czwartek, 14 lutego 2013

Czytadełko dla każdego

Po Ziemkiewiczu kolejną moją lekturą autobusową został Neil Gaiman, ze swoją "Księgą cmentarną". Valente zdecydowanie wymaga spokoju i warunków do zagłębienia się w magiczny świat Gwiazd, gwar i smród miejskich autobusów się do tego nie nadają. Do tej pory Gaiman nie zrobił na mnie tak dobrego wrażenia, jak wszem i wobec budzi wśród szerszego grona czytelników. Owszem sprawne czytadła tworzy, ale nic ponadto, do przeczytania i zapomnienia. I podobnie jest w sumie z "Księgą cmentarną".

Już początek powieści wzbudził we mnie konstatację. Oto mały, raczkujący szkrab ucieka przed zawodowym zabójcą na cmentarz. Próbując wyjaśnić zbieg okoliczności, jaki do tego doprowadził, Gaiman popełnia dosyć istotny błąd logiczny, oto bowiem bobas "(...)na czworakach wypełzł z pokoju. Schody wiodące w górę były groźne i trudne, nie opanował jeszcze do końca umiejętności wspinaczki. Już dawno jednak odkrył, że schody prowadzące w dół są proste(...)" i kawałek dalej "(...)dziecko przekroczyło z lekkim wahaniem próg domu. (...) a potem z rosnącym zdecydowaniem i szybkością chłopczyk podreptał w górę zbocza (...)". No hello, panie Gaiman, coś tu się kupy nie trzyma :).

Ale jeżeli przymknie się oko na te i inne niedorzeczności (przez iks lat nikt nie widzi chłopca żyjącego na cmentarzu w środku miasta, na czym polega to, że chłopiec widzi zmarłych, a inni ludzie nie widzą), przyjmie się z dobrodziejstwem inwentarza całą naiwność i prostotę, infantylność wręcz frazy Gaimana, to lektura "Księgi cmentarnej" dostarcza całkiem przyjemnych wrażeń. Czyta się to to szybko, w zasadzie bezpretensjonalnie i pozostają potem miłe wrażenia, takie poczucie lekkości. 

Fabuła jest dosyć uboga, niewiele mamy tu urozmaiceń. Rozdziały są bardziej opowiadaniami, aniżeli spójną całością. Chyba się Gaimanowi nie chciało rozwijać bardziej pomysłu na "Księgę cmentarną". Ot jest sobie chłopiec, jest tajemniczo-tajemnicza organizacja z tych podziemnych, co to kryją się w zakamarkach rzeczywistości, jest również mocno przetrzebiona organizacja obrońców, tutaj hardo zwana Ogarami Boga. Tenże chłopiec dojrzewa, w tym czasie miewa standardowe przygody, które się standardowo kończą, opakowane w koncepcję cmentarzową. Miłe jest pojawienie się Smoczej Jamy ze Wzgórza Wawelskiego jako jednej z epizodycznych lokalizacji "Księgi cmentarnej". Widocznie to jakiś ukłon autora w stronę polskiego czytelnika.

W każdym razie miło się czytało w autobusie, wystarczyły 4 dni po 30 minut dziennie, żeby sobie z "Księgą cmentarną" poradzić, nieco lepsza od "Koraliny", na podobnym poziomie, co przereklamowani "Amerykańscy bogowie".

Brak komentarzy: