czwartek, 2 lipca 2015

Mad Max: Fury Road - epa!!!!!

Ostatnimi czasy blog popadł w stan nieplanowanej hibernacji, ale wskrzeszam go, chociaż na chwilę, aby podzielić się wrażeniami z jednego z najlepszych filmów akcji współczesnego kina, o ile nie najlepszego. To nie są górnolotne banialuki, to są najbardziej oszczędne słowa, jakie mogą oddać skalę epickości dzieła George'a Millera. Australijski, dziarski, 70-letni jegomość pokazał młodszym kolegom po fachu jak należy tworzyć emocjonującą, wciągającą od pierwszej do ostatniej minuty, wiarygodną koncepcyjnie (genialna choreografia walk!), a przy tym niewiarygodnie prostą, wręcz prostacką fabularnie przygodówkę postapo.  Co ja gadam, jakąkolwiek przygodówkę, "Mad Max: Fury Road" to kwint i esencja kina akcji w najczystszej, krystalicznej postaci dla widzów dorosłych. Wszystko kręcone w naturalnych sceneriach południoafrykańskich, co tylko dodało filmowi więcej wiarygodności. Fabuła składa się z klisz i sztampy, bohaterowie nie wychodzą poza kilka cech charakterystycznych, dialogi są szczątkowe, ale nie przeszkadza to zupełnie widzowi od pierwszej minuty dać się wciągnąć reżyserowi w ten brudny, szalony świat i przez dwie godziny przeżywać szalony, efekciarski rajd przez spalone słońcem resztki ludzkiej cywilizacji. Nie ma to większego znaczenie, tutaj nawet bohater epizodyczny jest rozpoznawalny i pamiętany po zakończeniu seansu. 
To, co reżyser wyczynia z obrazem i muzyką, to jest właśnie Sztuka filmowa. Połączenie obrazu i dźwięku daje niesamowite efekty wizualno-emocjonalne, za każdym razem jak słucham tego kawałka (teraz leci z pięćdziesiąty raz), to przypominam sobie scenę, w której został użyty i non stop ciary przechodzą mi po plecach. Epa, epa i jeszcze raz epa! 
Liczyłem, że po seansie nie wyjdę z kina o własnych siłach z powodu wrażeń. I poniekąd tak było, sto dwadzieścia minut z rozdziawioną gębą i kretyńskim uśmieszkiem na twarzy, cieszyłem się jak dzik w pomarańczach z każdej sekundy tego filmu. 
Film oczywiście ma swoje wady, z których zasadniczą jest brak Mela Gibsona w tytułowej roli, Hardy to wyborny aktor, ale nie ma tego szaleństwa w oczach, co Gibson, stąd Mad Max zostaje w filmie przyćmiony przez Furiosę, graną przez magnetyczną, jednoręką Charlize Theron. Inną wadą jest końcowy, feministyczny wydźwięk filmu, ale tutaj to już pewnie się czepiam. Reszta do przemilczenia.
Polecam wszystkim fanom, ja chcę zobaczyć ten film jeszcze raz i jeszcze raz i jeszcze raz. "Mad Max: Fury Road" miażdży swoją stroną wizualną, swoją energią i ogólnie swoją genialnością.
Kilka fotosów z filmu i gify.

Brak komentarzy: