poniedziałek, 24 lutego 2014

Melancholia bezlistnej koniczynki

Phillip K. Dick "Czy androidy śnią o elektrycznych owcach" (ocena 7/10)
Geniusz Phillipa Dicka polegał na tym, że poprzez swoją literaturę zadawał pytania o najważniejsze składowe ludzkiej egzystencji. W "Transmigracji Timothy'ego Archera" badał czym jest śmierć, w "Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?" pyta, czym jest życie. W tym celu Dick konfrontuje człowieka z androidem, jego imitacją. Czy coś, co jak android, jest sztucznym tworem uformowanym na obraz i podobieństwo człowieka, żyje, czy tylko życie udaje? A w takim razie, jeżeli np. android w osobie śpiewaczki operowej o pięknym głosie sprawia wrażenie kogoś, kto żyje naprawdę, to w takim razie jak zweryfikować człowieczeństwo? Czy android to tylko sztuczna i mądra maszyna, zdolna do abstrakcyjnego myślenia, ale tylko maszyna, czy też może jednak android ŻYJE? Czym jest życie?
"Czy androidy śnią o elektrycznych owcach" to jedno wielkie pytanie o te kwestie. Powieść jest ośrodkiem służącym Dickowi do rozgraniczenia życia od maszyny, a czynnikiem rozróżniającym ma być empatia rozumiana jako umiejętność emocjonalnego współodczuwania z drugim człowiekiem. Dick nie byłby jednak sobą, gdyby nie zapytał, czy ten czynnik jest faktycznie wystarczający...
Powieść jest bardzo dobra, niekoniecznie jednak najlepsza w dorobku pisarza. No i ma niewiele wspólnego z filmem, nie da się ukryć, ale właśnie z tego powodu warto książkę przeczytać.

Lothar-Gunther Buchheim "Pożegnanie" (ocena 7/10)
Po pierwsze "Pożegnanie" nie jest kontynuacją "Okrętu", jak próbuje wcisnąć wydawca powieści m.in. poprzez chamski i ordynarny tytuł "Okręt II", który sugeruje fabularną ciągłość. Prezentowana obok okładka, jak i sama powieść nie mają nic wspólnego z "Okrętem".
Po drugie "Pożegnanie" nie jest nawet powieścią wojenną. To tylko i aż, powieść obyczajowa o podróży Starego i porucznika Buchheima nawodnym okrętem handlowym o napędzie nuklearnym z portu w Rotterdamie do portu w Durban (RPA za czasów apartheidu), która dla Buchheima jest zwykłą wycieczką, dla Starego z kolei ostatnim dowodzonym przez siebie rejsem. Akcja toczy się na autentycznym okręcie nuklearnym NS "Otto Hahn" gdzieś w latach 70-tych XX wieku, a więc grubo po wydarzeniach z "Okrętu". W ramach tej podróży bohaterowie są już starzy (dosłownie), dzielą się wzajemnie wspominkami o losach minionych, Buchheim w dosyć szczegółowy sposób zapoznaje się z technicznymi aspektami napędu nuklearnego (pomocny link w tym zakresie http://familienbuch-euregio.eu/etc/Otto-Hahn/data.html), a nad całością unosi się atmosfera przemijania. Wiele tutaj melancholijnych rozmów, nostalgii kryjącej się za pozorną suchością przekazywanych wzajem faktów. Panowie wspominając, rozliczają się jednocześnie ze swojego życia, uzupełniają się wzajemnie i próbują odnaleźć w tym wszystkim coś więcej, niż tylko ślepy los, bezlistna koniczynka. W końcu bohaterowie wielokrotnie stawali w obliczu śmierci, a na koniec okazywało się, że to zbliżające się światełko na końcu tunelu, to tylko pociąg towarowy zmierzający w ich kierunku ...
NS Otto Hahn 
Heinrich Lehmann-Willenbrock (Stary)
Pojawia się również kilka gorzkich i trafnych refleksji na temat kondycji ludzkości w kontekście zatrważającego postępu np. że "tu się traktuje niesłychanie groźne siły przyrody tak, jakby szło o dziecięce zabawki (...) nie jesteśmy gotowi do tego, co nauka serwuje nam w postępach technicznych, elektronicznych czy jakichkolwiek(...)". Ta wypowiedź skierowana przez autora do Starego wynika z kontrastu pomiędzy futurologicznym napędem okrętu, a życiem społecznym na tymże okręcie. Takie porównanie przewija się przez cała powieść, z jednej strony są bowiem długie opisy wysoce skomplikowanych zasad funkcjonowania napędu nuklearnego, z drugiej zaś żony oficerów przebywające na mostku i kręcące sobie bezmyślnie kołem sterowym (przy pilocie automatycznym) i czujące się tam, jak w swoim domowym saloniku, czy też trywialność problemów życia załogi, które musi rozstrzygać Stary (m.in. kłótnia pomiędzy ochmistrzem a stewardem o to, że jeden na drugiego krzywo spojrzał), ta "(...) absurdalna rozbieżność między potwornym technicznym nakładem na reaktor, między napędem, który jest wręcz futurologiczny, a całkowitym sfilistrzeniem i tandetą życia na pokładzie(...)". Symboliczne jest, że omawianie kwestii technicznych w powieści kończy się następującym dialogiem Buchheima z czifem:
"(...)Gdyby na przykład statek nuklearny doznał kolizji i osiadł w piasku, to już by wraku nie wydobyto?
- Wtedy pozostawiono by go w imię Boże na utonięcie w piasku wraz z reaktorem. A ten zacząłby wydzielać promieniowanie dopiero wówczas, kiedy by się rozpadł. 
- Ale że tam na dnie leży reaktor, uważano by przecież - wyrażam się eufemistycznie - za nieprzyjemne?
- Owszem. Do tego po prostu nie wolno dopuścić.
- Więc powracamy do tajnej dewizy tego statku ...
- Czyli jakiej?
- To się nie może zdarzyć! Do tego nie wolno dopuścić! Ciągle słyszę to powtarzane przez kapitana.
- No widzi pan! - powiada czif i uważa temat za wyczerpany".
"Pożegnanie" to wbrew wszelkim pozorom pozycja dosyć trudna, żmudna, wymagająca zaangażowania, pewnego doświadczenia życiowego, umiejętności wyobrażenia sobie tego, co czuje dwóch doświadczonych wojną i burzliwym życiem starców. Pełna refleksji, melancholii, ale także wiedzy technicznej i faktów, nie dorównuje co prawda "Okrętowi", ale na swój sposób jest to powieść bardzo dobra. 

1 komentarz:

Joanna Zadrożna pisze...

Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam serdecznie !