środa, 8 maja 2013

Mamerkus kończy czytać cykl Resnicka


Jedną z moich podstawowych zasad czytelnika jest, aby kończyć każdy cykl, każdą książkę, które/którą zacząłem czytać. W ciągu ostatnich 20 lat nie udało mi się skończyć dwóch powieści, tj. "Herrenvolk" Sebastiana Uznańskiego (o czym szerzej tutaj) oraz "Asymetrię. Rosyjską ruletkę" Piotra Gibowskiego. Co do tej drugiej to odrzuciło mnie już po 40 stronach, takie to było beznadziejne, do tego pretensjonalny i agresywny autor, któremu się wydawało, że za łaskę otrzymania za darmo egzemplarza jego wiekopomnej powieści (co było oczywiście tylko i wyłącznie rzeczonego autora inicjatywą) napiszę mu laurkową i życzeniową recenzję. "Asymetria" grzecznie leży sobie gdzieś w kącie i czeka aż będę musiał ją oddać do biblioteki (pan Gibowski nie chciał, abym mu książkę zwrócił, jego wybór).

Tak więc kierując się wspomnianą zasadą dokończyłem cykl "Gwiezdny statek" Mike'a Resnicka. Poniżej szerzej o wrażeniach z lektury "Buntownika" i "Okrętu flagowego", odpowiednio czwartego i piątego tomu przygód Winstona Cole'a i jego nudnej kompanii.

Po dennych i ślamazarnych "Piracie" i "Najemniku" w tomie czwartym (beznadziejnie źle nazwanym "Buntownikiem", rebel to powinna być oczywiście rebelia, bardziej oddaje sens powieści) w końcu zaczyna się coś dziać i to nie byle co, bo Cole wchodzi w konflikt z samą Republiką, czego kulminacją są wydarzenia z "Okrętu flagowego". Tylko dzięki temu elementowi akcje "Buntownika" i "Okrętu flagowego" skoczyły u mnie o kilka procent, chociaż i tak to zdecydowanie za mało, bo zawiązanie takiej intrygi nie pomogło Resnickowi wyeliminować zasadniczych wad poprzednich tomów serii, a mianowicie papierowych bohaterów, drętwych dialogów i szmatławego klimatu. Samograj nie wystarczył niestety, o czym za chwilę.

Nie chcąc zdradzać fragmentów fabuły dla tych, którzy dotrwali do czwartej części cyklu, ujawnię tylko, że motywem wejścia Cole'a w podjazdową wojnę z flotą Republiki będzie standardowa zemsta. Na początku ograniczona do jednego okrętu floty, by potem, siłą inercji, przybrać formę otwartego konfliktu na pograniczu oraz do serca Republiki. Pomijając już słaby styl i pomysł Resnicka na rozwinięcie fabularne tak zawiązanej akcji, to i tak stanowi to samograj i końcówkę cyklu czyta się nieco lepiej niż poprzednie powieści o Cole'u.

Niestety Resnick ewidentnie rzucił się z motyką na Słońce. Skala proponowanych przez niego wydarzeń zwyczajnie go przerasta, jako autor nie jest w stanie ogarnąć nawet na poziomie podstawowym złożoności intrygi, różnych zmiennych, skomplikowania wydarzeń wynikającego zwyczajnie ze skali akcji. Skutkiem tej autorskiej indolencji jest to, że otrzymujemy jeszcze bardziej drętwe dialogi, jeszcze mniej interakcji między bohaterami, skomplikowane decyzje podejmowane są w mgnieniu oka, o akcji się mówi, akcja się nie dzieje, fabuła jest wydumana, a do żartu stulecia należy zaliczyć kwalifikowanie tego syfu jako science-fiction (gdzie tu nauka ja się pytam pana autora?). Do tego łopatologia wręcz przerażająca, niby mamy do czynienia z przełomowymi w skali galaktycznej wydarzeniami, a całość sprawia wrażenie wprawki warsztatowej na zajęciach ze studentami, Resnick tłumaczy jak krowa na rowie czytelnikowi oczywiste oczywistości, skupia się na dywagacjach na poziomie przedszkolnym, cały cykl sprawia wrażenie gry w statki. Kwintesencją nieudolności autora jest kuriozalnie beznadziejne zakończenie cyklu, stanowiące obraz tego, jak nie należy obrażać inteligencji czytelnika. 

Najgorsi są oczywiście dalej jednowymiarowi, papierowi bohaterowie, ich tępota intelektualna w zderzeniu z "wszechwiedzącym" Cole'm, nakazuje się zastanawiać, co Resnick brał za leki antygeriatryczne, że brnął przez 5 powieści w tak denny i nieciekawie zaprezentowany świat. Cole w "Buncie" był zabawnym, cynicznym gościem, w "Buntowniku" i "Okręcie flagowym" sprawia wrażenie równie zmęczonego swoimi przygodami co Resnick, staje się zgryźliwy, zły, sfrustrowany i generalnie aspołeczny. A dlaczego? Bo tak! Ok, jedziemy dalej. Tym bardziej ten element pokazuje jak niewiarygodna i sztuczna jest motywacja jego ekipy aby za nim iść, a co dopiero pół galaktyki. Kuriozalne, jak cały cykl.

Niezły pomysł na space operę to jedno, ale trzeba jeszcze posiadać umiejętności czysto pisarskie, by go dobrze sprzedać.Tyle naprawdę niezłych powieści zagranicznych autorów nie zostało do tej pory wydanych w naszym kraju, a bezcenne wydawnictwo Fabryka Słów zaserwowało nam w swoim stylu gnioty że hej. Tylko czy świadczy to o kiepskim guście redaktorów, czy może raczej rzeszy czytelników, które takie książki jak cykl "Gwiezdny statek" bez refleksji i wymagań co do jakości dzieła kupują?

Brak komentarzy: