poniedziałek, 22 października 2012

James Blaylock - "Widma minionych nocy"

Jak widać na załączonym obrazku wydawca sugeruje, że czytelnik będzie miał do czynienia z jakąś książkową wersją japońskiej legendy o dziewczynie w długich, kruczo-wodorostowo-czarnych włosach wyłażącej ze studni. Innymi słowy, przerażający horror, po którym ciary chodzące po plecach to błahostka.

Za oknem utrzymująca się już pełną dobę nieprzenikniona, tajemnicza mgła, a ja kończę tę rzekomo mającą przerażać powieść Blaylocka.  Konstatacja jest jednak taka, że "Widma minionych nocy" to przyzwoita, całkiem niezła powieść obyczajowa, z niestety spartaczoną, całkowicie nieczytelną, chaotycznie opowiedzianą końcówką. Czytając przez cały czas miałem wrażenie, że Blaylock miał ambicję napisania czegoś dobrego, ambitniejszego niż rozrywkowy steampunk. Świadczy o tym warstwa obyczajowa i psychologiczna opowieści, zagłębianie się w problemy bohaterów, których normalnie w historyjkach o duchach się nie zgłębia. To one, interakcje między postaciami, ich zakotwiczenie w rzeczywistości, reakcje na zachodzące wydarzenia są istotne w opowiadanej przez Blaylocka historii. Tym bardziej więc porażką autora musi być to, że jego z założenia ambitniejsza powieść jest sprzedawana jako standardowa ghost story (o czym świadczy m.in. okładka polskiego wydania).

Blaylock potrafi pisać (miałem pod tym względem spore wątpliwości po lekturze jego sztandarowego opowiadania "Maszyna Lorda Kelvina"). Jego styl jest płynny, lekki, plastyczny, dobrze oddziałuje na wyobraźnię. Jest to o tyle istotne, że opisywane wydarzenia są pospolite, a to zakupy w sklepie, a to obiad w restauracji, a to wizyta w przedszkolu, czy spacer po lesie. Czyta się więc lekko, choć nieco żmudnie, do tego stopnia, że przy opisywaniu takich mało emocjonujących wydarzeń jak podglądanie czytelnik czuje emocje i zaangażowanie w historię. To ważne.

Co więc nie wypaliło? Przede wszystkim te "duchy". Ni przypiął, ni przyłatał, chaotyczna końcówka niczego nie wyjaśnia, duchy skaczą tam i siam, główna postać Peter sprawia wrażenie naćpanego, jakby kurz ze zburzonego kominka zawierał substancje halucynogenne, wiatr zabija, duchy zamykają klapy od piwnicy i kradną fanty. Zero sensu. Przez spartaczone zakończenie sens opowiadanej historii jest niejasny, tu nawet nie chodzi o wieloznaczność, tylko zwyczajny chaos nie pozwalający wyciągnąć żadnego wniosku. Najbardziej boli zaprzepaszczenie intrygującej zagadki zniknięcia Amandy i Davida. Dlatego też pewnie Blaylock nie odniósł tą książką spodziewanego przez siebie sukcesu.


Brak komentarzy: