wtorek, 31 marca 2015

Roboty! Do roboty!

Dawno dawno temu, kiedy miałem naście lat, pryszczaty nos, krzywe zęby oraz brak większych zmartwień ponad to, czy za uśmiechem koleżanki Marysi, siedzącej w klasowej ławce przede mną, kryje się coś więcej niż tylko oznaka zwyczajnej przyjaźni, w tamtych niewinnych czasach wchodzenia w dorosłość łykałem wszystko, co było do wypożyczenia w dwóch skromnych, osiedlowych wrzesińskich bibliotekach, do których miałem dostęp. Wtedy był to dla mnie cały świat, dzisiaj mieszkając w Poznaniu i należąc do około 20 filii biblioteki Raczyńskich, wydaje mi się niemożliwością, że mogłem się zadowolić tak małym wyborem :) W każdym razie łykałem książki jak czekoladki, to było moim ówczesnym źródłem rozrywki, nie wystarczało mi Bravo (w latach 1992-94 naprawdę rzetelna gazetka dla młodzieży) i Popcorn, chciałem więcej i więcej, nie mogłem się więc doczekać końca lekcji, wpadałem do domu, jadłem obiad i biegłem do biblioteki na Os. Piastów w Domu Seniora lub do filii w pawilonach handlowych na Os. Chrobrego. Tu i tam miałem 5 minut drogi, stąd wypady robiłem niemal codziennie, panie bibliotekarki były mną zachwycone. Chyba jako jedyny dzieciak miałem prawo wypożyczać książki w dziale dla dorosłych, z czego skwapliwie korzystałem połykając kolejne książki wydawane masowo przez wydawnictwa Amber i Prima: Koontz., King, Higgins, Ludlum, Maclean, Trevanian, Masterton, DeMille, Cussler (wówczas mój ulubiony autor) i wielu pomniejszych. 
Fantastyka mnie wtedy specjalnie nie interesowała, ale zdawałem sobie sprawę, że istnieją takie kanony jak Asimov, czy Norton (tak tak, Norton była dla mnie kanonem). Norton ostatnio sobie powtórzyłem w jej sztandarowej serii o świecie czarownic, co zabrało mi około trzech miesięcy zbierania i czytania, z Asimovem jednak nie miałem wcześniej do czynienia. Odbierałem go jako pisarza ciężkiego i nigdy nie przeczytałem. Nie żebym nie chciał, tylko że nigdy w moich ukochanych bibliotekach wrzesińskich nie pojawiły się wydawane przez Primę cykle o Robotach i Imperium galaktycznym. Potrzeba było bez mała dwudziestu lat, abym skusił się na cykl Roboty. Jedynym do tej pory moim doświadczeniem z twórczością Isaaca Asimova była przeczytana pięć lat temu wyborna koncepcyjnie, ale fatalna logicznie i fabularnie powieść "Nastanie nocy", napisana wspólnie z Robertem Silverbergiem. Pomysł wyszedł od Asimova, realizacja wyszła spod pióra Silverberga - i wszystko jasne. Pisałem o tym tutaj
Cykl "Roboty" to dzisiaj klasyka klasyki s-f. Asimov jest znany przede wszystkim z jednej rzeczy, wprowadził do literatury i rzeczywistości społecznej tzw. Trzy Prawa Robotyki oraz wymyślił w ogóle pojęcie "robotyka". Za jego czasów to była czysta abstrakcja, przewiduję, że w ciągu najbliższej dekady rzeczywistość dogoni fantazję i japońscy geniusze skonstruują mówiącego i samodzielnie myślącego robota. Pojawia się przy tym szereg pytań takich jak:
  • czy ludzkości uda się zapanować nad produkcją robotów, tak aby wszczepić im coś na kształt Trzech Praw, czy też proces produkcji, a tym samym i ustalenie zasad działania programu robota, opanuje zasada entropii?,
  • idąc dalej, czy w wyniku działania entropii roboty będą funkcjonowały w zależności od ludzi (Trzy Prawa i/lub ich kombinacje), czy też staną się obok ludzi autonomicznym gatunkiem "istot" myślących?,
  • na koniec, jeżeli roboty zyskają autonomię, to czy zechcą żyć z nami na drodze pokojowej, czy też będą naturalnie dążyć do czegoś na kształt buntu maszyn z Terminatora?. 
To są pytania klasyczne dla fantastyki, dla większości nawet trącące myszką, niemniej są one nadal aktualne, bo trwają zaawansowane prace nad stworzeniem pierwszej myślącej samodzielnie maszyny. W mojej opinii ewentualny bunt maszyn jest najbardziej realną opcją. Wizja Asimova, Trzy Prawa Robotyki i pięć powieści wariacji na ich temat jest wyidealizowana i wyjałowiona z jakichkolwiek założeń teorii chaosu, przez co sprowadza się przede wszystkim do naukowo-logicznych rozważań dotyczących interpretacji trzech praw, nie sugerując zupełnie możliwości stworzenia robota pozbawionego tych praw (Asimov wypowiada się na ten temat w "Nagim słońcu"). Tak jakby niemożliwe było do urzeczywistnienia coś, co stanowi kwintesencję historii ludzkości - nieprzewidywalność i przypadkowość, legalność i szara strefa, przestępczość i chciwość. Człowiek z chciwości, z braku skrupułów jest w stanie zrobić wszystko np. zamordować matkę, molestować chórzystów, jako rodzic przymykać oczy na molestowanie swojego syna przez dyrygenta, hipotetycznie jest więc także całkowicie możliwe, w zasadzie pewne, że zostałby skonstruowany robot, którego przeznaczeniem byłaby eksterminacja ludzkości. Tymczasem w czarno-białym świecie Asimova monopol na produkcję robotów posiada bliżej niesprecyzowany "rząd", oczywiście w USandA ("Ja, robot"), i ten wspaniały rząd także nie wykorzystuje swoich uprawnień w niecnych celach, dzielnie stojąc na straży praworządności i legalnej robotyki. Zaiste, chciałbym żyć w kraju, w którym osoby sprawujące legalistyczną władzę nie wykorzystywały jej do swoich partykularnych interesów. W szczególności przecież wojsko byłoby zainteresowane produkcją robotów do podejmowania bezpośrednich działań na froncie, w tym ostrzeliwania przedstawicieli wroga. W biznesie z kolei istotny jest przecież zysk, gdzie tam miałoby się pojawić miejsce dla takich naiwnych założeń jak Trzy Prawa Robotyki. Upływa tysiąc lat, pojawia się dziwny i nieco sztuczny podział na Ziemian i Przestrzeńców (zresztą kluczowy dla fabuł wszystkich powieści cyklu), a roboty jak grzecznie służą słabszym fizycznie i intelektualnie ludziom, tak służą dalej. Szczytem tej nierealności jest robot Giskaard, który w zasadzie bawi się w boga, oczywiście wszystko to dla dobra ludzkości ("Roboty z planety świtu"). 
Stąd też, dla satysfakcji z czytania cyklu "Roboty", konieczne było wyłączenie cynizmu i przyjęcie z dobrodziejstwem inwentarza założeń świata przedstawionego przyjętych przez Asimova, zwłaszcza, że treść opowiadań i powieści cyklu sprowadza się w zasadzie tylko do różnych wariacji na temat Trzech Praw Robotyki. W innym wypadku nie miałbym tej drobnej przyjemności z czytania, jaką miałem np. przy "Nagim słońcu". W związku z tym przytaczam tutaj wszystkie Trzy Prawa, odgrywające tak istotną rolę w serii o robotach (kopiuj-wklej z Wiki):
  1. Robot nie może skrzywdzić człowieka, ani przez zaniechanie działania dopuścić, aby człowiek doznał krzywdy.
  2. Robot musi być posłuszny rozkazom człowieka, chyba że stoją one w sprzeczności z Pierwszym Prawem.
  3. Robot musi chronić sam siebie, jeśli tylko nie stoi to w sprzeczności z Pierwszym lub Drugim Prawem.
W "Roboty i imperium" pojawia się jeszcze tzw. prawo zerowe, ale to omówię przy recenzji tej właśnie powieści. 
Na cykl "Roboty" składają się następujące dzieła Isaaca Asimova:
  • 31 opowiadań zebranych w zbiorze "The complete robot" (w Polsce wydane w latach 90-tych w dwóch tomach pt. "Świat robotów"),
  • zbiór "Ja, robot", zawierający dziewięć opowiadań, które powtarzają się w "The complete robot",
  • 4 powieści: "Stalowe jaskinie", "Nagie słońce", "Roboty z planety świtu" oraz "Roboty i imperium", których wspólnym mianownikiem jest robot Daneel Olivaav. Ostatnia powieść łączy w sobie wątki kolejnych cykli Asimova, czyli trylogii "Imperium galaktyczne" i cyklu "Fundacja".
"Świat robotów" (ocena 5/10)
Dziewiętnaście opowiadań, z których cztery pokrywają się z tymi z "Ja, robot". Szkoda mi czasu i energii na omawianie wszystkich, zwłaszcza że niektóre to zwykły żart, oczko puszczone do czytelnika przez Asimova, że nie traktuje swojej pracy śmiertelnie poważnie ("Pierwsze prawo"). Zbiór jak zbiór, teksty niezłe przewijają się z tekstami słabymi. Jego podstawową zaletą jest zebranie wszystkich (zgodnie z deklaracją samego autora) opowiadań o robotach, jakie powstały, także tych nie komponujących się z uniwersum wykreowanym później, począwszy od "Ja, robot". Do takich wyjątków należy niewątpliwie nowela "Sally", gdzie roboty to nie tylko zautomatyzowane samochody, ale robot-autobus dokonuje tutaj zemsty na człowieku, dochodzi więc do zaprzeczenia idei Trzech Praw Robotyki! Coś nie do pomyślenia w innych dziełach Asimova, ale przez to właśnie to słabe opowiadanie zapadło mi w pamięci. Do tekstów słabych, a momentami nawet żenujących zaliczyłbym także "Punkt widzenia", "Zbierzmy się" oraz "Incydent w trzechsetną rocznicę". Do tekstów świetnych na pewno należą "Robot AL-76 zabłądził" oraz "Nieumyślne zwycięstwo". Nie będę tutaj wypowiadał się o "Robbiem" i opowiadaniach o Powellu i Donovanie, bo one należą do zbioru "Ja, robot", niemniej podnoszą one także ogólną jakość "Świata robotów". 


"Świat robotów 2" (ocena 6/10)
Druga część "The complete robot". W porównaniu z pierwszym tomem zawiera tylko dwanaście opowiadań, z których aż pięć powtarza się w "Ja, robot". Dziesięć z nich łączy postać Susan Calvin, robopsychologa, ulubionej bohaterki Asimova. Podobnie jak w tomie pierwszym poziom tych nowel jest zróżnicowany, od słabizn ("Niewolnik szpalt"), po przeciętne ("Satysfakcja gwarantowana"), dobre ("Ryzyko") oraz wyśmienite ("Dwustuletni człowiek").

"Ja, robot" (ocena 6/10)
W tym zbiorze nie ma już wątpliwości - roboty służą i mają służyć ludziom, a wszelkie odstępstwa są tłamszone przez nieubłaganą logikę Trzech Praw. Każde z 9 opowiadań w zbiorze to absolutna klasyka klasyki s-f. Za wyjątkiem "Robbiego" w każdym mamy wariację na temat Trzech Praw Robotyki. Dialogi bohaterów przypominają quasi-dyskusję pomiędzy inteligentami zastanawiającymi się przy poobiedniej herbatce nad takim, a nie innym aspektem egzystencji robotów. Czasami wychodzi to lepiej (trzymający w napięciu "Powód", "Ucieczka"), czasami gorzej ("Kopalniania łamigłówka", "Kłamca", "Konflikt do uniknięcia"). Generalnie jednak opowiadania w zbiorze "Ja, robot", to rzetelna robota klasyka s-f.


"Stalowe jaskinie" (ocena 5/10)
Radosna twórczość polskich wydawców - angielskie "Caves of steel" jako "Pozytonowy detektyw". Będę się posługiwał prawidłowym tytułem. 
Pierwsze spotkanie detektywa Baleya i R. Daneela Olivava. Także pierwsza chronologicznie powieść w cyklu o robotach. Olivav to humanoidalny robot, który pojawia się na Ziemi, aby wspomóc Baleya w śledztwie prowadzonym w sprawie morderstwa. No właśnie - "śledztwie". Problem ze "Stalowymi jaskiniami" jest taki, że bardzo słaby z tego jest kryminał, co sugeruje polski wydawca swoim genialnym tytułem. Przez 4/5 powieści wielki detektyw Baley w ogóle nie prowadzi żadnego śledztwa, tocząc raczej jałowe dysputy społeczno-filozoficzne z Olivavem na tematy wszelakie. Osią fabuły wcale nie jest zbrodnia, lecz omawianie przez bohaterów świata przedstawionego, w którym przyszło im żyć (dziwny, sztuczny podział na Ziemian i Przestrzeńców). Nudne to jak flaki z olejem. Nie ma tutaj badania miejsca zbrodni, nie ma autopsji, nie ma nic, co by się kojarzyło z ustalaniem faktów w oparciu o dostępne dowody materialne. Baley szerzy swoje dywagacje, bezczelnie i nadto lekkomyślnie oskarża wszystkich o morderstwo, pokazując tym samym swój profesjonalizm, by na końcu dojść do tego, kto jest mordercą za pomocą wywodu, przy którym Hercules Poirot przewraca się w grobie. Kwiatkiem do tego zepsutego kożucha jest to, że morderca mówi "bardzo żałuję tego, co zrobiłem" i ryczy, a łaskawca Baley klepie go po pośladach i mówi "Spokojnie, nic się nie stało, jutro też jest dzień". Jaja sobie robię, ale taki jest wydźwięk zakończenia książki - prawdziwy detektyw odpuszcza winy mordercy i puszcza go wolno! Temu wszystkiemu przygląda się robot i nie przegrzewają mu się pozytonowe zwoje mózgowe widząc, co się wyprawia ze sprawiedliwością na Ziemi.
W świetle tego wszystkiego dziwi mnie ogromny sukces "Stalowych jaskiń" i jego nie do końca zasłużonego miejsca w kanonie s-f.

Nagie słońce" (ocena 7/10)
Na szczęście w kolejnej części przygód pary Baley-Olivaav Asimov mocno się poprawił, chociaż przede wszystkim jest to zasługa interesującego świata przedstawionego. Autor przerzuca Baleya z Ziemi na Solarię, jedną z planet Przestrzeńców. Panuje tam dziwny ustrój, w którym ludzie nie utrzymują ze sobą bezpośredniego, fizycznego kontaktu. Pomijając kuriozalność tego pomysłu, to trzeba przyznać, że jego uzasadnienie i rozwinięcie jest całkiem interesujące. Baley od razu ocenia słusznie, że ma do czynienia z chorym społeczeństwem, niemniej z werwą przystępuje do detektywistycznej roboty.
Podstawową zaletą "Nagiego słońca" jest przede wszystkim to, że jest to prawdziwie detektywistyczna powieść. Krótka, treściwa, konsekwentna w założeniach fabularnych. Nie ma tutaj zbędnego biadolenia o zeszłorocznym zbiorze robotów, jest morderstwo, jest śledztwo, jest i morderca. Co prawda nadal śledztwo sprowadza się do morza dyskusji, ale przynajmniej krok po kroku razem z Baleyem, podążamy śladem mordercy, by w kulminacyjnym momencie Baley znów mógł odstawić Herculesa Poirot, ale tym razem z lepszym skutkiem. Mordercę spotyka zasłużona kara, Baley dostaje całusa od pięknej damy i odlatuje w czarną czerń kosmosu (wbrew pozorom, nie jest to spojler).

"Roboty z planety świtu" (ocena 3/10)
Na "Nagim słońcu" przygody Baleya powinny były się skończyć. "Roboty z planety świtu" to niesamowicie siermiężna, przerażająco nudna, za długa powieść o kolejnej akcji detektywa Baleya, na kolejnej planecie Przestrzeńców. Tym razem "zamordowany" zostaje robot, a wszystkie okoliczności wskazują, że tego niemoralnego czynu dokonał Han Fastolfe, twórca tegoż robota, entuzjasta współpracy Przestrzeńców i Ziemian w kolejnej fali ekspansji ludzkości ku gwiazdom. Misja Baleya jest zatem kluczowa dla przyszłości gatunku ludzkiego oraz dla powstania Imperium galaktycznego.
I tu jest feler kosmicznych rozmiarów. Kilka razy na łamach "Robotów z planety switu" pada stwierdzenie z ust różnych bohaterów, że jak Baley nie rozwiąże zagadki kryminalnej, to Imperium galaktyczne nie powstanie. A ja się pytam, skąd bohaterowie mogą wiedzieć, co i o jakiej nazwie kiedyś tam w przyszłości powstanie, skoro nie ma żadnych planów, uzgodnień oraz innych sformalizowanych działań ludzi zmierzających do ustalenia zasad przyszłej ekspansji w kosmos? Ba, poza garstką bohaterów nikt w świecie powieści nie myśli o takiej ekspansji. Skąd zatem nagle, niezależnie od siebie w różnych rozmowach z innymi osobami Baley i Fastolfe, i ktoś tam jeszcze jednoznacznie twierdzą, że Baley musi rozwiązać zagadkę, bo inaczej Imperium nie powstanie? Potężny błąd logiczny świata przedstawionego, który kładzie wiarygodność opowiadanej historii.
Nadto, pomimo pozornie kosmicznej skali wydarzeń, akcja jest zaskakująco kameralna i można by ją wystawić na scenie dowolnego teatru. Fabuła sprowadza się do obszernych dialogów Baleya z poszczególnymi mieszkańcami i robotami planety Aurora. Powieść Asimova liczy sobie 400 stron, a spokojnie mogłaby być o połowę krótsza. Męczyłem się niemiłosiernie czytając ją, poza tym nie mam pojęcia dlaczego powstała, wydawało się, że "Nagie słońce" skutecznie zamknęło wszystkie wątki.


"Roboty i Imperium" (ocena 8/10)
Najlepsza powieść cyklu. Konsekwentna, w końcu z rozbudowanym tłem geopolitycznym, bez drętwych dialogów o filozoficzno-logicznych założeniach Trzech Praw Robotyki. "Roboty i Imperium" nie dosyć, że stanowią dynamiczną, dosyć wielowątkową opowieść, której akcja toczy się w wielu lokalizacjach, pojawia się kilku nowych i interesujących bohaterów, do tego pierwszoplanową rolę odgrywają znane wcześniej roboty Daneel Olivaav i Giskard, ale przede wszystkim Trzy Prawa zostają poszerzone o tzw. prawo zerowe. W zasadzie podanie tego prawa tutaj będzie spojlerem, bo czytając powieść czytelnik razem z robotami zmierza do jego odkrycia, jest to jeden z elementów kulminacyjnych "Robotów i Imperium" tyle że prawo zerowe jest spojlerowane wszem i wobec w internecie (np. na Wiki), stąd nie mam skrupułów i je niniejszym przytaczam:

  • Robot nie może skrzywdzić ludzkości lub poprzez zaniechanie działania doprowadzić do skrzywdzenia ludzkości.

Przy okazji pojawiają się tutaj ciekawe dywagacje odnośnie tego, czym jest ludzkość oraz zaczątki psychohistorii, na której zasadza się cykl "Fundacja".
Na pierwszy plan wysuwa się R. Daneel Olivaav. We wcześniejszych powieściach cyklu pełnił rolę drugoplanową, orbitował wokół dosyć irytującego Baleya, w "Robotach i Imperium" wysuwa się na pierwszy plan, Asimov czyni go robotem wyjątkowym w skali swojej twórczości., to on ma być rzecznikiem i wykonawcą prawa zerowego, a co za tym idzie strażnikiem ludzkości. Końcówka sugeruje, że Olivaav pojawi się jeszcze w niejednej powieści amerykańskiego pisarza, w końcu światy przedstawione poszczególnych cykli Asimova się zazębiają. 
Generalnie naprawdę dobra powieść, szkoda tylko że pojęcie Imperium używane jest tutaj nagminnie przez różnych bohaterów, tak jakby utworzenie tego Imperium nie było procesem spontanicznym, logicznym następstwem kosmicznej ekspansji ludzkości, lecz jakimś odgórnym efektem skomplikowanego i przemyślanego planu na miarę boskiego dzieła stworzenia. Innymi słowy mój zarzut dotyczy tego że wszechwiedzący autor Asimov wkłada w usta bohaterów, coś czego oni, w ramach swojego świata przedstawionego, nie mogą wiedzieć, tego co autor. Mnie w każdym razie to raziło, ale może się czepiam. 

A na deser roboty z najlepszego serialu animowanego wszechczasów, czyli "Kaczych opowieści": zły robot Armstrong oraz roboty-maszyny

Na tym zakończyłem swoją przygodę z cyklem "Roboty", w najbliższym czasie będę kontynuował przygodę z tym samym światem przedstawionym i sięgnę po trylogię Imperium Galaktyczne, czyli powieści "Gwiazdy jak pył", "Kamyk na niebie" oraz "Prądy przestrzeni".

Brak komentarzy: