poniedziałek, 29 października 2012

Kult włóczęgi, szaleństwa i nieodpowiedzialności


Po emocjach związanych z ostatnim w sezonie występem naszej tenisowej mistrzyni, zamiast wziąć się ponownie za bary z "Szatańskimi wersetami", postanowiłem dokończyć ledwo co rozpoczęte, ponoć kultowe "W drodze" Jacka Kerouac.

Truman Capote o beatnikach i Jacku Kerouacu:
„Żaden z tych ludzi nie ma nic ciekawego do powiedzenia i żaden z nich nie potrafi pisać. Nawet pan Kerouac. To nie pisanie. To stukanie w maszynę do pisania.”

Nie mam pojęcia kim są bitnicy i czemu toto było takie kultowe. Kilka pokoleń się już od tego czegoś przewinęło i po lekturze "W drodze" wnoszę, że Beat Generation to nic nadzwyczajnego. Z treści powieści wynika, że miało to miejsce tuż po II wojnie światowej. Ot typowy "bunt" młodego pokolenia przeciwko społeczeństwu, brak zgody na wyścig szczurów, na standardowy model rodziny, na hipokryzję itd. Tylko, że wbrew pozorom sami bohaterowie są pełni obłudy, taka hipokryzja nastolatków aż się wylewa z tej książki. Nieodpowiedzialność, wykorzystywanie innych (np. Dean i Ed Dunkel biorą w trasę żonę tego drugiego, bo ma forsę, w momencie, kiedy kończy się jej kasa zostawiają ją bez opieki i kasy na jakimś zadupiu i jadą dalej), egoizm i szaleństwo. Obraz pokolenia. Co złego to nie my, moralność Kalego, hipokryzja na całego:
"Po jakichś piętnastu kilometrach Dean podjechał na stację benzynową na wyłączonym silniku, zobaczył, że pompiarz śpi sobie w najlepsze przy biurku, wyskoczył, napełnił cicho bak, dopilnował, żeby dzwonek nie zadzwonił i odjechał jak Arab z bakiem pełnym benzyny, wartej pięć dolarów, na naszą pielgrzymkę."
Główny bohater Sal Paradise podróżuje po całym kontynencie, żyje sobie bez zobowiązań, ale kiedy już niemal umiera z głodu mówi tak:
"A gdzie był Dean? Gdzie byli wszyscy? Gdzie było życie? Miałem dokąd pójść, miałem dom, miałem gdzie złożyć głowę, aby potem móc podsumować straty i zyski, które na pewno też gdzieś się kryły. Musiałem tylko wyżebrać dwadzieścia centów na autobus."
Czyli co, kontestacja życia, otoczenia, rzeczywistości, ale jak przychodzi co do czego, to trzeba mieć zawsze gdzie wrócić? Pozowanie na obieżyświata, obywatela świata, na życie bez ograniczeń, życie w drodze, ale jakby, co to trzeba mieć gdzie wrócić, trzeba mieć dom? No piękna obłudna historia.
Dziw bierze jedynie, że to nie są nastolatki, tylko ludzie dorośli. Bo na czym tak naprawdę polega kultowość tej książki? Na tym, że grupa dorosłych ludzi ma w nosie porządek społeczny, "buntuje się" przeciwko niemu, a de facto w ostateczności i tak prędzej czy później męczą się w tym wszystkim i wracają do domu albo zakładają własne rodziny. Jak w wyżej wskazanym fragmencie powieści.
No ale wystarczyło potem, by Sal Paradise się najadł, chwilę odsapnął i już mu się zaczęło nudzić, już go ciągnęło do włóczęgi i nieodpowiedzialnego życia. Nic nadzwyczajnego, sam mam tak często, że monotonne odbębnianie codziennych obowiązków, rytuałów nuży, nudzi, człowiek ma ochotę wyrwać się gdzieś. Wczoraj na przykład obserwowałem wieczorne niebo, było dosyć przejrzyste nad miastem, można było obserwować gwiazdy, czy lecące wysoko samoloty, dusza wyrywała się do innych krajów, w inne miejsca, miałem ochotę wsiąść do samolotu byle jakiego i polecieć do Indii, Australii, RPA. Co ja piszę, wielu spośród nas tak ma. Ale dlaczego od razu dorabiać do tego całą filozofię, tę całą Beat Generation? Czy dla usprawiedliwienia własnego nieróbstwa, skrajnej nieodpowiedzialności za siebie i innych koniecznie trzeba dorabiać idee, tworzyć ruchy, udawać wobec siebie i innych, że znaczy to więcej, niż tylko chęć zrobienia zwykłej rozpierduchy w codzienności? Sztuczne to i puste w środku. Trochę się to kojarzy ze współczesnymi hipsterami, czyli mnóstwo formy, zero treści. Podobnie ma się rzecz z kibicami piłkarskimi, którzy udają, że walczą o barwy klubowe, a tak naprawdę mają ochotę na bezkarną rozróbę.

Takie jest moje podsumowanie "W drodze", jako manifestu generacji beat. Kerouac zdaje sobie z tego doskonale sprawę, że ta cała beat manifa jest śmieszna, obłudna i pusta, boi się wziąć na serio konfrontację beatu z rzeczywistością, woli sobie z tego zrobić jaja, jak w tym fragmencie, ustami Carlo Marxa (alter ego Allana Ginsberga):
 "Carlo chodził po domu w szlafroku i wygłaszał na wpół ironiczne mowy:
- Wcale was nie chcę pozbawiać tych waszych szpanerskich łakoci, ale chyba już czas, żebyście się zdecydowali, kim jesteście i co zamierzacie robić. - Carlo pracował w biurze, pisał na maszynie. - Chciałbym wiedzieć, co ma znaczyć takie wieczne przesiadywanie całymi dniami w domu. Do czego mają prowadzić te rozmowy i co chcielibyście robić. Dean, dlaczego zostawiłeś Camille i pojechałeś po Marylou? -1 tylko śmiechy w odpowiedzi. - Marylou, dlaczego włóczysz się tak po kraju i jakie masz plany związane z welonem? -Ta sama odpowiedź. - Edzie Dunkel, dlaczego porzuciłeś w Tucson dopiero co poślubioną żonę i po co ty tu wysiadujesz na tej swojej wielkiej, tłustej dupie? Gdzie twój dom? Gdzie pracujesz? - Ed Dunkel zwiesił głowę szczerze zakłopotany. - Sal, jak to się stało, że wpadłeś w takie bagno, coś ty zrobił z Lucille? - Poprawił sobie szlafrok i usiadł naprzeciwko nas. - Dni gniewu jeszcze nadejdą. Ten balon długo was już nie utrzyma. Zresztą to balon abstrakcyjny. Wszyscy pofruniecie na Zachodnie Wybrzeże i wrócicie tu chwiejnym krokiem w poszukiwaniu swojego kamienia."
Jak tak się zastanawiam, to hipsterom do beatników bardzo blisko. W końcu objawione ostatnio filmy "On the road", czy "Skowyt" mają zapewne hipsterów jako grupę docelową. Ja w każdym razie filmu nie zamierzam oglądać. Albo nie, obejrzę, ale tylko dla kreacji Viggo Mortensena, jako Old Bull Lee.

Natomiast jako powieść, bez zwracania uwagi na wypływającą z książki ideologię, to "W drodze" jest całkiem przyjemną, przeciętną lekturą, którą można przeczytać, a następnie zapomnieć. Jest też przede wszystkim pomnikiem swoich czasów, retrospekcją dni, kiedy Ameryka była jeszcze mocno purytańska, a ta samochodowa młodzież starała się sobie nic z tego nie robić. Poza tym powieść niewiele więcej wnosi, opowiada jedynie historię grupki młodych ludzi połączonych nietypową, a zarazem sztampową przyjaźnią, którzy sobie szaleją po kontynencie bez większych zobowiązań, dorabiają do tego sztuczną filozofię, ale szybko się takim konsumpcyjnym życiem męczą i dołączają do społeczeństwa, kontestując następnie kolejne buntownicze pokolenie.

Brak komentarzy: