piątek, 12 kwietnia 2013

Hal Duncan - Księga wszystkich godzin

 

„Książka powinna rozdrapywać rany, wręcz je zadawać. Książka powinna być zagrożeniem”. 

— Emil Cioran










Trochę czasu upłynęło od ostatniego wpisu, ale jest to spowodowane tym, że przez ostatnie dwa tygodnie toczyłem apokaliptyczną batalię z prozą Hala Duncana. Na własnej skórze doświadczyłem tezy Emila Ciorana, moje zmysły i zdrowie fizyczne uległy nadwątleniu w konsekwencji lektury "Księgi wszystkich godzin", epickiej opowieści o świecie Welinu ("Welin" i "Atrament" to dwie części jednej powieści, z przyczyn redakcyjnych podzielonej; sytuacja analogiczna jak przy "Władcy pierścieni"). Zaliczając epos Duncana męczyłem się, chorowałem, nudziłem, przeżywałem istne tortury, a jednak miałem do czynienia z jedną z najlepszych rzeczy, jakie miałem w życiu okazję przeczytać (chociaż nie perfekcyjną, o czym na końcu). Duncan zrobił z mojego mózgu kartoflankę, życie osobiste w kryzysie, dziewczę bliskie memu sercu nie może na mnie patrzeć, funkcjonuję jak zombie.

Już początek czytania odznaczył się swoistą niebanalnością. Oto egzemplarz biblioteczny "Welinu" lekko zużyty, grzbiet i rogi zniszczone (jak na zdjęciu), co w połączeniu z kolorystyką okładki sprawiało klimatyczne wrażenie obcowania ze starą, zniszczoną księgą. Do tego w tle "Equinox" Jean Michaela Jarre'a i odpowiedni nastrój zapodany. Trochę może przesadzam, ale coś w tym jest, póki nie wsiąkłem do reszty w świat Księgi, to miałem nieodparte poczucie  niezwykłości. Potem już były tylko bitmity, legendy i nowe spojrzenie na Boga.

Po lewej materiał naszej historii, welin i pokrywający go atrament. "Księga wszystkich godzin" składa się z czterech tomów, które nazwę sobie po kolei (od głównych ich motywów) sumeryjskim, prometejskim, commedia dell'arte i palestyńskim.

Welin - fałdy rzeczywistości ukształtowane przez słowa. Kluczem jest więc słowo, Duncan tka gobelin historii z wprawą godną twórcy najbardziej szalonej fantasmagorii. Niech przemówi Księga: "(...) Pusta kartka ma w sobie wielki potencjał. Na tym... podłożu za pomocą atramentu można stworzyć wszystko. Milion słów czeka na wyczarowanie lekkim muśnięciem pióra po papierze. I nawet jak już wyryjesz swoją wersję porządku na czystej tabliczce, między słowami zawsze pozostaną wolne przestrzenie, możliwości, które można wyczytać między wierszami.(...) Historia nie biegnie prostą linią od początku do końca. Może być – i bywa – opowiedziana w różny sposób przez różnych pisarzy, z których każdy wybiera własną ścieżkę i dodaje jej drugi wymiar. Ta sama historia może być – i jest – przekazywana w różny sposób przez kolejne pokolenia. Następcy poprawiają wersję poprzedników, wznoszą własne konstrukcje na szczątkach przeszłości, nowe warianty nadają historii trzeci wymiar. Kiedy potem ją czytamy, podążając szlakiem atramentu, poruszamy się w trzech wymiarach, mkniemy naprzód, skaczemy do tyłu, zbaczamy tu i tam, zastanawiając się, jak mogło być inaczej, kopiąc w złożach osadowych opowieści, martwych prawd ukrytych pod nowym tekstem. To metafora czasu. Taka jest natura Welinu. Czas ma trzy wymiary, podobnie jak przestrzeń.(...)" I dalej: "(...) jakbyśmy wszyscy w Welinie zmierzali ku swojej istocie, znajdowali jedność pośród miriadów wariacji naszych dusz. Hindusi uważają, że w każdym ciele jest pięć skandas. Starożytni Egipcjanie rozróżniali ich siedem. Nie jestem pewien, może mamy nieskończoną liczbę dusz rozrzuconych po całym Welinie albo jedną roztrzaskaną na niezliczone kawałki. Czy właśnie to czeka nas na końcu podróży, zastanawiam się, na ostatniej stronie Księgi wszystkich godzin, w miejscu gdzie łączą się wszystkie wariacje, gdzie nasze liczne ja stapiają się w jedną doskonałą platońską formę?(...) Egipcjanie wierzyli w siedem dusz: sekhu, proch cielesnych powłok, które zostawiamy za sobą; khaibit, cień przeszłości, który podąża za nami, kiedy przed nim uciekamy; ka, lustrzana powierzchnia; ba, serce; khu, anioł stróż; sekem, czysta siła; ren, sekretne imię. Myślę, że jestem teraz tylko jedną z tych dusz, choć nie wiem którą. Na podstawie tego, co zrozumiałem z Księgi, mogę dokonać czegoś w rodzaju... mapowania. Stary żołnierz MacChuill (Don) z pewnością jest sekhu, cielesną powłoką. Pieczorin (Joey) to bez wątpienia khaibit, cień. Tamuz (Puk) jest ba, sercem każdej z takiej grupowej duszy, Anat (Phreedom, Anestezja), groźny wojownik, jest khu. Nie bardzo wiem, co z von Strannem (Guy Fox) i ze [...] (w tym miejscu niewypowiedziane imię). Ale jestem pewien, że Jack z niezliczonych dzienników to nikt inny, jak sekem."  Finnan jest ka.

