Pomysł niezły, zabrakło zwyczajnego talentu pisarskiego, tak można krótko podsumować "Miasteczko Nonstead" Marcina Mortki. Generalnie jednak, jak na produkt via Fabryka Słów, to było zaskakująco nieźle.
Największym plusem, chyba nie do końca świadomym, jest postać głównego evila, która pojawia się w całej swej okazałości dopiero na ostatnich kartach powieści. Przede wszystkim przez swą tajemniczość. Sama intryga też jest niczego sobie, chociaż drażni momentami brak wyjaśnienia wszystkich zagadek, trochę na zasadzie celowego przemilczenia. Pomysł z "piekielnym" forum z początku wywołuje uśmiech politowania, by w końcówce przekonać do siebie.
Co do postaci, to główny bohater początkowo niezmiernie irytuje, by potem zyskać sporo sympatii, kiedy w końcu wyjaśnia się, dlaczego podejmuje takie, a nie inne decyzje życiowe. Inne postaci są w miarę logiczne i większość ich zachowań daje się sensownie wytłumaczyć.
Największym minusem "Miasteczka Nonstead" jest Marcin Mortka. Głównym założeniem powieści miał być strach, tymczasem przez nieudolność pisarską autora tego strachu nie za bardzo daje się odczuć. Dopiero w końcówce pojawia się istotne napięcie i rumieńce na twarzy, ale to głównie zasługa sporej dynamiki akcji, aniżeli umiejętności budowania nastroju pisarza.
Nieco mniejszą wadą jest umieszczenie akcji w amerykańskim miasteczku przez polskiego autora. I potem relacje między bohaterami wyglądają trochę jak wizyta polskiego inteligenta na polskiej prowincji.
Fajna jest też klimatyczna, choć nieco łopatologiczna okładka.
Taka właśnie nierówna jest powieść Marcina Mortki, ale myślę, że jak na ogólną mizerię produktów Fabryki Słów, to "Miasteczko Nonstead" zasługuje na drobne wyróżnienie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz