środa, 29 sierpnia 2012

Apokryf Waltariego

Z braku laku, a może bardziej dla urozmaicenia czytelniczego znoju, wziąłem się za bary z ikoną literatury fińskiej. Wybór był oczywiście przypadkowy, akurat tzw. trylogia rzymska Waltariego (kwestię takzwaniowości poruszę przy recenzji pozostałych tomów) leżała na półce w bibliotece.

Za mną lektura pierwszego tomu, czyli "Tajemnicy Królestwa". Ładne, klimatyczne kolory okładki, estetyczny, choć nieco za gruby papier. 

A co z treścią? Historia dotyczy jakiegoś trzeciorzędnego Rzymianina na przymusowej emigracji, który z niejasnych do samego końca dla czytelnika powodów interesuje się i stopniowo zatraca w kiełkującym chrześcijaństwie (które oczywiście nie jest w ten sposób w powieści ani razu nazwane). Obserwujemy szamotanie się owego Rzymianina  po Judei i Galilei w różnorakim miejscowym towarzystwie, w okresie tak mniej więcej od ukrzyżowania Jezusa do zesłania Ducha Świętego. 

Jak to wypada? Niestety dobrze nie jest. Bardzo, ale to bardzo chciałem się zachwycić, zatracić w prozie Waltariego. Długo czytałem z nadzieją, że coś ciekawego wykiełkuje z tego apokryficznego wykorzystania motywów testamentowych, no ale się nie doczekałem. Niestety, cechą charakterystyczną "Tajemnicy Królestwa" jest wszechobecna nuda. Nuda, nuda, i jeszcze raz nuda. Bohater przesuwa się z punktu A do B, odhacza kolejne epizody ewangelickie, poznaje niektóre postaci biblijne (Szymon Cyrenejczyk, Maria z Magdali, Piotr, Tomasz, Jan, Poncjusz Piłat, Klaudia Prokula itd.), i niby zmienia się jego osobowość, ale zmiana jest tak niewiarygodnie poprowadzona, tak nieudolnie podporządkowana odgórnej tezie, że szkoda czasu i energii na lekturę. Początkowo intryguje rozpoczęcie akcji od ukrzyżowania, z czasem odczucia przechodzą w rozczarowanie i znużenie jednostajnością i przewidywalnością wydarzeń (gdzieś tak od połowy z łatwością można się domyślić, że kulminacją wydarzeń będzie zesłanie Ducha Św.). Do tego fragmenty, które nie są apokryficzne, są zwyczajnie nudne i monotonne. Dialogi bohaterów są drętwe i wydumane (częste monologi), ich problemy sztuczne, a sami bohaterowie pozostają czytelnikowi obojętni.

Zastanawia mnie zamysł Waltariego. Książka powstała w 1959 roku, do śmierci autora jeszcze trochę czasu zostało, do powstania kolejnego tomu tzw. trylogii rzymskiej 5 lat, więc zacząłem się zastanawiać, co chciał osiągnąć autor pisząc "Tajemnicę Królestwa". Z lektury powieści nie wynika nic ponadto, co już wiemy z lekcji religii. Jedynym logicznym wnioskiem (choć motywacji jakoś nie mogę sobie wyobrazić) wydaje się być ten, że Waltari chciał stworzyć swój własny apokryf, który pozwoliłby mu dołożyć własną cegiełkę do ikonografii źródeł chrześcijaństwa. 

Mam tylko nadzieję, że pozostałe książki z tego cyklu będą ciekawsze (o co nie powinno być trudno).

wtorek, 28 sierpnia 2012

Wielkie pytania i ciekawe odpowiedzi

Poul Anderson wielkim klasykiem science-fiction jest, w odróżnieniu od takiej literackiej niedojdy jak Fritz Leiber, czy też przeciętniaka Roberta Silverberga. Nie jest to może koncepcyjne mistrzostwo na miarę Dana Simmonsa lub Iana Macdonalda, lecz wielkość ta zaznacza się w umiejętności konsekwentnego skonstruowania właściwej historii dla odpowiedzi na ważkie pytania. W porównaniu z takim Silverbergiem Anderson niezwykle umiejętnie i konsekwentnie (choć bez nadmiernej szczegółowości i skomplikowania fabuły) tworzy oryginalną story.

Zamieszczone w dwupaku Solarisa minipowieści są twórczo i czasowo oddalone od siebie, ale łączy je koncepcyjnie coś istotnego. Obydwie starają się odpowiedzieć na fundamentalne pytania (przy czym nie są to oczywiście jedyne pytania, które się w nich pojawiają): "Czym jest ludzkość, jakie jest jej przeznaczenie?" i "Gdzie leżą granice jej możliwości, rozwoju?" Nie będę tutaj zdradzał odpowiedzi jakich udziela Anderson, żeby nie psuć przyjemności z lektury, jednak mogę nadmienić jeno, że są one optymistyczne, a przy tym mocno satysfakcjonujące dla czytelnika, i w tym chyba tkwi zasadnicza siła prozy Andersona (w każdym razie ja tak to odbieram). Nierzadko jest bowiem tak, że zadaję sobie pytania, na które nie ma odpowiedzi np. "Jaki jest sens życia?", albo "Co to jest miłość?". Pytania stawiane przez Andersona są podobnego kalibru, a jednak Anderson udziela odpowiedzi, które sprawiają wrażenie tych właściwych. Jak dla mnie - mistrzostwo świata.

Co do fabuły:
"Genesis" jest mocno poszatkowana, trudna przede wszystkim w pobieżnym odbiorze. Akcja toczy się na przestrzeni milionów lat, jest powolna i nieistotna, zaś sens ukryty w didaskaliach.
"Olśnienie" pozornie sprawia wrażenie bardziej dynamicznej powieści, ma charakter bardziej przygodowy, jest zdecydowanie łatwiejsza w pobieżnym odbiorze, ale tutaj też nie należy się spieszyć z czytaniem.
Anderson wymaga pewnego wczucia się w rytm jego pisania. Nie jest to jakiś tuz abstrakcyjności, jego styl jest w miarę prosty i przystępny, jednak to, co istotne, wymaga uchwycenia, jest nieco ulotne (vide ostatni dialog pomiędzy Petem, a żoną w "Olśnieniu").

Gorąco polecam wszystkim tym, którzy w literaturze (a więc w szczególności w sf) szukają odpowiedzi na ważkie pytania, Anderson w bardzo satysfakcjonujący sposób wychodzi naprzeciw tym poszukiwaniom.

Wyprawy krzyżowe i morze fantastycznych opowieści


Na początek wrzucę swoją wypowiedź sprzed paru miesięcy, kiedy miałem niesamowitą przyjemność, przechodzącą momentami w doznania orgiastyczne, podczas lektury powieści "Źródło Mamerkusa" autorstwa kompletnie nieznanego, ale niezwykle utalentowanego Leszka Białego. Jestem tą powieścią do dzisiaj tak zachwycony, że będę ją promował po wsze czasy m.in. poprzez nazwę swojego bloga :). 

Biały w swojej epopei robi to, czego po wielokroć brakuje we współczesnej literaturze: opowiada dla samego opowiadania. Czyni to w dodatku z wielką swadą, erudycją i umiejętnością oddania ducha tamtych czasów. Tutaj nie ma wyraźnego morału, chociaż główny bohater, bezimienny dla czytelnika rycerz, sprawia na końcu wrażenie człowieka spełnionego poprzez udział w wielu niesamowitych wydarzeniach. 

 Długo trwała moja wspaniała przygoda ze "Źródłem Mamerkusa". Niesamowita intensywność treści, wspaniałe dialogi i monologi, liczne interesujące historie licznych epizodycznych postaci. Do tego cięty, inteligentny humor, panowanie autora nad obszerną i złożoną materią powieści (książka jest niezwykle, jak na debiutanta, udana pod względem konceptualnym), fenomenalni bohaterowie... Czegóż chcieć więcej? :)

Najistotniejsza wydaje się być snuta przez 2/3 powieści historia przyjaźni pomiędzy bezimiennym rycerzem, naszym narratorem, a Yusufem, Arabem z Kordoby. Jest to przyjaźń rodząca się na naszych oczach. Rycerz jest porywczy i emocjonalny, ale jest też obdarzony tolerancją i umiejętnością słuchania. Yusuf z kolei to przedstawiciel ówczesnej inteligencji, człowiek mądry, oczytany, cwany i przebiegły, a jednocześnie wrażliwy i o dobrym sercu. Tworzy się z tego jeden z najfajniejszych tandemów, z jakimi miałem przyjemność zetknąć się w literaturze. Do tego jest to duet, którego niezwykła przyjaźń jest szczególnie widoczna na tle wojen krzyżowych; a w zasadzie dwóch z nich, a mianowicie tragicznej wyprawy ludowej Piotra Pustelnika z 1096 oraz tej największej krucjaty krzyżowej z roku 1099.

Nade wszystko jednak Leszek Biały jest opowiadaczem. Autor baje swoje historie z gracją, humorem i ironią. Historia głównych bohaterów jest uzupełniana licznymi epizodami różnych spotykanych po drodze do Azji Mniejszej postaci. Jest to coś fantastycznego, niezwykle umiejętnie wplecione historie, ciekawe, intrygujące, po wielokroć zabawne i skrzące subtelną drwiną z wielu ludzkich przywar. Mamy tutaj historie Beduina, Asasynów, Żyda, ikonoklasty, znudzonego życiem Bizantyjczyka z Grecji, który popada w liczne tarapaty, żebraków z miasta w Azji Mniejszej, Niemca, węgierskiego zbieracza grzybów, francuskiego chłopa wskrzeszonego z martwych, rzymskiego obywatela! (tytułowy Mamerkus), samego Yusufa, francuskiego szlachcica Guya de Merle, Normanów i szlachty chrześcijańskiej itp. Cała ówczesna światowa menażeria.

Wiele opowieści jest szkatułkowych, piętrowych np. poszukiwane Żródła, historia Herluina, historia Judasza Iskarioty w piekle.

Momentami historia jest tak perfekcyjnie i montypythonowsko abstrakcyjna, że aż miałem banana na pysku np. opis spotkania Judasza i Brutusa w piekle (który to Judasz pojawia się w powieści na kilka stron jako duch nawiedzający pustynię). Judasz opowiada "(...) kiedy zszedłem na dół po siedmiu stopniach (...) zostałem przydzielony do kwatery zdrajców. Kierujący nią Rzymianin przywitał mnie zdawkowo i nie zapytawszy nawet, za co tam trafiłem, ani nie zainteresowawszy się w ogóle tym, co słychać na Bożym świecie, zapewnił mnie natychmiast, że w przeciwieństwie do innych, którzy tam przebywali, nie jest żadnym zdrajcą, ponieważ jakiś Juliusz, którego zasztyletował, nie był wcale jego ojcem, w związku z czym nie obowiązywały go względem zamordowanego żadne przyrodzone i święte zasady synostwa. Przytłoczony własnym nieszczęściem , odpowiedziałem mu, że nic mnie to nie obchodzi i od tamtej pory nie zamieniliśmy ani słowa (...)".

Świetna książka, którą można interpretować na wielu płaszczyznach, a jednocześnie pokazująca umiejętnie ludzkie przywary i zło rodzące się z nietolerancji, głupoty, obłudy i zwykłej chciwości.

Do tego powieść jest niezwykle zabawna i do tego naszpikowana świetnymi tekstami, dialogami i monologami. Tytułem przykładu kilka z nich, wyrwanych gdzieniegdzie z kontekstu:
„Jeżeli chcesz żyć, przysięgnij teraz na prawdę swojej religii, że kłamałeś!” – str. 82
„Panie stój! Człowiek to nie trawa, ścięty nie odrośnie” – str.83
„(...)z tego, że inaczej patrzy na owcę kucharz i pasterz nie wynika jeszcze, kto z nich ma rację (...)” – str.84
„Turcy. Jedyne, co się da o nich dobrego powiedzieć to to, że wyznają Allaha” – str.85
„Panie, jesteś niczym palma, która rzuca królewski cień, lecz nie daje daktyli” – str. 143 (o impotencji pewnego szlachcica)
„(…) duchowny wskazał dyskretnie na Saracena i zapytał półgłosem:
- Rozumie po ludzku?
- Oczywiście. Jak to poseł.” – str.145
„(...)już dawno zauważono, że zbyt częste stosunki małżeńskie powodują ślepotę i głuchotę, wysuszają mózg i prowadzą do przedwczesnej starości i śmierci. Poza tym za ludźmi rozpustnymi gonią watahy psów (...) gdyż ciało człowieka, który odbywa wiele stosunków, nie różni się niczym od ścierwa z powodu zbyt dużego ubytku nasienia – rzekł duchowny
- Możliwe, ale ja chciałem odbyć choćby jeden (…)” – str.148
„Nie wiem jak inni, ale Matuzalem przeżył swoje na pewno. Jest z tego powszechnie znany”. – str. 236

Życzę wszystkim, którzy jeszcze tej przyjemności nie mieli, zapoznania się z debiutem powieściowym Leszka Białego, a sobie, żeby pan Leszek kontynuował udanie rozpoczętą karierę literacką i napisał wkrótce coś równie fascynującego.

Dlaczego blog?

Trochę się tu i ówdzie w internecie wypowiadam na temat przeczytanych przez siebie książek. Różne są to serwisy i różne obyczaje tam panują, niemniej, co by zachować pełną swobodę w zakresie stylu i treści (oraz praw autorskich :)), postanowiłem zamieszczać czytelnicze wrażenia przede wszystkim na własnym blogu, a dopiero potem w szerszej, sieciowej perspektywie.

Moje wypowiedzi to nie są to bynajmniej jakieś profesjonalne recenzje i opinie, a jedynie swobodny tok myśli i wrażeń po lekturze, który ma służyć zasadniczo ich uporządkowaniu i możliwości wyciągnięcia pewnych wniosków. Z każdej książki można wyciągnąć coś dla siebie, każda stanowi źródło nowych doznań.