niedziela, 14 kwietnia 2013

Życie zaczyna się po dziewięćdziesiątce?

Po heroicznym boju z prozą Hala Duncana konieczne było gwałtowne zejście na ziemię i zapodanie sobie czegoś wyjątkowo lekkiego i krótkiego. Wybór padł na skromną nowelę Gabriela Garcii Marqueza o rzucającym się w oczy tytule "Rzecz o mych smutnych dziwkach".

Na wstępie totalnie z czapy dostajemy pretensjonalne biadolenie tłumacza Carlosa Marrodana Casasa, jaką to szkodą dla kultury w Polsce jest, że nie można było wydać książki Marqueza w dosłownym przekładzie "Rzecz o mych smutnych kurwach", powołując się przy tym na prawnicze ekspertyzy, mieszając kategorie przestępstwa i wykroczenia (art.141 kodeksu wykroczeń "Kto w miejscu publicznym umieszcza nieprzyzwoite ogłoszenie, napis lub rysunek albo używa słów nieprzyzwoitych, podlega karze ograniczenia wolności, grzywny do 1.500 złotych albo karze nagany" jak nazwa wskazuje penalizuje wykroczenie, a Marrodan marudzi o przestępstwach, instytucji kodeksu karnego), i dowodząc jaki to on jest biedny artysta, któremu grozi więzienie (za wykroczenie nie ma kary pozbawienia wolności, a skazanie na ograniczenie wolności nie polega na wtrącaniu niewinnych tłumaczy za kratki) za wydanie książki w oryginalnym tytule. Dalej pan translator to już totalnie popłynął powołując się na przykład uciemiężonej przez polski wymiar niesprawiedliwości Doroty Nieznalskiej (która swoją instalacją "Pasja" ewidentnie znieważyła uczucia religijne katolików, a przecież w końcu i tak została uniewinniona, i to w zasadzie w dwóch instancjach sądowych), by na końcu bredzić o jakichś polskich hunwejbinach (co stanowi nielichą obrazę, jak się poszuka w necie, kim byli hunwejbini). Ktoś powinien w wydawnictwie Muza S.A. utemperować pana tłumacza, bo czuję się ewidentnie (intelektualnie, i jako Polak) znieważony tym wstępnym bełkotem pana Marrodana, zwłaszcza że cała "afera" idzie tylko o użycie w tytule zamiast słowa "kurwa" jego nieco tylko łagodniejszego synonimu "dziwka". Słabo, panie Marrodan, słabo.

No cóż, a co do treści opowiadania Marqueza o tym tak "kontrowersyjnym" tytule (pomimo formy powieściowej "Rzecz o mych smutnych dziwkach" jest tylko nieco obszerniejszą nowelą) to jest ona taka sobie, ot smutna refleksja starszego pana nad swoim samotnym z wyboru życiem. Jest sobie 90-letni (sic!) dziadek, który do tej pory bardziej egzystował na pograniczu społeczeństwa niż żył pełna parą, w którym nagle zaczynają buzować hormony i postanawia się zakochać. Do tego celu koniecznie potrzebuje dziewicę. Najlepiej nieletnią, 14-letnią dziewczynę z biedoty, która zamierza sprzedać swoje dziewictwo (generalnie nigdy nie zrozumiem kultu "dziewictwa") za 5 peso kolumbijskich, czyli według gugla równowartość 0,00864086182 złotego. Niezły mindfuck. Dla rzeczonego dziadka te 5 peso to też jest nielicha fortuna. Tanio kosztuje ciało młodej dziewczyny w Kolumbii, pomijając już fakt prostytuowania się nieletniej. Fabuła jak widać do skomplikowanych nie należy, a przy tym dosłownie (a tak jest napisana opowiastka Marqueza) sprawia wrażenie wybitnie niedorzecznej.

Ale nie to jest przedmiotem zainteresowania Marqueza, ostatecznie bowiem do konsumpcji nie dochodzi. Co zatem jest motywem "Rzeczy o mych smutnych dziwkach"? Marquez nie sili się na oryginalność, chce bowiem pokazać, że na miłość nigdy nie jest za późno. W tym celu korzysta z wyrazistych kontrapunktów (zramolały, zasuszony dziad proszalny vs młoda, 14-letnia dziewczynka, dysponująca argumentem virginitas). Dziad się zakochuje platonicznie, trochę tam młodą pomizia, popatrzy sobie na nią, ale generalnie chodzi o to, że stanowi ona dla niego fundament miłości, której adresatem jest nie ta chica, ale zasadniczo wyimaginowanej Delgadiny. Dziewczę podczas miłosnej fascynacji dziadka cały czas śpi, nigdy pomiędzy nią a dziadkiem nie ma dialogu, jest tylko świadomość wzajemnego istnienia. Dziewczę, poprzez jej protektorkę Rosę, zapewnia dziadka o swojej miłości, ale ile z tego jest szczere, biorąc pod uwagę, że Rosa to burdelmama, a dziewczyna chce zarobić i zarabia na dziadku, nie musząc nawet z nim spać? Dziadek do samego końca tego nie wie, chociaż rozum mu podpowiada (w chwilach, kiedy nie jest swą miłością zamroczony), że jest tutaj robiony w bambuko. Więc z jednej strony Marquez tezuje, że na miłość nigdy nie jest za późno, ale z drugiej strony zdaje się stawiać pytanie: co to za miłość do kurwy? Niby to mądre i ważkie pytania, ale mnie swoim opowiadaniem Marquez nie przekonał, przez większość część historii sprowadza się to generalnie do wniosku, że dziadek nadal może w wieku 90 lat, tylko nie chce wykorzystywać śpiącej dziewczyny* (parafrazując klasyka "stary człowiek i może").

Ocena: 4/10** (książka przeciętna, na pewno przereklamowana, cos tam można z niej wynieść, ale zasadniczo oklepane prawdy życiowe)

* koncepcja wykorzystania śpiącej dziewczyny jest głównym motywem mocno niesmacznego filmu australijskiego pt. "Sleeping beauty"

** od tej notki blogowej będę wstawiał oceny przeczytanych książek, z krótkim opisem, co rozumiem przez tę ocenę

Brak komentarzy: