wtorek, 18 grudnia 2012

Cherie Priest "Kościotrzep"

Wbrew tytułowi powieści Cherie Priest Kościotrzepa się tutaj nie uświadczy, to pierwszy minus. Tytułowa, piekielna machina, dla której zresztą wziąłem się za bary z tą książką, pojawia się jako zawiązanie historii na samym początku i jako zardzewiałe wspomnienie pod koniec, i to wszystko. Drugi minus jest taki, że poza piękną aranżacją scenerii, ten cały steampunk i klimaty towarzyszące, to wszystko ciekawego, co można w "Kościotrzepie" uzyskać. Mizerna, pretekstowa historia, z parą nieciekawych, pretekstowych głównych bohaterów. 

Główny bohater-gówniarz Zeke, przez którego wszystkie zadymy mają pretekst się odbyć, jest tak irytujący w swoich poczynaniach, że głowa mała. Gdyby nie podjął pięćdziesięciu nielogicznych decyzji pod rząd, to ostatnie 200 stron książki wyparowałoby w niebyt, bez straty dla całości.  Z jego matką Briar już jest nieco lepiej, chociaż też w kilku miejscach zgrzytało. W każdym razie miałem ochotę podrzeć książkę na strzępy ze złości, że Priest robi mnie w bambuko swoją kretyńską, infantylną fabułą. Znikąd nie było nadziei, domęczyłem jakoś do końca. 

A mogło być tak dobrze, stworzony przez Priest świat pogrążonego w apokalipsie XIX-wiecznego Seattle ma w sobie niesamowity potencjał, tylko że do jego wykorzystania potrzeba dobrego pisarza. Być może w pozostałych swoich powieściach Priest wypada lepiej, w "Kościotrzepie" tego nie uświadczyłem.

Na plus klimatyczna okładka, z bardzo ładną panią, na dodatkowy minus nieporęczny format, przy tak dużej powierzchni książki powinna być twarda obwoluta.

Brak komentarzy: