wtorek, 10 lutego 2015

Steven Erikson - "Wicher śmierci" (tom 7 z 10 Malazańskiej Księgi Poległych)

"Wicher śmierci" (WŚ), siódmy tom Malazańskiej Księgi Poległych za mną. Zgodnie z moimi przewidywaniami WŚ okazał się być pozycją wyraźnie słabszą od genialnych "Łowców kości". ŁK to fantasy kompletna, WŚ co najwyżej dobra i poprawna, ale lektura tej części MKP nie wzbudziła we mnie entuzjazmu, a nawet w kilku miejscach mocno zmęczyła. Ale po kolei.
Autor
Co nieco z historii świata przedstawionego (tyle, na ile zrozumiałem z treści siedmiu tomów cyklu). Najpierw były smoki i ich pierwotna grota Starvard Demelain, potem pojawili się Tiste Andii z grotą Kurald Galain, Edur z Kurald Emurlahn oraz Liosan z Kurald Thyrrlan. Rasy te żyły w swoich grotach i wszystko było cacy. Gdzieś w tle kręcili się pradawni bogowie (K'rul, Draconus, Kilmandaros, Mael itd.). Oprócz tego w rzeczywistości świata malazańskiego istniały cztery tzw. rasy założycielskie (nie-ludzie), czyli Forkrul Assailowie, Jaghuci, Imassowie i K'Chain Che'Malle. Dopiero na samym końcu przyszli ludzie, jako potomkowie Imassów. Oprócz tego są jeszcze Ascendenty, z których najstarsi to właśnie pradawni bogowie, niektórzy Andii i Edur też są/byli Ascendentami (Silchas Ruin, Scabandari, Anomander Rake), tudzież ludzie (Kotyllion, Ammanas, Dassem Ultor, Ganoes Paran). Na koniec tego wstępu muszę jeszcze dodać dwie rzeczy. Po pierwsze smoki (eleinty) lubiły się mieszać w różnych konfiguracjach z Andii, Edur, Ascendentami itd. Z tego się wzięły jednopochwycone smoki, do których należą najpotężniejsi Tiste (wymienieni wyżej oraz np. Korlat, kochanka Sójeczki swego czasu). Po drugie, i w zasadzie najważniejsze, wszystkie powyższe rasy wchodziły ze sobą w rozmaite konflikty, sojusze, wojny i pokoje, czego reperkusje poznajemy na kartach MKP. 

Po dotarciu do WŚ czytelnik-weteran cyklu zdążył się zapoznać z historią odwiecznych nieporozumień pomiędzy Jaghutami i Imassami. Forkrul Assailowie pojawili się w dwóch kozackich epizodach w "Domu łańcuchów" oraz "Przpyływach nocy" i póki co niewiele o nich jeszcze wiemy, ale wieść gminna niesie, że już wkrótce wkroczą większą ekipą na łamy cyklu i będzie kozacka epa, na razie w WŚ pojawia się epizodycznie bogini Forkrul Assailów, czyli Kilmandaros i jest groźna jak ... wicher śmierci. Podobnie będzie zresztą z rasą K'Chain Che'Malle, którzy do tej pory objawiali się na łamach MKP jako wskrzeszone z martwych jaszczury wojenne podczas wojny Impierum Malazańskiego z Pannion Domin we "Wspomnieniu lodu" oraz epizodycznie w "Łowcach kości". Z kolei w WŚ mamy parę K'Chain z niewiadomych przyczyn stanowiących zbrojne ramię człowieka ze stepowego plemienia Awli, któe z kolei toczy wojnę na pograniczach Imperium Letheryjskiego. 

No dobra, to może teraz nieco o fabule i bohaterach, bo tego tradycyjnie od groma i trochę. Na szczęście nie ma poczucia większego zagubienia, bo jest kontynuacja wątków z "Przypływów nocy" i "Łowców kości". I tak:
- do Letheras przybywają oddzielnie Karsa Orlong i Icarium, by stoczyć walkę z cesarzem Rhuladem Sengarem, 
- także w Letheras jeden z kupców zaczyna znajdować pod ziemią swojej posiadłości fragmenty wskazujące na większą całość, na pewien mechanizm, co sugeruje uważnemu czytelnikowi autorstwo Icariuma,
- na północnym pograniczu Imperium Silchas Ruin, Udinaas, Seren Pedac, Fear Sengar i nowy bohater Klips (niezmiernie wkurzający bachor Tiste Andii) wędrują w poszukiwaniu duszy Scabandariego, a ich motywacje w tym zakresie są sprzeczne,
- wspólna wędrówkę podejmują także Szybki Ben (rekonwalescent po walce z Icariumem), Trull Sengar i Onrack, a każdy z nich na końcu podróży znajdzie odmienne przeznaczenie,
- znowu w Letheras swój diaboliczny plan z żelazną konsekwencją realizuje Tehol Beddict do spółki z bogiem Maelem (przebranym za Bugga),
- na zachodniej granicy Imperium Letheru lądują Łowcy Kości i rozpoczynają bezpardonową inwazję, robiąc sieczkę z wojsk Tiste Edur, Letheryjczyków i okazyjnie różnych demonów,
- wreszcie na wschodniej granicy wspomniane plemię Awli walczy o przetrwanie w wojnie podjazdowej z Letherem.

Tyle tych wątków, wszystkie brzmią co najmniej atrakcyjnie, a jak wyszło w praktyce? WŚ to chyba najsłabsza część cyklu MKP, daję ocenę 5/10. Złożyło się na to szereg czynników, z których najpoważniejsze to zbyt duża ilość zbędnych wątków (Awle, Obrońcy Ojczyzny i kilka pomniejszych), przegadanie i przefilozofowanie pewnych wątków (szczególnie Tehol i Bugg), fatalny, nie pasujący do niczego czarny humor (znowu Tehol i Bugg, do spółki z torturowaną, zniszczoną psychicznie i fizycznie Janath, fatalnie poprowadzony wątek) oraz niewiarygodnie, w stylu gry komputerowej zaprezentowana inwazja Łowców Kości na Lether (na jednego Łowcę przypada chyba z tysiąc zabitych, taka to nieśmiertelność członków armii Tavore Paran). 

Do tego ogólnej jakości WŚ nie pomaga rozczarowująca końcówka. Mam wrażenie, że Erikson się trochę pogubił albo nie do końca przemyślał rozwiązanie takich kwestii jak przybycie Silchasa Ruina po Finnest z duszą Scabandariego, czy też rozstrzygnięcie losów takich postaci jak Fear Sengar i przede wszystkim Trull Sengar i Janath Anar (ta ostatnia to w ogóle kuriozum kreacji psychologicznej). Końcowe bitwy są także nużące. Za dużo jest tutaj rzeźni, wszyscy wszystkich mordują, zdradzają, gwałcą, torturują, zdradzają, gwałcą, mordują itd. A wystarczyłoby w niektórych momentach przystanąć i chwilę pogadać i się dogadać, a tak to tylko szable w dłoń i huzia na wroga, czy kto tam jest akurat pod ręką do zabicia. Do tego epicko zapowiadające się przez  całą powieść wątki (m.in. starcie Karsy, Icariuma i Rhulada Sengara), gdzieś się rozmywają w morzu przeciętnych i mało istotnych wątków. Ostatecznie walka Karsy i Rhulada trwa półtorej strony i jest tak bezjajeczna, że aż zęby bolą. Karsa i Icarium w ogóle się nie biją, bo chłopaki spojrzeli sobie głęboko w oczy i dostrzegli jakieś siódme po kądzieli pokrewieństwo, prawie sobie buziaka sprzedali od tego wejrzenia.

Gwoździem do oceny 5/10 jest autentyczne, niezmącone autorefleksją wodolejstwo na łamach WŚ. Skrócić powieść o obszerne wątki Awli (ze 100 stron pewnie), Obrońców Ojczyzny (z 5o stron) i kilka pomniejszych rzeczy i wyszłoby że 600 stron w zupełności wystarczy. Albo też rozwiązanie wątku kultowego bohatera cyklu, czyli Trulla Sengara w tak haniebny sposób pokazuje, że Erikson popełnił klasyczny błąd skali. Trull to chyba najbardziej pozytywna postać, a jednocześnie obok Felisin Paran najtragiczniejsza, ale na pewno nie zasłużył na to, jak go potraktował Autor. Trull powstrzymał napór Icariuma, walczył z nim jak równy z równym, potem podobna sytuacja z Silchasem Ruin, prawie załatwił Klipsa, a zginął z ręki podrzędnego i nieistotnego Letheryjczyka. Shame on you Autorze, Trulla Ci nie wybaczę! :)

Dobra, dosyć tego znęcania się nad WŚ, w porównaniu z ŁK siódma odsłona MKP wypada blado, ale to cały czas dobra fantastyka, znajdzie się tu parę świetnych rzeczy dla miłośników gatunku (np. pojedynek Szybkiego Bena z Menandore, Sheltathą Lore i Sukul Ankhadu). Poza tym, jak już czytelnik zabrnął tak daleko w cykl, to jedna słabsza powieść nie może zniechęcić do kontynuowania. 

A na koniec kilka kolejnych obrazków znalezionych w sieci. Nie do końca kolaborują one z treścią WŚ, ale co tam. Na deser także mapka świata Malazu i kontynentu letheryjskiego.
Tron Cienia, od lewej Gear (Ogar Cienia), Kotylion, Ammanas, Edgewalker, Shan (Ogar Cienia), Apsalar (siedzi)
to jest ciekawy obrazek z wybranymi wojownikami cyklu MKP , od lewej Brys Beddict (obrońca Domu Życia), Dassem Ultor (najlepszy wojownik całego świata Malazu), Krughava (ekhm kobita co się zowie, przy okazji Śmiertelny Miecz Togga), Tool (Imass i przyjaciel Toca Młodszego), Fear Sengar (Tiste Edur) i Zrzęda (Śmiertelny Miecz Treacha)
Karsa, Havok i kamienny miecz (Karsa wygląda groźnie, ale to dobro wcielone jest)

Brak komentarzy: