niedziela, 2 listopada 2014

Nowofundlandzka epopeja

Jako czytelnik ewoluuję od ponad dwudziestu lat. Przeczytałem w swoim życiu kilka tysięcy książek, jestem do tego stopnia "obyty" z literaturą, że sam nawet ostatnio poczułem się na siłach, aby spróbować swoich twórczych sił, czego efektem jest zamieszczone na moim blogu opowiadanie "Naoczny świadek". Nowela ta powstała w ciągu piętnastu intensywnych godzin, w pewną niedzielę pod koniec września, przy czym proces twórczy miałem ograniczony wymaganiami konkursu, do którego opowiadanie zgłosiłem - maksymalnie piętnaście tysięcy znaków w wordzie, tematyka związana z Poznaniem. Do pisania opowiadania przystąpiłem z marszu, mając jedynie mgliście zarysowany pomysł fabularny, tymczasem im bardziej się angażowałem, tym więcej koncepcji chciałem wrzucić do treści, tak że wyszłaby z tego pewnie porządna nowela, a może nawet powieść, gdyby nie wspomniane ograniczenia.
W każdym razie po stworzeniu "Naocznego świadka" byłem rozczarowany, wymogi formalne konkursu ograniczyły mnie twórczo, mam takie poczucie, że "Naoczny świadek" nie jest tym, co chciałbym stworzyć. A chciałbym napisać ni mniej ni więcej, coś, co sam najbardziej lubię w literaturze - ciekawą, w miarę możliwości oryginalną, ale przede wszystkim koncepcyjną i spójną logicznie fabułę, z pełnokrwistymi bohaterami, z którymi czytelnik może, a nawet powinien się identyfikować, bo bez tego literatura nie wchłania czytelnika, bohaterami podążającymi z punktu A (początek historii) do punktu Z (kulminacja, rozwiązanie fabuły i losu bohaterów) poprzez całą gamę alfabetu wydarzeń spinających punkty A-Z, a przy tym chciałbym przekazać czytelnikowi chociaż odrobinę pewnej wartości, niekoniecznie morału, ale czegoś na wzór przemyślenia, nostalgii, tego osobliwego uczucia, które sprawia, że dzieło literackie zapada mi w pamięć. W zasadzie każda moja recenzja zasada się na tym schemacie, pisałem o tym nie raz. 
Nie ma dla mnie znaczenia gatunek literacki, z którym mam do czynienia. Szczególnym sentymentem darzę co prawda fantastykę naukową, gdyż właśnie na tym polu autor ma największe pole do popisu (możliwość połączenia wizji naukowej z fabułą dotyczącą kierunku rozwoju ludzkości, w tym bohaterów powieści np. "Perfekcyjna niedoskonałość" Dukaja), niemniej także literatura realistyczna ma dużo do zaoferowania (vide genialna "Iskra życia" Remarque'a), zwyczajnie oczekuję dobrej literatury. 
W dwudziestym wieku narodził się nurt w kulturze łączący elementy fantastyczne z dostrzegalną rzeczywistością, który zwany jest realizmem magicznym. Kombinacja elementów fantastycznych i realistycznych, przy czym przeważnie metafizyka, nierealność są kwiatkiem do kożucha, mają służyć fabule, subtelnie wnikają w opisywaną rzeczywistość, wtapiają się w nią, asymilują tak aby na pierwszy rzut oka nie wyróżniać się z tłumu. Jest to koncepcja na tyle pojemna, że tak naprawdę od talentu autora zależy, czy jego dzieło będzie udanie komponowało się z założeniami realizmu magicznego. Dla mnie takim sztandarowym klopsem w tym gatunku jest przereklamowany gniot Bułhakowa "Mistrz i Małgorzata". Na drugim biegunie z kolei znajduje się geniusz realizmu magicznego, czyli "Szatańskie wersety" Rushdiego (odsyłam do swojej recenzji "Sunt lacrimae rerum"). Teraz do arcydzieł tego gatunku literackiego dołącza Michael Crummey ze swoim "Dostatkiem".
Nowa Fundlandia na przestrzeni ponad stu lat, rzeczywistość XIX i XX wieku, dwie osady rybackie zimą odcięte od świata, dwie rodziny skłócone, których losy się przeplatają, katolicyzm i protestantyzm, potem pogodzony przez metodystów, magia wyspy, moc prastarego drzewa i tajemniczy, śmierdzący przybysz z brzucha wieloryba. Crummey kreśli fascynującą, przebogatą wizję surowej rzeczywistości, w której objawiają się rzeczy niewytłumaczalne, gdzie szerzący się materializm i postęp naukowy ustępują pola mistycznym zjawiskom wskrzeszeń i cudów. Jak autor sam podkreśla w końcowych podziękowaniach, na dzieje rodów Devine i Sellersów składają się mity, podania, wierzenia, opowieści przekazywane nowofundlandzkimi pokoleniami z ust do ust. "Dostatek" to powieść o położonym na końcu świata niewielkim skrawku lądu, targanym nieustającymi konfliktami między zabobonem a religijną doktryną, ciemnotą a postępem, starotestamentowymi obsesjami a nadzieją i łagodnością. Wysmakowanym stylem Crummey tworzy dzieje prozaicznych pragnień ludzkich, namiętności, bólu i miłości życia. 
Wedle schematu mojej ulubionej prozy bohaterem podążającym z punktu A do punktu Z jest w "Dostatku" społeczność dwóch wiosek, rodziny Devine i Sellers. Nie ma tutaj jednego klasycznego bohatera, chociaż klamrą spinającą wieki są bezimienna i tajemnicza Wdowa po Devinie oraz jej wnuczka Mary Tryphena, obie długowieczne i naznaczone pierwotnymi zabobonami. To w tych dwóch kobietach odbija się jak w soczewce obraz Nowej Fundlandii jako miejsca mistycznego, miejsca tajemnic głębszych niż religia chrześcijańska, gdzie Bóg występuje w postaci życiodajnego Drzewa Kerrivanów, a współczesna medycyna jest bezradna, tam gdzie można posłać Mary Tryphenę. 
"Dostatek" nie byłby jednak równie dobry, gdyby Crummley nie umieścił na łamach powieści postaci Judy Devine'a, Wielkiego Białego, Bratanka Boga, niemoty i śmierdziela z trzewi wieloryba, quasi-albinosa, o którym wiemy tyle, że jest i śmierdzi. Jedna z najoryginalniejszych postaci w historii literatury, obłąkany znawca biblijnych psalmów i przysłów, jego motywy i pobudki są zupełnie nieznane, oprócz tego że trwa przy rodzinie Devine z sobie wiadomych przyczyn. Jest też duch mordercy i wiele innych dziwów zaludniających nowofundlandzką rzeczywistość "Dostatku" równie naturalnie jak zwykli ludzie. Doktor Newman nawet kolekcjonuje ten festiwal dziwów na fotografiach i wysyła je do swoich kolegów ze Stanów. 
"Dostatek" to wspaniała epopeja o zwykłym skrawku niegościnnej ziemi owiana nostalgią i mistyką regionalnych wierzeń i bajań. To utrzymana w duchu wspomnień opowieść o kraju, gdzie życie jest proste, a dostatek utożsamiany jest z dobrą pogodą i udanymi połowami dorszy. Gdzie twardzi ludzie idą do lekarza, kiedy są już kalekami, bo wcześniej nie zważali na ból i problemy zdrowotne, zwyczajnie je ignorując. Gdzie za całą literaturę służy Biblia wyłowiona z brzucha ryby, w której historia Izaaka i Abrahama kończy się uniesionym przez ojca nad synem nożem, a resztę trzeba sobie twórczo dopowiedzieć. To historia o krainie zawieszonej pomiędzy jawą, a snem, gdzie czas się zatrzymał, a ludzie trwają w dawno utrwalonej rzeźbie wyspiarskiego społeczeństwa. Kraj odcięty od świata, tworzący swój własny obraz na swoje własne podobieństwo. Polecam wszystkim te chwile zapomnienia z krainą dostatku, jaką jawi się Nowa Fundlandia Michaela Crummleya. Doktor Newman zapytany, odpowiedział, że nie żałuję ani jednej chwili spędzonej na wyspie. Ja też nie żałuję, że miałem niekłamaną przyjemności obcowania z Nową Fundlandią. Polecam "Dostatek" wszystkim ceniącym wysublimowaną, wysmakowaną prozę z wyższej półki. 
Na marginesie dwa słowa o wydawnictwie Wiatr od morza, które jest chyba najciekawszym tego typu projektem ostatnich lat. Jego omnipotentnym twórcą jest tłumacz Michał Alenowicz, który chce wyszukiwać dla polskiego czytelnika rarytasy światowej literatury przeoczone przez inne wydawnictwa. Już sama nazwa wydawnictwa wskazuje na niebanalność jego twórcy. Jak dalej pisze na swojej stronie internetowej Wiatr od morza to "zapach kanadyjskich lasów, gwar angielskich portów, piaski Afryki, ostra woń chłodnego, arktycznego powietrza, smak soli w ustach, okrzyki rybaków zarzucających sieci u zapomnianych wybrzeży". Oby wydawnictwo przetrwało na naszym trudnym rynku i dalej dostarczało takie rarytasy jak "Dostatek" Crummeya. 

Brak komentarzy: