie jestem mordercą. - pauza. - Ale wiem, kto zabił. Gdzie ta cola?

III.
Po pięciu minutach wrócił Wąski z dużą colą. W tym czasie Nadzieja przewiercał mnie wzrokiem, jakbym był złożem gazu łupkowego. Po wejściu Wąskiego zerwał się nagle, wyrwał mu colę i wcisnął mi w wiotką rękę.
- Pij i gadaj! - rozkazał.
Nie zważając na jego rozgorączkowanie, chwyciłem mocniej butelkę z upragnionym płynem i jednym haustem wypiłem połowę zawartości. Beknąłem, rozanielony doznaną rozkoszą spojrzałem na prokuratora, przeczekałem jeszcze chwilę i zacząłem zeznanie:
- Mam 32 lata, za sobą niejeden zakręt życiowy, a moim największym pragnieniem jest, żeby ten świat dał mi w końcu święty spokój. Na zmywak do Anglii mnie nie ciągnie, tu jest mój kraj, moje korzenie tkwią głęboko w wielkopolskiej glebie, z dziada pradziada. Chcę uczciwie pracować, uczciwie się dorobić, płacić rozsądne podatki, poznać porządną kobietę i wychować z nią porządne dzieci. Czy to wiele? Tymczasem moje życie to pasmo nieprzerwanych podrygów, małych i większych potyczek z ludzką głupotą, hipokryzją i koniunkturalizmem. Najpierw ojciec, pijak i awanturnik, który za cel życiowy obrał sobie doprowadzić mnie na skraj wytrzymałości psychicznej. Słyszał pan taką piosenkę Maleńczuka, jak to leciało, ale ja Cię biłem dla Twojego dobra? Nie? Sąsiedzi swoje wiedzieli, ale wie pan jak to jest w Poznaniu, Jeżyce, milczymy, bo co nie o nas, to nie nasza sprawa. Od czasu do czasu zadzwonili na Policję dla świętego spokoju, ale jak było potrzeba zeznań, to nikt się nie wychylił, nic nie widziałem, nic nie słyszałem, nie moja sprawa. Miasto zasłoniętych firanek. Moja matka też milczała, w milczeniu znajdując swoje więzienie i swoje ukojenie. Takoż i ja milczałem, bachorem byłem, dzieci głosu nie mają.
Wziąłem kolejny łyk coli.
- Z czasem z tego oczywiście wyrosłem, ale to w człowieku zostaje, tkwi pod skórą. Postanowiłem coś zmienić, podjąć wyzwanie. Postanowiłem mówić. Wyzwałem świat, chciałem go poznać, obłaskawić, a potem uczynić na swoją modłę. Tylko wie pan, ciągle była we mnie ta naiwność, ta mdląca niewinność duszy łaknącej świata zasad i porządku, brakowało cynizmu. Kiedy miałem okazję milczeć, odzywałem się i w konsekwencji obrywałem po uszach. Nikt się za mną nie wstawiał, nawet osoby, w imieniu których występowałem. Lepiej było milczeć, pilnować swojego nosa. Faktem jest, że brakowało mi cwaniactwa, obłudy, byłem zbyt szczery.
- Wzruszające - głos Nadziei ociekał sarkazmem.
- Prawda? W końcu podjąłem decyzję o założeniu firmy. Razem z Wacławem mieliśmy mnóstwo pomysłów na pozyskanie klienta i przystąpiliśmy do działania. Włożyliśmy w firmę mnóstwo serca i trochę mniej pieniędzy, a po roku byliśmy w punkcie wyjścia - bez zleceń, bez kasy i bez serca. Przetarg na dostawę oprogramowania do obsługi biletowego systemu teleinformatycznego poznańskiej komunikacji miejskiej był jednym z wielu, do których startowaliśmy, ale pierwszym, który wygraliśmy. Byliśmy w szoku. Brak doświadczenia nie stanowił przeszkody, zaproponowana przez nas cena była tak niska, że bez problemu wygraliśmy. Wczoraj podpisaliśmy kontrakt na dostawę oprogramowania za dziesięć złotych baniek.
Pomyślałem o tych emocjach, o tej euforii, która mnie ogarnęła, kiedy podpisywałem umowę. Oto moja filozofia spełniła się - ciężką pracą można w Poznaniu coś osiągnąć, bez znajomości, bez kumoterstwa. Złudzenia.
- Panie M., jest pan z nami?
- Tak, tak. Już kończę. Umowę podpisywał z nami dyrektor Michał Pałecki. Sprawił na mnie wrażenie człowieka rzetelnego. Uśmiechnięty, skory do żartów, życzył nam owocnej współpracy. Myślałem sobie, że to zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Uczciwa firma, uczciwy dyrektor? Gdzie tkwi haczyk, na czym się wyłożymy? Wychodząc z gabinetu dyrektora minąłem się z wysokim, wymuskanym młodzieńcem o rozbieganych oczach, który wszedł bez pukania, jak do siebie. Usłyszałem jeszcze tylko jak mówi: "Cześć ojciec, masz chwilę, sprawę mam, potrzebuję trochę sianka". I drzwi się zamknęły. Wzruszyłem ramionami i poszedłem do domu.
Wieczorem zaczęła się libacyjka, ot kilka piw. Trochę nas jednak poniosło i wylądowaliśmy na Wrocławskiej. Nie da się ukryć, że w euforii chciałem podzielić się swoją radością z całym Poznaniem. Rozdałem wszystkie wizytówki, poflirtowałem z panienkami i coś tam pośpiewałem. Wielka mi rzecz. W pewnym momencie zobaczyłem jak pod ścianą lokalu dwóch kolesi dyskretnie rozmawia, a w jednym z nich rozpoznałem dzieciaka wchodzącego do gabinetu dyrektora Pałeckiego. Wacław w tym czasie już zdążył się skończyć. Będąc w szampańskim nastroju potrzebowałem kompana, więc udałem się do chłopaków, co by się przyłączyć do dyskusji. No cóż, rozmową bym tego nie nazwał. Jeden był większy, masywniejszy, sporo starszy i przyciskał do ściany mojego znajomka, w którego oczach było widać zdezorientowanie i strach. Dzieciak był ewidentnie naćpany, pewnie mu się jawa mieszała z narkotyczną wizją i jedynie silny uścisk tamtego trzymał go po tej stronie tęczy. Byłem już na tyle blisko, że usłyszałem jak agresor mówi do chłopaka: "Twój stary wiedział, że jak nie wygramy tego przetargu, to tego gorzko pożałuje. I co? Daje wygrać jakimś złamasom. Powiedz mi chłopcze, czy twojemu staruszkowi się coś przestawiło pod kopułą, że olał mojego szefa? Karty były odkryte, moc dyrektorska to mało? Wystarczyło fagasów wywalić pod byle pretekstem, skoro sami nie chcieli zrezygnować, ale pewnie nikt im tego nawet grzecznie nie zasugerował. Teraz szef jest bardzo niezadowolony i przysłał mnie, żebym dał Pałeckiemu nauczkę. Nauczką będziesz Ty dziecino, co Ty na to? Chodź, wejdźmy tu do bramy na sekundę" Agresor wyszczerzył zęby w grymasie złowieszczego uśmiechu i sięgnął do kieszeni. W tym momencie spostrzegł mnie kątem oka, jak udawałem, że chcę się zapoznać z brukiem. Poniekąd faktycznie gwałtownie wstrząsnęły mną torsje i osunąłem się na ziemię. Chwila zawahania spowodowała, że chłopakowi udało się wyrwać agresorowi i  oddalić kawałek. Niestety w tym wszystkim nie za bardzo kontaktował, w którą stronę idzie i wszedł w ciemną bramę. Ruszyłem za nim, w tym czasie napastnik zniknął mi z pola widzenia. Dotoczyłem się do chłopaka i wpadłem na niego. Szarpnął, jakby był atakowany. Przyjąłem kilka nieporadnych ciosów, cały czas trzymając się go mocno.
- Uspokój się idioto, leziesz w złym kierunku. Do ludzi - wybełkotałem.
Nadal się szarpał. Nagle zgiąłem się wpół, puściłem chłopaka i zwymiotowałem. Poczułem bardziej niż zobaczyłem jak mija mnie jakaś postać i chwilę potem usłyszałem szamotaninę. Spojrzałem w tamtą stronę i ujrzałem jak napastnik stoi za chłopakiem, trzyma na jego gardle jakby garotę i mocno ciągnie do tyłu. Z gardła młodzieńca wyrwał się charkot. Przerażenie odebrało mi rozum. Spanikowany poderwałem się i zygzakiem wyszedłem z bramy. Zacząłem szybko oddalać się w kierunku rynku. Ludzi mijałem, wpadałem na nich, przewracałem się, nie oglądałem się za siebie. Przeszedłem przez rynek i ruszyłem pod górę Poniatowskiego, gdzie złapałem taksówkę i jakoś dotarłem do chaty. Rano napadł mnie oddział SWAT, no i znalazłem się tutaj.

IV.
- I co, to wszystko? - Nadzieja spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Potem zerknął na Wąskiego - Mamy w to uwierzyć? Wolne żarty.
- Widzi pan, chciałem uratować tego chłopaka, pomóc mu, a nie byłem w stanie nawet utrzymać się na nogach. Po raz kolejny moja chęć działania, zareagowania na krzywdę, wpędziła mnie w tarapaty, tym razem największe z dotychczasowych, bo w końcu uważa pan, że ściemniam i że ja to zrobiłem? - spojrzałem na niego. 
Nadzieja mimowolnie przytaknął.
- Otóż nie, panie prokuratorze. Tak się składa, że wiem, kto był mordercą. Przez ułamek sekundy księżyc oświetlił jego twarz i rozpoznałem Juliusza Maternę, szarą eminencję z otoczenia prezesa NeoNetu, Jarosława Brzozy. Brzoza to znana postać w poznańskim światku, chociaż tajemnicą poliszynela jest w jaki sposób dorobił się majątku. Już jego uniewinnienie w sprawie o napady na tiry przewożące alkohol i papierosy było mocno naciągane, kluczowy świadek gdzieś wsiąknął. Skruszony niczym baranek Brzoza wypłynął potem ze swoim NeoNetem, żeby uczciwie i ciężko pracować. Taaak. Najpierw wygrany przetarg na dostawę oprogramowania dla urzędu miasta, gdzie Brzoza był jedynym oferentem, a pozostali jakoś tajemniczo wycofali swoje oferty, następnie zamówienia z wolnej ręki dla ciągle psującego się programu. Krystalicznie czysty Brzoza był obecny podczas otwarcia ofert i kiedy razem z Wacławem cieszyliśmy się z wygranej, on siedział jak dziecko, któremu właśnie zabrano ulubionego pluszaka. Coś nie zagrało, było widać, że nie taki miał być wynik przetargu. Widzę, że mi pan nie wierzy. No cóż, na szczęście mam jeszcze to!
Wyciągnąłem smartfona i odszukałem odpowiedni plik.
- To jest zapis wideo mojego starcia z Brzozą w toalecie, tuż po ogłoszeniu wyników przetargu. Brzoza napadł tam na mnie i groził m.in. wrobieniem w odpowiednio ciężkie przestępstwo, tak że z ciupy nigdy nie wyjdę. To jego słowa, niech pan odsłucha. Film z ukrycia nagrał mój wspólnik, który usłyszał co się dzieje, ale postanowił przeczekać i nagrać co się da. Chwała jego przezorności! Teraz się zapewne ukrywa, strzegąc oryginału nagrania.
Nadzieja obejrzał film i zamyślił się.
- Rozumie pan prawda? Brzoza chciał mnie wrobić. Syn Pałeckiego był na głodzie, więc nie było problemu ściągnąć go na Wrocławską po kolejną działkę, gdzie balowałem z Wacławem, a potem tak zaaranżować zajście, by wina spadła na mnie. Tak więc panie prokuratorze ma pan moje zeznania co do Materny i groźby Brzozy pod moim adresem. Myślę, że to całkiem nieźle jak na początek ciężkiego śledztwa. Pozostaje jedno zasadnicze pytanie - co pan z tym zrobi?
Osunąłem się ciężko na poduszkę, przymknąłem oczy i czekałem na jakąkolwiek odpowiedź. 

niedziela, 5 października 2014

Ebola - epidemia ludzkiej biedoty

Na wiosnę tego roku w mediach całego świata gruchnęła sensacyjna wiadomość, że w krajach środkowo-zachodniej Afryki wybuchła kolejna epidemia wirusa z grupy ebola. Jak to we współczesnych mediach bywa, początkowo była to informacja nie schodząca z czerwonych pasków, dzisiaj wszyscy dziennikarze przechodzą nad informacjami z Afryki do porządku dziennego, szukając kolejnych sensacji. Ale ja nie o poziomie współczesnych mediów, a o tym, że pomimo zakończenia wrzawy medialnej, walka z epidemią trwa, a skala zjawiska jest niespotykana w historii dla tego rodzaju epidemii:
To są oczywiście przypadki zarejestrowane. Dane te są regularnie aktualizowane, np. na dzień 23 września 2014r. liczba zarażonych i zgonów w Liberii wynosiła odpowiednio 3.458 i 1.830 osób. Jak na tym banalnym przykładzie widać, ebola szaleje i nie ma zamiaru odpuścić. 
Aby unaocznić problemy z ebolą podam teraz kilka faktów dostępnych w internecie (dużo przydatnych informacji znajduje się pod tym adresem):
1. Najważniejszym faktem jest to, że do dnia dzisiejszego nie wynaleziono szczepionki na ebolę. Trwają oczywiście intensywne prace, ale póki co walka z epidemią sprowadza się wyłącznie do diagnostyki i profilaktyki (odpowiednia odzież ochronna, brak bezpośredniego kontaktu z chorym i wydzielinami jego chorego organizmu typu krew, mocz).
2. Pierwsze przypadki gorączki krwotocznej zwanej ebolą wybuchły w Afryce równikowej, tj. południowym Sudanie i przede wszystkim w północnym Zairze we wrześniu 1976 roku. O tych wydarzeniach opowiada William T.Close w swojej powieści "Ebola", o której powiem za chwilę.
3. W 1976 roku epidemia pojawiła się na dwa miesiące i zniknęła, pochłonęła jednak mnóstwo ofiar wśród osób, które zostały zarażone wirusem eboli, statystycznie można było nazwać epidemię pandemonium. Chwilę potem stwierdzono w badaniach, że jest to nowa odmiana filowirusa, podobna w objawach do tzw. gorączki marburskiej, odznaczającej się jednak mniejszą śmiertelnością. 
4. Infekcja wirusem ebola przebiega z wysoką gorączką i objawami skazy krwotocznej oraz wysypką plamisto-grudkową na skórze. Wirus atakuje prawie wszystkie wewnętrzne narządy, powodując zapalenie wątroby, nerek, mięśnia sercowego, płuc, trzustki, jąder. 
5. Do zakażenia dochodzi na drodze kropelkowej, pośredniego i bezpośredniego kontaktu (z czego te dwa ostatnie mają największe znaczenie). Wirusy te wrażliwe są na promieniowanie jonizująceświatło słoneczne, temperaturę powyżej 60 °C oraz powszechnie dostępne chemiczne środki do dezynfekcji (fenolalkohol metylowy).
6. Wirus gorączki krwotocznej ebola jest wymieniany w kategorii A jako jeden z najgroźniejszych czynników o wysokim potencjale bioterrorystycznym. Nigdy nie były użyte na polu walki, choć badania nad tym były prowadzone (szczególnie przez ZSRR). Obecnie ich znaczenie jako broni B jest wątpliwe, ze względu na szczególne tendencje wirusa do samoograniczania swojego rozszerzania (duża śmiertelność i gwałtowny przebieg). Poza tym jedną z trudności przy wykorzystaniu Eboli jako broni biologicznej jest problem z uzyskaniem wirusa. 
Jak wynika z powyższego ebola to wirus gwałtowny i morderczy, ale stosunkowo łatwy do opanowania. Wystarczą podstawowe środki ostrożności, izolacja chorych, dezynfekcja, higiena osobista oraz odzież ochronna, którą po użyciu należy natychmiast spalić. Nie dziwi zatem, że ebola szczególną pożywkę znajduje w biedocie afrykańskiej, gdzie warunki sanitarne (brak kanalizacji), obyczajowe (bliscy śpią przy łóżku lub pod łóżkiem chorego, całe rodziny żegnają zmarłego m.in. poprzez uścisk dłoni), higieniczne (brak kultury mycia się wynikający częściowo z biedy i braku wykształcenia) są na katastrofalnym poziomie. Do tego dochodzą takie akcje, jak ta w Monrovii (Liberia), gdzie ze szpitala uciekło kilkunastu zarażonych, kradnąc przy okazji zabrudzony sprzęt (materace). 
Pojawiające się co jakiś czas w mediach paniczne wieści o tym, że do krajów zachodnich przedostał się osobnik zarażony gorączka krwotoczną są niepokojące, ale profilaktyka w krajach zachodnich, przy wyżej podanych właściwościach eboli, wyklucza epidemię na szerszą skalę. Jedynym realnym zagrożeniem dla ludności krajów cywilizacji zachodniej jest mutacja eboli w coś groźniejszego lub upadek cywilizacji, za którym pójdzie zacofanie społeczne i medyczne. Póki co, nie ma podstaw, by się do tego obawiać. 
W 1995 roku William T. Close, jeden z lekarzy biorących czynny udział w walce z epidemią z 1976r., napisał fabularyzowaną powieść dokumentalną o wydarzeniach w Zairze. Powieść Close'a jest oparta na faktach, to bardziej fabularyzowany dokument, relacja z epidemii dzień po dniu, niż pełnoprawny thriller. Nie oznacza to, że nie czyta się tego z dreszczem pod łopatkami, fakty mówią same za siebie i są przerażające: ludzka głupota nie zna granic. 
Postacią przewodnią powieści pt. "Ebola" jest osoba siostry Weroniki, ale istotne są również inne siostry zakonu występujące pod imionami Augustyna, Lucie, Matylda, czy Antonia. Próbowałem znaleźć w sieci jakieś informacje o osobach kryjących się pod tymi literackimi godłami, ale niestety nie znalazłem, oprócz zdjęcia poniżej, z jego angielskim podpisem. 


Close opisuje też postaci autentyczne pod ich prawdziwymi nazwiskami. Na poniższym zdjęciu dwie pielęgniarki stoją przy łóżku swojej koleżanki Mayingi w szpitalu w Kinszasie, Close poświęcił jej kilka stron, dramat Mayingi jest jednym z najbardziej przejmujących na kartach powieści. 
Poniżej przedstawiciel CDC z Atlanty (takie światowej sławy centrum badań nad chorobami zakaźnymi) pali odzież ochronna, użytą przy chorych. Być może jest to powieściowy Aaron Hoffmann.
I jeszcze kilka zdjęć z Yambuku 1976 autorstwa Belga Petera Piota, który był na miejscu w czasie epidemii (ciekawe, że Close nie wspomina o żadnym Belgu w swojej książce). Na zdjęciach m.in. bohaterskie siostry misyjne.
Rysunek przedstawiający rozprzestrzenianie się wirusa, może być przydatny także przy czytaniu powieści
rzeka Ebola w 1976r.
Yambuku współcześnie
Yambuku, październik 1976r

Co znamienne w powieści Close'a oficjalna nazwa wirusa pada tylko w tytule. Close jest oszczędny w wyrażaniu emocji swoich bohaterów, skupia się bardziej na tym, co robią, niż co myślą, niemniej dosyć dobrze udaje mu się oddać skalę przerażenia i odwagi towarzyszących siostrom i miejscowym lekarzom, podczas gdy wszyscy wokoło umierają. Antonia zamyka się w sobie i popada w stałą apatię, co powoduje, że zamienia się w pustelnika, przełożona Augustyna jest twarda i opanowana, ale w środku cieszy się, że wyjeżdża, z kolei Weronika jest odważna, energiczna i niezależna, ale i ona załamuje się i wpada w panikę, gdy po oficjalnym ogłoszeniu zakończenia epidemii w szpitalu misyjnym pojawia się nowy pacjent z gorączką krwotoczną. Close w "Eboli" stawia pomnik tym ludziom, księżom i siostrom misyjnym, lekarzom i pielęgniarkom, którzy ryzykując własnym życiem i umierając razem z tubylcami, pozostali na miejscu od początku do końca. Na tym przede wszystkim skupia się Close, na wpływie epidemii na życie lokalnej społeczności. W tle jest bezradność medycyny zachodniej w starciu z nowym zagrożeniem biologicznym oraz wpływ afrykańskiej realpolitik na życie ludności i ich dostęp do podstawowych potrzeb takich jak opieka medyczna, czy szkolnictwo. Pomimo tego że warsztat autora pozostawia wiele do życzenia (np. porzucenie jednego wątku), to jego powieść jest świetna właśnie poprzez ukazanie dramatów pojedynczych ludzi, przy tym dla autora ważni są także miejscowi lekarze, powieściowi Miatamba, czy Masangaya.
Autor z córką, znaną aktorką Glenn Close
Podsumowując, ebola to temat bieżący, zbiera swoje żniwo, a skala aktualnej epidemii i jej narastanie budzić może niepokój o to, kiedy się to zatrzyma. Niemniej wpadać w panikę nie ma co, zwyczajne środki ostrożności powinny wystarczyć, aby ebola nie wydostała się poza obszar Afryki równikowej.