Ten przydługi cytat chyba najlepiej oddaje może nie tyle treść powieści, co raczej jej konspekt, rusztowanie fabularne. Jednym z niewielu kluczy do fabuły jest właśnie cyfra siedem. Mamy siedem rozdziałów w każdym z czterech tomów, siedem głównych postaci. Każdy z siedmiu głównych bohaterów występuje w wielu własnych wersjach, w zależności od czasu i rzeczywistości. Wersje te odznaczają się pewnymi archetypami, "Fox zrozumiał, że łączy ich głębszy związek - Jacka, Puka, Annę, Joeya, Dona i jego... Finnana też, gdziekolwiek jest. Siedem osób, siedem dusz, ale może tylko jedna tożsamość.(...) Inni – Jack, Puk, Joey, Anestezja, nawet Don – chyba lepiej pasują do mniej przyziemnych fałdów; są istotami welinu i atramentu, Welinu i bitmitów. Ale Fox... Może i wiele podróżował, zagłębiał się w tym świecie na dłużej niż tamci, lecz nigdy nie zagubił się w nim, nie zatracił tak jak oni... przynajmniej nie na całą wieczność. Czasami wolałby się poddać, pogrążyć w takim śnie, jakiego, zdaniem bitmitów, pragnie. Ale on chce się obudzić, chce, żeby oni wszyscy się obudzili, żeby Jack i Joey przestali się bawić w „zabij mnie, a potem ja zabiję ciebie”, a Puk i Anestezja odgrywać role ofiary i mściciela. Jeszcze jest Don, który po prostu robi to, co trzeba zrobić, stoicki i rozsądny stary żołnierz."  Duncan konsekwentnie przez 1000 stron epopei buduje opowieść w oparciu o te siedem archetypów, które są uzupełniane przez postaci Metatrona, innych enkin i bitmity. 

Czym jest w ogóle Księga wszystkich godzin? "Ona nie powinna istnieć, ale istnieje, książka ukradziona z piwnic biblioteki, niesiona przez cały Welin. Spisana w wiecznym Kentigern na skórze aniołów. Podrobiona w Paryżu, w 1939 roku. Otwarta w Berlinie w 1929. Gubiona i kradziona, niszczona, tworzona na nowo, przepisywana, ma tyle historii co świat, zawiera je wszystkie niczym własną pętlę Mobiusa czasu i przestrzeni, sprzeczne historie, lecz połączone w jedną bezładną, rozwlekłą opowieść, rodzaj prawdy, ale pełnej niekonsekwencji i dygresji, fałszywych interpretacji i interpolacji, fikcji przedstawianej jako fakty, faktów przedstawianych jako fikcja. Są w niej prawdy i półprawdy, myśli Fox, kłamstwa, białe kłamstwa i cholerne kłamstwa. I historie, które są tym wszystkim." Poszatkowana rzeczywistość, eony możliwości każdej sekundy, te rzeczy próbuje oddać w swojej prozie Hal Duncan. 

Światem Księgi jest Welin. Welin to nicość, pętla Móbiusa czasu i przestrzeni, atrament to jego nieskończność, ich połączenie daje istnienie, chaotyczne, ale istnienie. Od strony fabularnej zrębem tomu sumeryjskiego Duncan czyni sumeryjski mit Dimuzi (Tammuza) i Inanny, w części prometejskiej mit dawcy ognia, w commedia dell'arte znajdujemy bawimy się w relację scena-życie, w tomie palestyńskim złożony obraz religijno-społeczny Bliskiego Wschodu, miejsca gdzie ludzkość ma swój początek i kulminację. Światy, rzeczywistości się przenikają, bohaterowie mają przebłyski własnych działań w alternatywach, wspomnienia zdarzeń z innych fałdów Welinu. Na geniusz zakrawa fakt, że czytając Księgę wszystkich godzin w pewnym momencie zorientowałem się, że też mam takie mgnienia, wrażenia powtórki, gdzieś na skraju świadomości przeczucie, że dany wyraz, dane określenie, dany motyw, czy zdarzenie już wcześniej się powtórzyło, Duncan o tym już napisał 500 stron wcześniej, gdzieś w didaskaliach. Tym samym autor wciąga mnie do Welinu, staję się mimowolnym, ósmym bohaterem świata przedstawionego. Myślę, że to było główne założenie autora w przyjęciu takiej chaotycznej, poszatkowanej narracji, coby złapać czytelnika w paszczę lewiatana-Welinu. 
W tym wszystkim, w nagromadzeniu i przemieszaniu wszystkich wątków, w fałszywym chaosie fabuł, motywów, postaci, czasów i przestrzeni istotną rolę odgrywają rolę (stanowią element subtelnego przesłania) różne motywy jak romantyczny homoseksualizm, socjalizm społeczny, jazydyzm o fascynującej teologii, istota Boga i wiele, wiele innych. Złożoność dylogii Duncana, jej wieloznaczność, mnogość poruszanych zagadnień jest oszałamiająca.

Co do stylu Duncana to jest on swobodny, wręcz nonszalancki, Duncan z łatwościa pisze kronikarsko, by przejść do niemal czystej poezji. Do tego bogactwo języka, paralel, interesującej treści między wierszami sprawia, że Księgę wszystkich godzin czyta się z ogromną przyjemnością. Świetne są fragmenty typu: "Szaleństwo jest ruiną mądrości. Chaos ruiną porządku. Słowo niewinnego chłopca potrafi zburzyć imperium do samych fundamentów, rozpędzić ludzi na cztery wiatry. Anioł może mieć ognisty miecz i palec spływający mlekiem. Wszyscy jesteśmy ulepieni ze sprzeczności. Śmierć jest ruiną życia. A jeśli Bóg jest życiem, wiecznym i duchowym, jego Słowo, z którego powstało wszelkie stworzenie, musi być efemeryczne i materialne, a my sami tylko jego echem. Wszyscy ludzie muszą umrzeć, przyjacielu, bo jesteśmy śmiercią, Słowem, które stało się ciałem."

Dzieło Duncana nie jest jednak idealne, nie mogę dać mu maksymalnej oceny. W moim przekonaniu autor przesadził z chaosem. Doprowadził do takiego pomieszania i skomplikowania fabuły, że konia z rzędem temu, kto się połapał w co najmniej połowie niuansów. Księgi wszystkich godzin się nie czyta, przez nią się brnie z mozołem, jak nie przymierzając przez amazońską dżunglę, po drodze napotykając wiele pułapek i zdradliwego otoczenia. Jestem dosłownie wypruty, przez dwa tygodnie starałem się skupić tylko pracy i na Duncanie, a pomimo tego mam wrażenie, że wiele rzeczy mi zwyczajnie uciekło. Pod koniec miałem wrażenie, że autor sam się w tym wszystkim pogubił ździebko, ale to może tylko takie moje odczucie, ciężko bowiem zweryfikować zamysł Duncana i jego realizację z powodu braku punktu odniesienia. 

To niewielkie psioczenie z mojej strony nie powinno jednak zniechęcać nikogo z ambicjami dobrej literatury do przeczytania dylogii. Księga wszystkich godzin to epicka, zapadająca na zawsze w pamięć, wybitna epopeja pisarza o niesamowitej wyobraźni i nieograniczonym talencie. Dzieło z gatunku "must have, must read", do wielokrotnego czytania i studiowania, wyzwanie dla czytelnika, dzieło, po którym większość światowej literatury wyda się zwyczajnie banalna i zbyt prosta w obsłudze.

Brak komentarzy: