Dzień to oczywiście kwestia umowna, skoro do oglądania Polaków trzeba było się zrywać z łóżka o 1 w nocy. Do tego Jerzy Janowicz postanowił pograć sobie 4 godziny i ostatecznie z późniejszego zaśnięcia były nici, trzeba było się zbierać do pracy. W dodatku mnóstwo emocji i wspaniałego tenisa oraz sytuacja, która już przechodzi do annałów tenisa w tym roku. Od czego zacząć?
Może od singla pań. Agnieszka Radwańska spotkała się w 2 rundzie z Iriną Camelią Begu. Solidna Rumunka, gwiazda turniejów WTA International (najniższa ranga) zasłynęła tym, że w ubiegłorocznym US Open wyrzuciła z turnieju Caroline Wozniacki. Trzeba, więc było na nią uważać, ale też bez przesadyzmu. Przebieg meczu to potwierdził. Nie przemęczająca się psychicznie (fizycznie to trochę pobiegała) Agnieszka odprawiła Rumunkę 6-3, 6-3. Nie było to może zwycięstwo tak efektowne jak kolejny rower Szarapowej, ale mecz bez większej historii i w zasadzie pewne zwycięstwo Agnieszki, która zagrała tak na 50% swoich możliwości. Godzina i minut 22 gry, i pod zasłużony prysznic. W trzeciej rundzie czeka podobno utalentowana tenisistka "na dorobku", Brytyjka Heather Watson (sympatycznie wyglądające dziewczę), którą Agnieszka odprawiła bez mydła w ubiegłorocznym Wimbledonie. Teraz powinno być podobnie, mecz w nocy z czwartek na piątek.
Za to Jerzy Janowicz potrzebował bitych 4 godzin, żeby odprawić Samdeva Devvarmana, którego przed meczem polskie media chóralnie okrzyknęły "łatwym rywalem". Nic bardziej mylnego, zwłaszcza w przypadku naszej nieobliczalnej, wschodzącej gwiazdy tenisa. Jerzy wygrał ostatecznie 6-7, 3-6, 6-1, 6-0, 7-5. Przez pierwsze dwa sety Hindus, do spółki z samym Janowiczem, skutecznie destabilizowali zabójczy tenis Polaka, Hindus niesamowitą grą defensywną i świetnym returnem, zaś Janowicz gorącą głową i ogólnie poczuciem zagubienia. Efektem tych czynników były dwa sety w plecy i poniższa, tragikomiczna sytuacja z końcówki pierwszego seta, która już zasłynęła na cały świat i "zasłużenie" znalazła się na stronie oficjalnej turnieju: Jerzy Janowicz meltdown.
Podobno wszystkie ptaki w okolicy postanowiły wyemigrować na północ Australii do czasu odpadnięcia z turnieju naszego zawodnika :)
A więc po wtopieniu dwóch setów w trzecim secie Janowicz zaczął grać jak gość z innej planety. Potężne crossy, drajwy wolejowe, skróty, serwisy, wszystko na poziomie kosmicznym. Pomimo wybornej defensywy Hindus dostał w plecy 1-6, 0-6, a w piątym było już 2-5 0-30 dla Janowicza, gdy nagle Janowicz zaczął mieć problemy z pęcherzami na prawej ręce. I znowu sytuacja się odwróciła, Janowicz zaczął przegrywać punkt za punktem i wydawało się, że przez kontuzję nie dokończy. Na szczęście lekarz wezwany na kort zaaplikował na ranę jakieś proszki, czy smary, które zadziałały, bo Janowicz znowu zaczął grać jak z nut i dokończył mecz przy stanie 7-5 w piątym secie. Coś czuję, że ten powrót z 0-2 zaprocentuje w kolejnym meczu Polaka z niezwykle groźnym torreadorem Nicolasem Almagro. Będzie ciekawy mecz, już nie mogę się doczekać.
Tak na marginesie - ponownie dwójka Polaków w trzecich rundach turniejów singlowych. To zaczyna się robić przyjemna norma, a na tym pewnie nie koniec.
Z innych meczy, poza odpadnięciem kilku rozstawionych zawodników i zawodniczek, to nie było jakiegoś ciekawego wyniku. Ale w trzeciej rundzie szykuje się ewidentny hit, czyli Venus Williams - Maria Szarapowa oraz ciekawie się zapowiadający pojedynek serbski Ana Ivanovic - Jelena Jankovic, który wyłoni potencjalną rywalkę Agnieszki w czwartej rundzie.
Na dzień czwarty robię sobie przerwę na sen, więc możliwe, że nie będzie żadnej relacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz