Szok związany z nieoczekiwaną klęską Agnieszki Radwańskiej w Melbourne sprawił, że ostatnio nie miałem głowy do bloga. Ale już mi chyba przeszło, więc wracam ino żywo do pisaniny. Na pierwszy ogień po turnieju poszła powieść Olgi Tokarczuk "Prowadź swój pług przez kości umarłych". Autorka, bezpośrednio polecana przez Jacka Dukaja, jest w stanie zawsze czymś nowym zaskoczyć, tylko że nie zawsze wychodzi z tego wciągające czytadło.
Tokarczuk jest jednym z nielicznych w Polsce autorów kreatywnych. Oznacza to, że autor nie zamyka się w jednym świecie, w ramach jednej kreacji, tylko szuka nowych rozwiązań, nowych idei, w dosłownym znaczeniu "tworzy". Proza Olgi Tokarczuk nie jest do końca z mojej bajki, niemniej lubię po nią sporadycznie sięgać, żeby właśnie dać się zaskoczyć. Po "Prowadź..." mam jakiś niedosyt, który najwyraźniej wynika z tego, że to zaskoczenie nie do końca mnie zadowala.
Być może wynika to po prostu z tego, że przez spory fragment powieści się zwyczajnie nudziłem. Akcja wlecze się niemiłosiernie, wykoncypowana bohaterka jest ciekawa, ale na dłuższą metę nuży, świat jest szary, bury i ponury, nawet latem, a wydarzenia sprawiają wrażenie fantasmagorii, snu, chociaż są morderstwa, charakterystyczni bohaterowie i oryginalna intryga. Wszystko zmierza do nieuniknionego, całkiem niezłego, chociaż mało zaskakującego końca. Chyba całość można podsumować: "odbębniłam chałturkę, a że jestem dobrą pisarką, to zamiast kupsztala, wyszła mi przeciętna historia z oryginalnym pomysłem, ujdzie, wysyłam do wydawcy".
Oczywiście są w tej powieści momenty wyborne, jak scena przesłuchania Janiny Duszejko na komisariacie, kazanie księdza, monolog Janiny podczas wizyty w straży miejskiej albo sam fakt rzeczywistości oglądanej oczyma samotnej kobiety w średnim wieku. Plus ciekawe wnioski, związane z naszym postrzeganiem świata, jak w poniższym fragmencie (taka koncepcja światów równoległych do wewnątrz):
Być może wynika to po prostu z tego, że przez spory fragment powieści się zwyczajnie nudziłem. Akcja wlecze się niemiłosiernie, wykoncypowana bohaterka jest ciekawa, ale na dłuższą metę nuży, świat jest szary, bury i ponury, nawet latem, a wydarzenia sprawiają wrażenie fantasmagorii, snu, chociaż są morderstwa, charakterystyczni bohaterowie i oryginalna intryga. Wszystko zmierza do nieuniknionego, całkiem niezłego, chociaż mało zaskakującego końca. Chyba całość można podsumować: "odbębniłam chałturkę, a że jestem dobrą pisarką, to zamiast kupsztala, wyszła mi przeciętna historia z oryginalnym pomysłem, ujdzie, wysyłam do wydawcy".
Oczywiście są w tej powieści momenty wyborne, jak scena przesłuchania Janiny Duszejko na komisariacie, kazanie księdza, monolog Janiny podczas wizyty w straży miejskiej albo sam fakt rzeczywistości oglądanej oczyma samotnej kobiety w średnim wieku. Plus ciekawe wnioski, związane z naszym postrzeganiem świata, jak w poniższym fragmencie (taka koncepcja światów równoległych do wewnątrz):
"(...)czasem mam wrażenie, że
żyjemy w świecie, który sobie
wymyślamy. Ustalamy sobie, co jest dobre, a co nie,
rysujemy mapy znaczeń... A potem całe życie zmagamy
się z tym, cośmy sobie wykoncypowali. Problem polega
na tym, że każdy ma swoją wersję, i dlatego
tak trudno jest się ludziom dogadać.(...)"
Dlatego, pomimo dosyć przeciętnych wrażeń, warto sięgnąć również po tę powieść Olgi Tokarczuk.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz