środa, 24 kwietnia 2013

Joe Haldeman - "Wieczna wolność" (rzecz o nienazwanym)

[UWAGA: spojlery zdradzające niemal całą fabułę powieści]

"Wieczna wolność" Joe Haldemana jest bezpośrednią kontynuacją fabularną "Wiecznej Wojny". Jednak tak jak ta druga jest powieścią o samotności i antywojenną, tak "Wieczna wolność" jest historią o ... nienazwanym. 

Fabułę można streścić w kilku zdaniach: bohater "Wiecznej Wojny" William Mandella żyje sobie wraz z Marygay Potter i dziećmi na mroźnej planecie Middle Finger (skojarzenie z pewnym gestem oczywiste). Nudzi im się, a przede wszystkim mają poczucie bycia eugenicznym eksperymentem populacji Człowieka (w nomenklaturze powieściowej Człowiek to społeczeństwo klonów, będące w zasadzie jednym umysłem). Mandella wpada więc na pomysł, by statkiem część społeczności poleciała poza galaktykę i poprzez dylatację czasu wróciła na Middle Finger za 40 tysięcy lat. Coś się jednak po drodze knoci, co jest dodatkowo niezgodne z podstawowymi prawami fizyki, zmuszeni są więc ratować się powrotem po 24 latach na Middle Finger (nie starzeją się dzięki hibernacji). Tam wszyscy gdzieś zniknęli, cywilizacja w gruzach, wizyta na Ziemi też nie daje odpowiedzi, bo tam też wszyscy zniknęli. Ujawnia się nowy gatunek Omni, żyjący w nieświadomej symbiozie z ludzkością od tysięcy lat, który też nie ma pojęcia co się u licha dzieje. Podczas ożywionej dyskusji jej uczestnicy nagle zaczynają wybuchać i wyparowywać, aż w końcu dochodzi do kulminacyjnego momentu, kiedy ujawnia się owo (owe?) nienazwane i oznajmia, że otaczająca rzeczywistość, cała fizyka, te wszystkie śmierci i zniknięcia, to jego kaprys, wizualizacja jego mocy, możliwości. Ich ograniczeniem jest jedynie nasza galaktyka, stąd właśnie próby jej przekroczenia przez wyprawę Mandelli (ucieczka myszy z klatki) sprawiają, że nienazwane się wkurza i zwraca na siebie uwagę, by oznajmić .... że odchodzi. Na koniec wskrzesza zmarłych, odpowiada na kilka pytań i koniec, kurtyna w dół. To ma być s-f?

Nie mam pojęcia jak ocenić "Wieczną wolność". Z jednej strony uwielbiam nieszablonowe wizje i nieoczywisty rozwój fabuły, a taki warunek zostaje spełniony, z drugiej jednak rozwiązanie całości w tak kuriozalny sposób (osoba/postać/emanacja? nienazwanego) sprawia wrażenie, że autor po 4/5 powieści zorientował się, że nie ma pomysłu na zakończenie i poszedł po najmniejszej linii oporu. Ponadto w odróżnieniu od "Wiecznej Wojny" z "Wiecznej wolności" nic tak naprawdę nie wynika, nie ma tutaj żadnego przesłania, jakiejś myśli przewodniej. Ot był sobie bóg i sobie poszedł, zostawiając zabawki samym sobie. 

Daję ocenę 5/10, ale to tylko dlatego, że w kilku miejscach rozwój akcji mnie zaskoczył, zanim nastąpiła kuriozalna końcówka (i to pomimo spojlerowego opisu okładkowego).

Brak komentarzy: