piątek, 28 grudnia 2012

Fantasy western

Już okładka sugeruje, że będziemy mieli do czynienia z przygodową nawalanką w konwencji Wild Wild West. Ostra jazda bez trzymanki, ale z barierkami, Brandon Sanderson w "Stop prawa" (świetny tytuł) daje czadu w swojej deserowej formie. Fabuła jest prosta jak drut, niemniej w stylu Sandersona z zaskakującymi, chociaż możliwymi do przewidzenia twistami. Powieść trzyma poziom, jest to rzetelne, trzymające w napięciu fantasy, nawet pomimo tego, że stanowi przerywnik w realizowaniu przez Sandersona ambitniejszych projektów.Taka młodzieńcza, rzetelna fantasy w ramach odskoczni od trudniejszej fantastyki.

Akcja toczy się w scenerii steampunkowej, dużo tu motywów typowych dla westernu (pojedynki jeden na jeden, napady na pociągi, bale wiktoriańskie, Dzicz itd.), fantasy zaś jest reprezentowane przez Allomancję i Feruchemię, a więc trafiamy do świata znanego z trylogii "Mistborn". No właśnie, to jest w zasadzie mój zasadniczy negatyw dla "Stopu prawa". Jak pisałem w entuzjastycznej recenzji tutaj trylogia o Vin i ekipie stanowi dla mnie zamkniętą, kompletną, niemal doskonałą całość fabularną, jakiej nie uświadczyłem od lektury trylogii Kima Stanleya Robinsona. Pojawienie się "Stopu prawa" mocno spłaszcza wymiar zakończenia trylogii Mistborn. W dodatku zakończenie "Stopu prawa" jednoznacznie sugeruje kontynuację, co świadczy o tym, że Sanderson chyba nie docenił efektu zakończenia trylogii. Trochę to smutne, tym bardziej, że "Stop prawa" jest naprawdę dobrą pozycją, tylko zwyczajnie mógłby dotyczyć innego uniwersum.

Oprócz tego "Stop prawa" kuleje nieco pod względem motywacji Milesa (słabe to to), sposobu jego aresztowania (mocno słabe) oraz kilku pomniejszych dziur logicznych, przesłoniętych dynamiczną akcją i sympatycznymi bohaterami. Niemniej mogę polecić "Stop prawa" każdemu miłośnikowi przygodowej fantasy, z tymże im dalej od lektury trylogii Mistborn, tym lepiej. 

Brak komentarzy: