czwartek, 4 kwietnia 2013

M. John Harrison - "Viriconium"

Mam mieszane uczucia po przeczytaniu zbioru opowiadań i minipowieści Michaela Johna Harrisona, umiejscowionych w świecie Viriconium. Z jednej strony bowiem doceniam zabawę z formą i tym samym wyzwanie rzucone czytelnikowi na zasadzie "orientuj się!", z drugiej jednak trochę się namęczyłem z przeczytaniem całości, wynudziłem i wymęczyłem się setnie, z wyjątkiem może "Pastelowego miasta".

Harrison w "Viriconium" prezentuje obrazy, wizje rzeczywistości, z których większość sprawia wrażenie majaków sennych, odbić niesprecyzowanych założeń świata wyobrażonego. Albo posługuje się przy tym barokowymi, kwiecistymi i obszernymi opisami, pod którymi ugina się pretekstowa fabuła ("Skrzydlaty sztorm"), albo tworzy rzeczywistość, będącą swego rodzaju projekcją różnych alternatywnych możliwości zdarzeń ("Rycerze Viriconium"). Ta alternatywność jest charakterystyczna dla zbioru "Viriconium" i odnosi się do zdarzeń, czasu i bohaterów. Najbardziej spójne fabularnie (chociaż już nie stylistycznie) trzy powieści, z których każda kolejna wydaje się być czasowo kontynuacją poprzedniej. Przyznaję się jednak, że są tutaj opowiadania, których w uniwersum Viriconium nie byłem w stanie umiejscowić (np. "Bardzo dziwne grzechy"). Być może klucz do zrozumienia sensu poszczególnych historii leży w ich tytułach.

Historie Viriconium (za wyjątkiem linearnego i stonowanego pod tym względem  "Pastelowego miasta") są oniryczne, przesycone atmosferą snu na jawie, rzeczywistość sprawia wrażenie rozmytej, nieczytelnej, jakby autor skupiał się przede wszystkim na doprowadzaniu konfabulacji do perfekcji. Harrisona nie interesuje logika i przyczynowość, czas i przestrzeń, nawet materia sprawia wrażenie projekcji umysłu (co najdobitniej widać w "Skrzydlatym sztormie"). Autor konsekwentnie podąża tą drogą, przypominając co jakiś czas czytelnikowi, że "świat nie jest takim, jakim go widzimy". Viriconium ... takim, jakim jest, takim, jakim nigdy nie było i takim, jakim będzie ...

Tak więc będąc pełnym podziwu dla konsekwencji autora w budowie tak rozmytego świata przedstawionego, dla wspaniale budowanych zdań i opisów, których rozmach momentami wręcz oszałamia, pozostaję w sporym niedosycie i mogę nawet powiedzieć, że mnie osobiście "Viriconium" zwyczajnie rozczarowało. To, co mi tak naprawdę przeszkadzało, czego mi brakowało w tych górnolotnych i rozwlekłych opisach wszystkiego był zasadniczy brak treści, pustosłowie, które zostało przykryte barokowym stylem. Każda z historii, czy to powieść, czy krótkie opowiadanie, zdawało się bardziej zabawą z formą, takim ćwiczeniem się z językiem, aniżeli pełnoprawną opowieścią dla ludu z początkiem, rozwinięciem i końcowym morałem. Poza "Pastelowym miastem" oraz drugą połową "Skrzydlatego sztormu", pozostałe fabuły są dosyć wątłe i nudne, z wiodącym prym w tym zakresie "W Viriconium". Koncept konceptem, ale opowieść jest zawsze najważniejsza. Uwielbiam oryginalne i śmiałe pomysły, niemniej uczta wyobraźni jak dla mnie powinna być umiejscowiona w co najmniej znośnej fabule (tak jak to miało miejsce np. w "Nakręcanej dziewczynie" albo w "Rzece bogów").  Taki ze mnie literacki konserwatysta. Świat Viriconium tego założenia nie spełnia, stąd też spory zawód. Mam tylko nadzieję, że że w trylogii Kefahuchiego Harrison zapewni nieco lepszą fabułę dla swoich fantastycznych pomysłów.

Brak komentarzy: