czwartek, 9 maja 2013

David Morrell - "Bractwo kamienia"

Tytułem wstępu słów parę o polskich buraczanych tytułach trylogii Morrella. Wbrew pozorom nieprecyzyjność tytułu "Bractwo róży", który powinien brzmieć dosłownie z angielskiego "Brotherhood of the rose" - "Braterstwo róży", ma istotne znaczenie dla jego odniesienia do fabuły powieści. Tak naprawdę dopiero w "Bractwie kamienia" (dosłownie z angielskiego "Fraternity of the stone") możemy mówić o bractwie. W "Bractwie róży" żadnego bractwa nie było, tytuł "Brotherhood of the rose" bardzo zmyślnie sugeruje wieloznaczność relacji pomiędzy Eliotem, Chrisem i Saulem (oczywiście bez gejowskich skojarzeń). Rzut oka na angielski tytuł "Bractwa nocy i mgły" ("League of night and fog") wskazuje, że polscy wydawcy dopuścili się w tym przypadku także celowego przekłamania. I jak to przy takich "poprawkach" zazwyczaj wychodzi - wyszło buracko.

Przyjmuje się, że "Bractwo Kamienia" jest drugim tomem swoistej trylogii Davida Morrella o tajnych stowarzyszeniach i innych tego typu zakamuflowanych organizacjach i mogę na razie powiedzieć, że jest naprawdę dobrze, jak na tego typu literaturę poziom merytoryczny i warsztatowy jest świetny, chociaż jest też kilka niedociągnieć. W tym miejscu dalej już tylko o moich wrażeniach z lektury "Bractwa kamienia", które gdzieś tak do 2/3 powieści były fenomenalne, by potem entuzjazm nieco zmalał.

Głównym bohaterem jest Shean Maclane, podobnie jak Saul i Chris w "Bractwie róży", tajnos agentos na usługach równie tajnej organizacji wywiadowczej, a potem jeszcze na usługach własnych. O co chodzi? W skrócie tenże Shean po traumatycznym dzieciństwie i równie dramatycznych losach tajnego zabójcy w końcu nie wytrzymuje i w celu ratowania swojej duszy zapisuje się do najbardziej wymagającego zakonu świata, czyli do kartuzów. Tam sobie żyje w odosobnieniu przez sześć lat, za mimowolnego towarzysza mając jedynie małą myszkę, gdy pewnego dnia cudem uchodzi z życiem z napaści na klasztor. Dawne życie wraca do Sheana siłą retorsji, a ten chcąc nie chcąc musi ponownie zagłębić w mroczne tajemnice Kościoła i wywiadu, motywację znajdując w chęci zemsty za los mnichów. 

To, co się dzieje tak mniej więcej do momentu, gdy Shean razem z ojcem Stanisławem i byłą kochanką zaczynają rekonstruować przeszłość, jest fenomenalna, potem się niestety coś psuje, nie jest już tak dobrze pod względem rozwiązania zagadki antagonisty naszego dzielnego Sheana. W skrócie duże plusy i małe minusy:
+ Shean Maclane, jeden z najlepiej rozrysowanych bohaterów literatury akcji, to on jest tutaj kołem napędowym fabuły, a zarazem jej największą atrakcją; jego dylematy, próby zrozumienia otaczającego go zła, którego sam jest narzędziem i ofiarą jest naprawdę dobre, i uzasadnia nazywanie Davida Morrella mistrzem thrillera psychologicznego;
+ do 2/3 powieści wyśmienita, pasjonująca gonitwa Sheana z prześladowcami, a jednocześnie doskonały przykład klasycznej akcji;
+ fascynujący opis życia zakonu kartuzów;
+ kult ścianki wspinaczkowej, trekking skałkowy hell yeah!!!;
+ rola Opus Dei w wydarzeniach powieści;
+ ojciec Stanisław (Polak, swoją drogą opisany tak, że cały czas miałem przed oczyma Józefa Piłsudskiego);
- wątek miłosny z kochanką Arlete, słabo zarysowany i mało wiarygodny, ale na szczęście jest drugoplanowy;
- motywacje i postać antagonisty Sheana i protoplasty całego zła, jakie go w życiu spotkało, jest zwyczajnie słabo zarysowany, a do tego sprawia wtórne wrażenie;
- mało przekonywująca geneza Bractwa kamienia.

Reasumując można powiedzieć, że "Bractwo kamienia" jest nieco lepsze niż "Bractwo róży". Podobno Shean i Saul wracają w "Bractwie nocy i mgły", więc już ostrzę sobie zęby na popołudniową sjestę na trawce z trzecią częścią trylogii Davida Morrella. Ocena: 8/10.

1 komentarz:

Dawid pisze...

Super książka ;)