Wspaniała przygoda dobiegła niestety końca! David Lewis, jego żona, córki Vicky i Susie, Priscilla, wielu dobrych i uczynnych ludzi, których spotkali po drodze, a przede wszystkim światy, które odwiedzili, a które zniknęły już w powiększających się oparach historycznego zapomnienia. Biały człowiek w Afryce Równikowej i Południowej, rodzina Clunies Ross rządząca na Home Island w archipelagu Wysp Kokosowych, czy kameralność miasta Darwin, światy przeszłości. Miejsca i ludzie ożywają na kartach książek Lewisa, są żywi tak, jak żywe są dzieci na okładce "Dzieci trzech oceanów". Potężna dawka nostalgii i mimochodem dowód przemijania. I trochę smutku, bo gdyby nie mój kaprys, splot kilku nieoczekiwanych okoliczności i upór w poszukiwaniu książek Davida Lewisa w życiu bym o tej wspaniałej przygodzie mógł się nigdy nie dowiedzieć.
"Dzieci trzech oceanów" Davida Lewisa stanowi drugi tom książkowej relacji z rejsu rodziny Lewisa i ich przyjaciółki katamaranem "Rehu Moana" dookoła świata. Pierwszy tom ("Córy wiatru") opowiadał o wciągającej podróży z Plymouth przez Patagonię do Nowej Zelandii i zrecenzowałem go tutaj. W "Dzieciach trzech oceanów" podróżujemy z bohaterami z Nowej Zelandii przez wyspy Polinezji i Melanezji, Nową Gwinęę, północną Australię, Wyspy Kokosowe, RPA, zachodnie wybrzeża Afryki, z powrotem do Plymouth. Przez trzy oceany. "Rehu moana" oznacza w języku polinezyjskim "pył wodny oceanu". Nazwa ta nie wzięła się z niczego, bo chociaż Lewis jest Brytyjczykiem, to jako dziecko wychowywał się na polinezyjskiej wyspie Rarotonga, w archieplagu Tonga. Stąd też, naturalną koleją rzeczy, wzięło się jego zainteresowanie polinezyjskimi metodami nawigacji, którym poświęcił część rejsu.
Podobnie jak w "Córach wiatru", także i w "Dzieciach trzech oceanów" Czytelnik otrzymuje sporą dawkę niezmiernie ciekawych informacji o żeglowaniu (w końcu wiem co to jest fok, kliwer, grot, bom, saling, bukszpryt, wanty itd., yeah!), spotykanych po drodze ludziach, przyrodzie, pogodzie i geografii. W "Dzieciach..." Lewis pisze jednak dojrzalej, bardziej świadomie, poświęca więcej miejsca relacjom międzyludzkim panującym na pokładzie Rehu Moana.
Z ciekawostek fabularnych, bardzo osobliwy był temat odwiedzin żeglarzy na Wyspach Kokosowych (Ocean Indyjski, ok.1000 km na północny-zachód od Australii) i związanego z tym atolem rodu Clunies-Rossa. Według aktualnego info z Wiki "W 1826 Alexander Hare założył osadę na West Island, a w roku następnym
na South Island osadę założył John Clunies-Ross. W 1831 Alexander Hare
opuścił wyspy, a rodzina Clunies-Ross objęła w posiadanie całe wyspy
ustanawiając na nich swoje feudalne lenno. (...) Wielka Brytania
formalnie anektowała wyspy w 1857, po czym przyłączyła je do swoich
azjatyckich kolonii. W praktyce na wyspach jednak nic się nie zmieniło. W
1886 królowa Wiktoria przekazała wyspy w wieczystą własność rodzinie Clunies-Ross.(...) W roku 1955 Wielka Brytania przekazała wyspy Australii i od tej pory stanowią one terytorium zależne
tego kraju. Rządowi Australii nie podobało się feudalne zarządzanie
wyspami przez rodzinę Clunies-Ross i zmusiła ją w 1978 do sprzedania
praw własności do wysp." Tyle oficjalne info. Z relacji naocznego świadka (Lewis i ekipa przybyli na Wyspy Kokosowe pod koniec września 1965 roku) wynika że "łamany pierścień półokrągłych wysp, otaczających lagunę Keelinga na Wyspach kokosowych, podzielony jest pomiędzy trzy imperia. Całość znajduje się pod administracją australijską, mieszczącą się na West Island (...), na Direction Island mieści się mała baza marynarki wojennej. Władza ta nie działa jednak na wyspie Home, będącej siedzibą rodu Clunies Rossa i jego wzorowej osady malajskiej. Posiadłość rodziny Rossów, która obejmuje również ogromne plantacje palm kokosowych na innych wyspach, zarządzana jest dobrotliwie i po ojcowsku, chociaż komuś może się nie podobać prawo, że każdy Malajczyk opuszczający Wyspy Kokosowe, traci na zawsze prawo do powrotu. (...) Trzecia autonomiczną jednostką na Wyspach Kokosowych była stacja telefoniczno-radiowa na Direction Island, która została zamknięta krótko przed naszym przybyciem na wyspę." Tak więc ów "feudalizm" polegał na tym, że ludzie byli w jakichś sposób związani z koniecznością życia na Wyspach Kokosowych.
Z niewiadomych mi przyczyn mapka przebiegu trasy żaglowca "Rehu Moana" z Wysp Kokosowych do Durbanu, zamieszczona na końcu książki, jest nieprecyzyjna. Wynika to z tego, że w książce Lewis płynął od północnej strony Madagaskaru, a potem Kanałem Mozambickim, tymczasem na mapce jest zaznaczona trasa poniżej wyspy. Dosyć spory i oczywisty błąd, wygląda to trochę tak, jakby tę ostatnią mapkę sporządzała inna niż autor osoba.
Ciekawym jestem też kogo David Lewis zaliczyłby do grona osób, o których pisze, że "wszystkie części Afryki znają plage ludzi, którzy po dwóch tygodniach pobytu piszą dzieło <<Czarny Kontynent widziany od wewnątrz>>" :) Przy okazji Lewis, będąc w RPA tylko przez chwilę, poczynił ciekawe obserwacje surrealistycznego życia tamże m.in. usłyszał historię o tłumaczu sądowym Tsafendasie, któremu tasiemiec w brzuchu kazał zastrzelić premiera Verwoerda. Generalnie faktycznie tak było, że 6 września 1966 roku niejaki Dimitrij Tsafendas zasztyletował premiera Hendrika Frenscha Verwoerda. Albo też historia słonia w Parku Narodowym Krugera, który wyrwał drzewo z korzeniami w całości, by skosztować liści ... do których z łatwością mógł wcześniej dosięgnąć.
Na koniec statystyczne podsumowanie rodzinnego rejsu dookoła świata piórem żeglarza, dwie książki, ponad 600 stron, a i tak nie oddają nawet 1% wszystkich wrażeń z podróży: "Rehu Moana przebyła w ciągu 3 lat i 2 miesięcy, które minęły od chwili jej wyjścia z cieśniny Plymouth, 41 609 mil morskich. Jest to prawie dwa razy więcej niz obwód Ziemi na równiku. (...) W czasie całej naszej wyprawy dookoła świata spędziliśmy 43% czasu na lądzie - w 37 portach osiemnastu krajów. Rejs był niezwykły, zarówno ze względu na typ jachtu (katamaran - przyp. mój), jak i na trasę i wiek dzieci. (...) Rehu Moana była pierwszym małym jachtem wielokadłubowym (do których zaliczamy katamarany i trimarany), który opłynął dookoła kulę ziemską, a przy tym trasa nie była najłatwiejsza z możliwych."
Przez te dwa miesiące wspólnej podróży z Davidem, jego rodziną i Priscillą zżyłem się z nimi, pomimo tego że ich podróż odbyła się kilka pokoleń temu, a Vicky i Susie powinny być aktualnie w wieku moich rodziców. No właśnie, powinny. O Davidzie są całkiem ciekawe artykuły-nekrologi z 2002 roku, kiedy zmarł w wieku lat 85. Jeden z nich zamieściłem przy recenzji "Cór wiatru", tutaj jest kolejny. Nie znalazłem niestety większych informacji o dalszych losach dziewczynek, Fiony i Priscilli. Jedynie na końcu "Dzieci trzech oceanów" tłumaczka zamieściła smutną informację o tym, że Fiona opuściła męża i dzieci w 1971 roku i zamieszkała sama, zaś Priscilla wyszła za mąż za jakiegoś żeglarza. Informacja ta tym bardziej zwiększyła moją ciekawość, która już chyba nigdy nie zostanie zaspokojona.
I na koniec, w ramach rekomendacji, oddaję jeszcze raz głos autorowi: "Ich (dzieci - przypis mój) lata rozwoju i nasze lata dojrzałe zostały wzbogacone wieloma przeżyciami. Była między nimi proza i majestat wielu ciężkich sztormów, romantyzm palm dookoła atolu, wznoszących się nad horyzontem zamykającym biało nakraplany ocean, i wschód słońca, widoczny poprzez parującą mgłę nad rozległą brunatną powierzchnią rzeki Kongo. (...) zamiast obserwować życie, odbite w dziełach sztuki, chłonęliśmy sami właściwy surowiec, z którego powstaje poezja".
Warto czasami poczytać takie zapomniane przez Boga i ludzi książki jak przygody Davida Lewisa i ferajny podczas podróży katamaranem dookoła świata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz