czwartek, 27 listopada 2014

Skrót za siatkę cz.7 (Beukes, Cejrowski)


Lauren Beukes "Zoo city" (ocena 2/10)
Jak wygląda życie społeczne RPA, każdy widzi z przekazu mediów. Jedna z największych na świecie przestępczości przeciwko życiu i zdrowiu, szczególnie odbijająca się w rzeczywistości Johannesburga i tylko gdybać, czy to skutek zniesienia apartheidu, czy też przyczyna tkwi głębiej, jeszcze w podziałach ukształtowanych segregacją rasową. W każdym razie dla białych nastały tam ciężkie czasy.
Chyba wychodząc naprzeciw tym oczekiwaniom Beukes czyni bohaterką swojej powieści Zinzi December, czarnoskórą dziewczynę z getta Zoo city, dzielnicy Joburga. W świecie przedstawionym powieści Zoo city to degrengolada lokalnego społeczeństwa, gdzie zalęgły się największe wyrzutki, czyli przestępcy obdarzeni .... zwierzakami. Na wzór pullmanowskich dajmon z trylogii "Mroczne materie" zwierzaki w "Zoo city" stygmatyzują w oczach społeczeństwa ich posiadaczy za dokonane przez nich zbrodnie. A dlaczego, Szanowna Autorko, tak się dzieje, skąd te zwierzaki się materializują, bo że są materialne, to oczywisty fakt świata przedstawionego? Bo tak, czytelniku, sobie wymyśliłam, i nic Ci do tego, nie wnikaj, bo Cię tylko głowa rozboli!
Generalnie autorka unika jak ognia odpowiedzi na kontrowersyjne pytania. Jej powieść dosłownie ocieka krwią, brudem, degrengoladą moralną i syfem społecznym, wypisz wymaluj industrialna rzeczywistość współczesnych miast, tymczasem Beukes nie rozważa tego, nie tworzy żadnych wniosków, morału, czegokolwiek. "Zoo city" jest powieścią wewnętrznie pustą, sprowadza się wyłącznie do pomysłu wyjściowego, do którego doczepiony na siłę jest wątek prowadzonego przez Zinzi quasi-śledztwa. Fabuła to głównie przemieszczanie się bohaterki z jednego punktu do drugiego. Bohaterka się nie zmienia, "Zoo city" nie wnosi sobą nie tylko żadnej refleksji, ale nawet ciekawej fabuły. Jest zasyfiały świat przedstawiony, w nim społeczeństwo obdarte ze zdrowych zasad, z moralności, w nim z kolei główna bohaterka i jej kompani z drugiego planu toczą swoje życie pozbawione zasad i moralności. Antyspołeczeństwo i antybohaterzy. Czy zatem powieść z takim światem przedstawionym mogła się skończyć dobrze? Czy w ogóle mogła się skończyć? Zakończenie jest nie tyle słabe, co zwyczajnie go nie ma.
Przed całkowitą degrengoladą ratuje powieść świetny styl Beukes, swoboda w operowaniu językiem, jego stylizacja oraz niektóre ciekawe rozwiązania formalne. Tak więc czyta się dobrze, niestety ze względu na wspomniane braki w kreacji bohaterów i wątkach fabularnych "Zoo city" nie stanowi udanej pozycji.


Wojciech Cejrowski "Wyspa na prerii" (ocena 3/10)


Niewątpliwie WC jest umiejętnym opowiadaczem, nie bez kozery z zainteresowaniem chłonie się jego telewizyjną serię "Boso przez świat", nawet gdy opowiada o takich pierdołach jak potrawy serwowane na statku wycieczkowym po Amazonce. Niemniej w "Wyspie na prerii" przekroczył akceptowalne granice lania wody, tytuł książki powinien raczej brzmieć "Wodolejstwo na prerii". Prawie 3/4 jego dzieła o małym domku na prerii w Arizonie, to obszerne opisy kaktusów, wiatrów, piasku, krzaków, wychodków, kup, blachy, rdzy, termitów, krzeseł, Walmartów, kotów, kojotów, krów, koni, traw i nicnierobienia (jak sam to nazywa WC). O dziwo nie ma nic o rodeo, widocznie WC uznał, że jest mniej ciekawe od wychodków i krzaków. Jakby wodolejstwa było mało WC nie może się powstrzymać i raczy czytelnika swoją ciężkostrawną filozofią życiową oraz błyskotliwymi sucharami, oto jeden z nich: "(..) Krowa nic innego nie je - tylko trawa i trawa popijana wodą i wodą. To oznacza, że rogi, kopyta, skóra, mleko i cała reszta krowy są zrobione z trawy(...) a zatem steki wołowe to sama trawa, co oznacza, że stek to mięso wegetariańskie(...)" Wzorcowy wywód logiczny.

Na szczęście są w "Wodolejstwie na prerii" fragmenty, kiedy to WC odchodzi od fascynacji nicnierobieniem i zaczyna opowiadać o zwyczajach miejscowej społeczności farmerskiej. Zebrałoby się tego na oko kilkadziesiąt stron książki, głównie w ramach tak nazwanej "księgi kopyt". WC kreuje dosyć idylliczną wizję grupy trzymającej się razem, odznaczającej się specyficznym podejściem do zasad współżycia społecznego, żyjących prosto i bez większych ambicji. Z praktycznych przyczyn noszą non stop charakterystyczne kapelusze (oczywiste, że chodzi o nadmiar Słońca), z praktycznych powodów mało mówią, a jak mówią, to półgębkiem i maksymalnie zwięźle (dostający się wszędzie pył prerii, także w otwór gębowy), praktyczne są też przyczyny noszenia broni (węże, kojoty), niesamowicie pragmatyczny ludek. WC jest nimi ewidentnie zafascynowany, ale nie ma dnia bez nocy. Ludzie prerii strzelają bez ostrzeżenia do intruzów, są prostaccy, nieoczytani, o ograniczonych horyzontach myślowych, podział ról społecznych jest tradycyjny i paternalistyczny, a nad tym wszystkim wisi subtelna mgiełka ksenofobii. Społeczeństwo prerii jest społeczeństwem zamkniętym, nieufnie patrzy na obcych, WC dosyć trafnie nazywa je po prostu stadem. Stado rządzi się swoimi wewnętrznymi regułami, stąd dla turysty może i wygląda to egzotycznie, ale jak to wygląda dla jednostki w stadzie? WC nie może mieć o tym zielonego pojęcia, bo raz, że jest bajkopisarzem i większość jego tekstu należy czytać przez kalkę sceptycyzmu, a dwa, przecież nawet z tego, co WC pisze można między wierszami wyczytać, że nie dane mu było i będzie nawet ułamka tajemnic stada, bo zwyczajnie stado go nie przyjęło. Zresztą można do tego podejść logicznie: jeżeli WC wzbudza ogromne kontrowersje w otwartym i mimo wszystko tolerancyjnym kraju jakim jest Polska, to jak mogą go odbierać w Arizonie, skansenie społecznej stagnacji? No chyba że WC jest typowym hipokrytą, w Polsce udaje wielkiego obieżyświata i znawcę kultur, a tam pracuje na zmywaku.
Podsumowując, "Wodolejstwo na prerii" jest dobre, gdy się czyta o ludziach Arizony. W pozostałym zakresie (czyli jakieś 200 stron książki) to ordynarne nabijanie czytelnika w butelkę. 

Brak komentarzy: