sobota, 23 sierpnia 2014

Ściana śmierci ("Biały pająk" Heinrich Harrer)

Uwielbiam góry, kocham je miłością irracjonalną. Góry weryfikują wartość człowieka, skały, ekspozycje, obiektywne trudności pozwalają się sprawdzić, stanowią soczewkę własnych wyobrażeń o sobie samym. Kto nigdy nie podjął wyzwania jakim jest pokonanie szlaku o określonej trudności, długości i eskpozycyjności mając za ochronę jedynie własne ręce, nogi i kondycję (nie przymierzając klasyczne Rysy po polskiej stronie Tatr, gdzie najpierw jest długi i żmudny asfalt do Morskiego Oka, a potem nagle ostro w górę, pojawiają się skały, łańcuchy i momentami dosyć spore ekspozycje), ten nigdy nie pozna samego siebie. I za to je właśnie kocham. Myśląc góry mam oczywiście na myśli coś o skali Tatr, żółty szlak na Babią Górę, czy kilka miejsc w Karkonoszach, reszta to sympatyczne i niezmiernie ciekawe (pa)góry, które nie stanowią jednak wyzwania dla zmysłów i wyobraźni.
Zaczęło się od szczeniackiej fascynacji panoramą gór i zupełnie odmienną od nizin perspektywą, z czasem jednak dostrzegałem, że jadąc w góry sprawdzam siebie, swój charakter, odporność na wyzwania ekspozycji w połączeniu ze zmęczeniem, znużeniem, wysiłkiem fizycznym i pogodą. Popełniałem w górach karygodne błędy, jak w 2001 roku w Tatrach, kiedy zabrałem w góry swoją przyszłą żonę, a która omal się dla mnie nie zakończyła dramatem zatrucia pokarmowego i odwodnienia w 30 stopniowym upale na powrocie z przełęczy Karb do Kuźnic, po wypiciu wody z potoku nalanej dzień wcześniej w dolnych partiach szlaku do Doliny Pięciu Stawów. Duma i wstyd nie pozwoliły mi wtedy na wezwanie pomocy dzielnych Toprowców, którzy i tak mieli mnóstwo roboty tego dnia z bezmyślnymi turystami, helikopter latał non stop nad Orlą Perć i z powrotem. Albo gdy prawie odpadłem ze zmęczenia ze szlaku na Czerwoną Ławkę. Z czasem jednak moja miłość do gór dojrzewała, dzisiaj patrząc na góry czuję przede wszystkim respekt. Biorąc pod uwagę, jakie miewałem problemy na zwykłych szlakach tatrzańskich, czy dolomickich latem, tym bardziej czuję szacunek i respekt dla takich ekstremalnych wyzwań jak północna ściana Eigeru. Wiem, że z moim nikłym doświadczeniem i szwankującymi kolanami, nie mam szans nawet na amatorską wspinaczkę, a co dopiero na północną ścianę Eigeru. Oczy chcą, serce mi się wyrywa do tej ściany, ale mam świadomość, że pozostaje mi zwykła turystyka górska, od biedy jakaś lekka wspinaczka. Będę jednak walczył, by spełniać te swoje marzenia, przez 2 lata nie byłem w górach, ale w przyszłym roku biorę znajomych i nasze dziewczyny i jedziemy w porządne góry, najlepiej Tatry Słowackie. A potem się zobaczy, jak pieniądze będą, to i czas i chęci się znajdą :)
Znając swoje przeżycia w zwykłej turystyce górskiej i kilku dolomickich ferratach, tym bardziej jestem pełen szacunku dla zdobywców z dawnych lat, którzy nie mając forsy, często będąc niedostatecznie wyekwipowanymi, ale mając rozsądek, wyobraźnię i respekt, porywali się z motyką na północną ścianę Eigeru (Nordwand), znaną także jako ścianą śmierci (Mordwand). Z wypiekami na twarzy czytałem o losach pierwszych ofiar Maxa Sedlmayera i Karla Mehringera (zamarzli w ścianie w środku lata w 1935 roku), tragedii Tony'ego Kurza i trójki kolegów w 1936 roku (o tym chyba najsłynniejszym i niezwykle obrazowym dramacie opowiada m.in. całkiem niezły niemiecki film z 2008 roku), głupocie Claudio Cortiego w 1957 roku, która doprowadziła do śmierci trzech osób, brawurze i ekstremalnej dzielności Anderla Heckmaira, zapewniającej ekipie Harrera pierwsze przejście północnej ściany Eigeru, czy też wybitnej wspinaczce Hermanna Buhla w wyjątkowo ciężkich warunkach w 1952 roku.
O tych bohaterach opowiada w swojej książce "Biały pająk" jeden z czwórki pierwszych zdobywców północnej ściany Eigeru Heinrich Harrer. O Harrerze nie ma co się specjalnie rozpisywać, postać znana ze zdobycia ściany śmierci, przyjaźni z Dalajlamą, wielu wypraw górskich na całym świecie, ale także kontrowersyjna z powodu swojej nazistowskiej przeszłości. Poza tym jak na człowieka, który nie imał się różnych niebezpiecznych zajęć, to swoje przeżył. W ogóle dalsze dzieje pierwszych zdobywców ściany są dosyć osobliwe, bo dwójka z nich przeżyła kilka razy swoje pokolenie, a dwójka nie dożyła wnuków:
Anderl Heckmair - lat 98
Ludwig Vorg - lat 30 (zginął na wojnie)
Fritz Kasparek - lat 44 (zginął na Salcantay w Peru)
Heinrich Harrer - lat 94
No dobra, tak gadam i gadam o wszystkim i o niczym, ale o co w ogóle chodzi z tą północną ścianą Eigeru? Na czym polega jej wyjątkowość, że wszyscy świadomi siebie wspinacze świata za ostateczny test swojej sprawności czynią ten fragment wysokiego na 3970 m n.p.m. szczytu? Decydująca jest oczywiście skala trudności w jej pokonaniu, 1800 metrów niemalże pionowej skały, z niekorzystnym, dachówkowatym uwarstwieniem, ostrzałem kamiennym, kapryśną pogodą itd. Tak, czy siak może lepiej za mnie przemówią obrazki:

widok współczesny na Nordwand, doskonale widoczne Biały pająk, Rampa, pola lodowe i trawers Hinterstoissera
słynny Trawers Hinterstoissera (jak widać na zdjęciu współcześnie ubezpieczony)
"Biały pająk" - pole lodowe, w latach Harrera kluczowe do zdobycia północnej ściany Eigeru
Biały pająk współcześnie 
Trawers bogów prowadzący z Rampy do Białego pająka
Niejaki Ross Hewitt zamieścił na swoim blogu relację z przejścia w 2012 roku północnej ściany Eigeru tzw. drogą klasyczną (czyli inaczej drogą Heckmaira z 1938 roku). Poniżej pozwoliłem sobie na zapożyczenie kilku zdjęć, by pokazać charakterystyczne punkty ściany współcześnie):
droga klasyczna
Czerwona ściana (to i kolejne zdjęcia z bloga Rossa Hewitta)
Pierwsze pole lodowe
Lodowy szlauch
Żelazko
Biwak śmierci (nazwa miejsca, w którym zamarzli Sedlmayer i Mehringer w 1935 roku)
Rampa 
Trawers bogów
Rysy Wyjściowe
Harrer w swojej książce pisze o innych, o sobie praktycznie w ogóle, jakby skromność mu na to nie pozwalała, woli bardziej wychwalać swoich kolegów, w szczególności Heckmaira, który jak szaleniec torował im drogę przez dziewicze tereny szczytowej północnej ściany Eigeru. Być może jednak Harrer wstydził się siebie z tamtego okresu, tego że pokonując ścianę robił to ku chwale NSDAP i SS (na szczyt wtargał flagę Rzeszy, o czym w "Białym pająku" w ogóle nie wspomina). Pod tym względem "Biały pająk" jest pozycją beznadziejną, bo jak to, książka napisana przez jednego z pierwszych zdobywców ściany, a wo ogóle nie zawiera opisu przeżyć wewnętrznych? Efekt końcowy jest taki, że Harrera jakby w ścianie nigdy nie było, "Biały pająk" to opis przejść i bohaterów ściany, ale bez pierwszoosobowego narratora. W ten sposób czytelnicy stracili niepowtarzalną okazją, by z relacji naocznej przekonać się, co czuje człowiek w ścianie, tego niestety Harrer nas dożywotnio pozbawił. Tego w sumie oczekiwałem od tej książki przed jej przeczytaniem. 
Pod każdym innym względem "Biały pająk" to książka wyśmienita, obrazowym językiem autor przedstawia historię przejść i dzieje tragedii na przestrzeni lat 1935-1964, ze szczególnym naciskiem na lata 1935, 1936, 1938 (ale bez opisu przeżyć wewnętrznych Harrera, tylko dużo pochwał pod adresem Heckmaira), 1950, 1952 i 1957. 
Pomimo tego że pierwsze przejście austriacko-niemieckie z 1938 roku zostało wykorzystane w machinie propagandowej III Rzeszy, to nic odbierze czwórce bohaterów miejsca w historii:
Od lewej: Harrer, Kasparek, Heckmair, Vorg (1938 - po pierwszym przejściu północnej ściany Eigeru)
Tony Kurz wisi na linie
Północna ściana Eigeru nie jest dzisiaj już taka groźna jak kiedyś, jednak postęp techniczny spowodował, że ciężko sobie wyobrazić zamarznięcie w ścianie (jak w 1935 roku, zamarzniętego Mehringera znaleziono dopiero po 27 latach, we wrześniu 1962 roku), czy trudności w zlokalizowaniu zaginionych (jak w 1957 roku). Dzisiaj bije się raczej rekordy w przejściu ściany (rywalizacja Arnolda i Uli Stecka, rekord Arnolda osiągnięty nie do końca uczciwie wynosi 2h28m, co daje 12 metrów na minutę, Stecka rekord 2h47m, ale w czystych warunkach). Ściana służy także do base jumpingu i narciarstwa ekstremalnego, ludzie zabijają w ten sposób i tę legendę wspinaczki. Może kolejne wyzwania czekają wspinaczy dopiero na Marsie, w końcu tamtejsze wulkany osiągają po 20 km wysokości? Kto wie ;) 

Brak komentarzy: