wtorek, 23 lipca 2013

Głupocie człowieka żałobny rapsod

"Tyl­ko dwie rzeczy są nies­kończo­ne: wszechświat oraz ludzka głupo­ta, choć nie jes­tem pe­wien, co do tej pierwszej." 
Albert Einstein

Dawno temu, kiedy byłem jeszcze nieopierzonym 12-letnim gzubem uwielbiającym czytać sensacje, horrory i kryminały i wpadła mi w ręce powieść Waltera M. Millera jr "Kantyczka dla Leibowitza", zwyczajnie nie ogarnąłem treści i przesłania dzieła Millera, skupiając się przede wszystkim na postapokaliptycznym sztafażu. To jest w ogóle znamienne, jak umysł ludzki w różnych stadiach rozwoju emocjonalnego i intelektualnego różnie odbiera te same bodźce, bowiem po dzisiejszym przeczytaniu powieści Millera w zasadzie nie zarejestrowałem otoczki s-f, skupiając się na licznych rozważaniach społecznych, religijnych i filozoficznych podejmowanych przez autora. Taki numer. No ale w sumie to nie o takich pierdołach powinienem pisać.

Z krótkiej notki biograficznej na Wiki wynika że traumatycznym przeżyciem dla służącego w lotnictwie USA młodego Millera było zbombardowanie opactwa benedyktyńskiego na Monte Cassino. Ten fakt musiał mieć na tyle przemożny wpływ na kondycję psychiczną pisarza, że trzon "Kantyku dla Leibowitza", czyli albertyńskie opactwo, najpierw błogosławionego, a potem świętego Leibowitza, jest wzorowane właśnie na Benedyktynach. W ogóle dla zrozumienia intencji autora istotny wpływ mają zapewne jego przeżycia i przemyślenia wojenne oraz pierwsze stadium "zimnej wojny", czyli eskalacja wyścigu zbrojeń z tworzeniem arsenałów nuklearnych na czele. 

Miller w "Kantyku dla Leibowitza" skupia się na ukazaniu człowieka jako istoty nie uczącej się na własnych błędach, o ograniczonych horyzontach, mściwej i małostkowej. Głupota ludzka nie zna granic, można by rzec, przy czym najgorszą jest głupota wynikająca z ignorancji. W trzech zwrotkach swojego kantyku autor przedstawia okres "sprostaczenia" człowieka (tak autor określa okres w dziejach ludzkości po wojnie nuklearnej), kiedy to jedynym miejscem przechowywania wiedzy na świecie pozostaje opactwo Leibowitza, przy czym jest to w zasadzie bezmyślne magazynowanie wszelkich pozostałości z okresu przednuklearnego np. traktowanie z nabożną czcią instrukcji obsługi prostego urządzenia mechanicznego ("Fiat homo"), następnie pojawienie się pierwszych uczonych, którzy są w stanie zastosować w praktyce przechowywaną przez mnichów Leibowitza wiedzę ("Fiat lux"), aż po okres podboju kosmosu, kiedy dochodzi do kolejnej wojny nuklearnej i unicestwienia człowieka na Ziemi ("Fiat voluntas Tua"). Miller zwraca uwagę, że człowiek, jako ja i jako członek społeczeństwa, popełniał, popełnia i będzie popełniać ciągle te same błędy, często z dobrych, szczerych intencji. Świetnie to widać w przemyśleniach opata Zerchiego: "Kiedy się patrzy z daleka, przeciwnicy robią wrażenie sług szatana, ale kiedy się im bliżej przyjrzeć, widać, że szczerość ich postępowania dorównuje naszej szczerości. Być może szatan jest najszczerszy ze wszystkich". Albo kawałek dalej: "(...)zło (...) to nie cierpienie, ale nie poddający się władzy rozumu strach przed cierpieniem. Metus doloris (strach przed bólem). Minimalizowanie cierpienia i maksymalizowanie bezpieczeństwa to naturalne i właściwe cele społeczeństw i cesarzy. Ale w jakiś dziwny sposób stają się celami wyłącznymi i jedyną podstawą prawa, a to już jest wynaturzenie. Tak więc, jeśli szukamy tylko ich, w sposób nieunikniony docieramy wyłącznie do ich przeciwności, do maksimum cierpienia i minimum bezpieczeństwa."

"Kantyk dla Leibowitza" jest ironiczną dystopią, będącą wynikiem obserwacji przez Millera juniora otaczającego go świata oraz zapewne zdarzeń, w których sam brał mniej lub bardziej czynny udział (jak wspomniane wcześniej bombardowanie Monte Cassino). Nie ma tutaj akcji, jakiejś porażającej linii fabularnej, uczynienie z religii rzymskokatolickiej wiodącej siły oświecenia trąci brakiem oryginalnego pomysłu, powieść stanowi głównie szereg rozmów, dialogów i przemyśleń prowadzonych przez bohaterów w iście akademickim stylu, nie jest to powieść idealna, niemniej jest w "Kantyku dla Leibowitza" kilka rzeczy, które potrafią naprawdę wbić w fotel i wyryć się w . Przede wszystkim mam tutaj na myśli postać Racheli, która pojawia się w kulminacyjnym momencie powieści, jest to jedno z najlepszych rozwiązań s-f jakie kiedykolwiek czytałem, świetnie podsumowuje całość "Kantyku..." i wszelkich poruszanych w nim ważkich zagadnień. Warto przebrnąć przez całą powieść, by posmakować tak wyśmienitego zakończenia. 

Brak komentarzy: