wtorek, 31 marca 2015

Skrót za siatkę cz.9 (Anthony, Zentner, Preston&Child, Asimov, Aldiss)

W ciągu ostatnich zimowych miesięcy przeczytałem kilka książek, co do których nie mam za bardzo czasu pisać konstruktywnych, analitycznych recenzji, a jedynie stać mnie na kilka zdań będących projekcją swobodnych myśli. Poniżej obszerny skrót za siatkę z lektury kilkunastu powieści, w losowej kolejności ich czytania. 

Piers Anthony
trylogia Krąg Walki

"Sos Sznur" - ocena 5/10
Zacząłem czytać, bo miałem ochotę na niezobowiązującą siepaninę. Pierwsze, powierzchowne wrażenie (wynikające z tytułu trylogii, okładki i niezwykle nietrafnego blubra okładkowego jest niestety odstręczające - ot kolejna opowiastka o wojownikach, walce, honorze, i innych takich bzdetach dla niewyżytych nastolatków, w dodatku fantasy sprzedawana jako s-f. Tymczasem im dalej w powieść, tym fabuła zaczyna zaskakiwać, a obraz świata przedstawionego, jaki wyłania się z całości lektury, swoją niepozorną głębią, ciekawym konspektem historii oraz naprawdę wciągającą fabułą. Same walki znajdują z kolei swoje logiczne uzasadnienie w świecie postapo i są jak najbardziej sensowne w tym świecie przedstawionym. W efekcie przeczytałem Dobry koncept, oryginalny świat postapo, przyzwoitą fabułę, konsekwentnie realizującą tenże koncept. Zaskakująco dobre czytadło, szkoda że cała trylogia taka nie jest.
"Var Pałki" - ocena 1/10
Po dobrym "Sos the robe" Anthony postanowił zepsuć całą swoją robotę i w kontynuacji pod tytułem "Var the stick" zapodał Modę na sukces w wersji postapo. Dla potwierdzenia tej tezy cytuję charakterystyczny fragment z książki:
"(...) Ale tam, w Górze, to Sol był mężem Sosy, podobnie jak Sos Soli. Jak doszło do takiej zamiany? (no jak to jak, pomysłowy Autor - dop. mój) I, jeśli Soli była córką Sola i Soli, to czy istniało tez dziecko Sosa i Sosy - Sosi? A jeśli tak, to gdzie? (...)"
Ten familijny galimatias uzupełnić o wybitnie kretyńskie motywacje i działania bohaterów oraz podlać sosem podróży dookoła świata, gdzie bohaterowie spotykają amazonki, cywilizację minojską, imperium chińskie z gejszami (dobrze że nie przedstawicieli PSL-u) i mamy do czynienia z wybitnie wizjonerskim dziełem literackim.
A to i tak zostało przebite przez "Neqa miecz".
"Neq Miecz" - ocena 1/10
Komuna remedium na całe zło ludzkości, taki jest sens całej trylogii. Wolny seks, pokój, miłość, ekstazy, coco jumbo i do przodu. Tak jest, wspaniała przyszłość przed ludzkością. "Neq the sword" wieńczy najbardziej chyba kuriozalną trylogię fantastyczną w historii wszechświata, po przyzwoitym "Sos the robe" i modzie na sukces w "Var the stick" w "Neq the sword" Anthony raczy czytelnika instruktażem o wyższości życia w komunie nad republiką, tyranią, demokracją, cesarstwem, amazonkami i ogólnie państwem. Dobrze, że to były tylko trzy cienkie powieści.

Isaac Asimov
"trylogia" Imperium Galaktyczne 
Zgodnie z sugestią samego autora, zamieszczoną w posłowiu "Preludium Fundacji", tzw. cykl Imperium Galaktyczne należy czytać w kolejności "Prądy przestrzeni" - "Gwiazdy jak pył" - "Kamyk na niebie". Czytając odniosłem raczej wrażenie, że pierwsze powinny być "Gwiazdy jak pył", nie ma to jednak większego znaczenia, bo wszystkie powieści są niezależne fabularnie od pozostałych, a jedyne, co je łączy, to świat znany z cyklu o Robotach i Fundacji. Tak więc cykl Imperium jest cyklem tylko z nazwy. To tak gwoli ścisłości, której współcześnie jest niestety coraz mniej, nie tylko zresztą w kulturze.
"Gwiazdy jak pył" - ocena 4/10
Żadne tam klasyczne s-f klasycznego klasyka, tylko sztampowa space opera z galaktycznymi konfliktami, polityką, spiskami, morderstwami, podlane sosem wielkiej miłości pomiędzy pięknymi i młodymi, dla niepoznaki uzupełnione kilkoma zdezaktualizowanymi (co autor sam podkreśla w posłowiu) informacjami z dziedziny astrofizyki. Można poczytać, ale sympatycy s-f mogą się czuć rozczarowani (takoż i się czuję). Na plus w zasadzie załączone obrazki pojawiających się w powieści mgławic w galaktyce Oriona. Może poszerzę swoje blogowe wpisy o kosmos?
Mgławica Końskiego Łba w podczerwieni
Mgławica Płomień (po lewej) i IC434 z Końskim Łbem (po prawej)
"Prądy przestrzeni" - ocena 5/10
Ocena oczko wyżej niż "Gwiazdy jak pył", bo na szczęście nie ma łzawej księżniczki i dzielnego księciunia. No ale "Prądy przestrzeni" to znowu space opera, przeciętna fabularnie, z nieaktualnymi informacjami o międzygwiezdnej materii. Bohaterowie dużo gadają nad rozlanym mlekiem, do tego zakończenie jest wątpliwej jakości moralnej, no ale czyta się szybko i bezboleśnie, i tak też wygląda zapominanie o tej książce. 
O jakiej książce?
"Kamyk na niebie" - ocena 5,5/10
Ostatni tom tzw. cyklu Imperium jest najlepszy, co nie znaczy, że jakiś rewelacyjny. To nadal jest literatura pulpowa, fabuła jest do bólu sztampowa, bohaterowie tudzież (szczególnie przeskalowany Bilkas), jest piękny książę i dzielna niewiasta. Ze sztafażu s-f mamy wszystko, co najoczywistsze: podróż w czasie, świat przyszłości, postapo, telepatię, groźne wirusy itd. Na plus dla "Kamyka na niebie", że porusza dosyć ciekawie tematykę eutanazji, na minus dla autora, że nieco bezrefleksyjnie. 
Jednym zdaniem przyzwoite czytadełko.

Alexi Zentner "Dotyk" 
ocena 6,5/10
Dobrego, kanadyjskiego realizmu magicznego nigdy dosyć, ale powieści Zentnera trochę brakuje do wyśmienitego "Dostatku" Crummeya. "Dotyk" fajnie się czyta, lektura pozostawia też po sobie przyjemny posmak na duszy, niemniej czegoś mi zabrakło, aby zachwycić się tak jak "Dostatkiem".
Na wstępie autor informuje, że wszystko, co pisze, tworzy z miłości do kobiety swojego życia. I to naprawdę czuć. Jeżeli zatem miałbym powiedzieć, o czym jest "Dotyk", to o potędze miłości. Brzmi banalnie i trochę takie jest w wykonaniu Zentnera, ale zostało to podlane sosem odautorskiej autentyczności. Niestety fabularnie "Dotyk" posiada pewne braki, historia sprawia wrażenie toczącej się siłą bezwładu, a wrzucane sztucznie tu i ówdzie osobliwości indiańskiej mitologii (qallupilluit, Amaguq, adlet, wehtiko) niekoniecznie mają większy sens, chociaż na pewno nadają całej historii charakterystycznego klimatu. 
Zatem miłość w kanadyjskiej dziczy i klimat realizmu magicznego, to główne wartości "Dotyku". Warto przeczytać, dobra rzecz, ale fabularnie bez rewelacji.

Johan Theorin "Zmierzch" 
ocena 3/10
Pierwszy tom tzw. kwartetu olandzkiego. Niestety scenariuszowa słabizna, fabuła pełna dziur logicznych wielkości alvaretu z obowiązkowym twistem na końcu na zasadzie niedozwolonego triku karcianego.
Nieciekawi, antypatyczni, kiepsko poprowadzeni bohaterowie, na czele ze 199-letnim Sherlockiem Holmesem ze Sjorgenem. Sama fabuła z kolei celowo i sztucznie poszatkowana i poplątana, bo normalnie to by jej starczyło na 50 stron. A te dziury logiczne np. podczas poszukiwań absolutnie nikt spośród setek poszukiwaczy zaginionego chłopca nie pomyślał o alvarecie, wszyscy plątali się po plaży? Ten alvaret to pustynia Gobi, że nikogo tam nie uświadczysz przez iks czasu? Mnóstwo dziur logicznych w tej i tak cienkiej jak barszcz intrydze.
Jedyne, co na plus, to ten cały alvaret, aż nabrałem ochoty na wypad na Olandię w długi weekend majowy.

Brian Aldiss "Non stop" 
ocena 7/10
Przyzwoita, klasyczna s-f z klasycznym pomysłem fabularnym, jednak do genialnej "Cieplarni" tego samego autora trochę zabrakło. 
Podróż kosmiczna, tajemnica zamkniętej społeczności, grupka śmiałków stopniowo odkrywająca szersze tło otaczającego ich świata. Dobrze się to czytało, porządna przygodówka s-f w starym, dobrym stylu. 
Podobne rozwiązanie zastosował William Tenn w "Ludziach i potworach" ale to na pewno nie był plagiat. Za to, przy okazji absolutnie zbędnego posłowia Marka Oramusa (wydanie Solaris) wyszło, że przeczytane przeze mnie kilka lat temu "Senni zwycięzcy" to bezczelna zrzynka fabularna z "Non stop". Shame on you, mister Plagiatus!


Johan Theorin "Nocna zamieć" 
ocena 1/10

Czytam sobie czytam, do tej pory powieść jest średniawa, aż tu nagle, na str.153, pojawia się rozdział zatytułowany "Zima 1900", a dalej akapit trzeci rozpoczyna się zdaniem "Mamy pierwszy rok nowego stulecia". 
???
Dziękuję, nie mam więcej pytań. Pała. Rodzice niech przyjdą na najbliższą wywiadówkę.






Douglas Preston, Lincoln Child
trylogia Helen
"Granice szaleństwa" ocena 4/10
"Bez litości" ocena 2/10
"Dwa groby" ocena 1/10
Boleję nad tym niezmiernie, ale nic nie zmieni faktu, że duet Preston&Child już od pewnego czasu wyczerpał swoją formułę, a każda kolejna książka pokazuje jak daleko panowie pisarze odeszli od swoich pierwotnych osiągnięć, które mnie onegdaj zachwycały. Piszę duet, bo ostatnio miałem okazję przeczytać samodzielne dzieło Childa, które przypomniało mi, jak kiedyś panowie wspólnie świetnie pisali. Poprzednio przeczytana i zrecenzowana powieść duetu pt. "Cemetery dance" to był produkt jak z fabrycznej taśmy, bez polotu, wymuszony, siermiężnie napisany, klasyczna sztampa.
Produktem z fabrycznej taśmy taniej, grającej już tylko na emocjach czytelnika, jest także tzw. trylogia Helen, czyli dzieje dawno zmarłej żony Pendergasta, przy czym każda kolejna powieść jest bardziej kuriozalna fabularnie od poprzedniej. Nie chcę tutaj spojlerować fabuły, a bez tego ciężko przytoczyć argumenty na moją tezę, dlatego ograniczę się jedynie do stwierdzenia, że duet przeszedł tutaj samych siebie w tworzeniu nieprawdopodobnych zwrotów akcji, twistów, zaskoczeń i innych tanich chwytów literatury niewysokich lotów. Jeszcze "Granice szaleństwa" jako tako się bronią, ale potem zaczyna się już naprawdę fabularna jazda bez trzymanki. Pendergast cudem milion razy przeżywa, jest tutaj dosłownie terminatorem, którego żadna rana się nie ima, a jak już ma zejść, to umysłem ucieka w jakieś zakamarki podświadomości (coś na kształt pałacu pamięci Hannibala Lectera), a potem wraca odświeżony jak feniks z popiołów. Serio. Splot nieprawdopodobnych wydarzeń goni splot nielogiczności, i tak kręcą się te zjawiska wokół siebie przez trzy powieści. Nie wiem, jak u innych czytelników, ale u mnie zamiast emocjonowania się losami bohaterów, trylogia wywoływała jedynie uśmiech zażenowania i smutku, że tacy rzetelni kiedyś pisarze tworzą szmiry dla niewymagającego czytelnika. 
Potrzeba tzw. cliffhangerów niszczy współczesną literaturę sensacyjną. Nastawienie autora na kończenie każdego (przeważnie króciutkiego rozdziału) zaskakującym zwrotem akcji lub co najmniej niespodziewaną informacją powoduje, że fabuły, bohaterowie, intrygi stają się niewiarygodne, wydumane i pozbawione jakichkolwiek pozorów logiki. Niestety klasycznym tego przykładem jest właśnie tzw. trylogia Helen. W początkach kariery duet Preston&Child bardzo starannie, z pieczołowitością podchodził do konstrukcji świata przedstawionego, a bohaterów tworzyli sympatycznych, chociaż sztampowych. Aktualnie jednak produkują nie literaturę, a skamieniałe stolce zapychające półki księgarń. Oby tylko stan konta co roku się zgadzał. 

1 komentarz:

Lost In My Books pisze...

Nie jestem zwolennikiem takich książek ale kto co lubi kochamczytack.blogspot.com