George R.R. Martin jest aktualnie najpoczytniejszym pisarzem literatury fantastycznej, a to za sprawą sagi "Pieśń Lodu i Ognia", na tyle popularna, że wielokrotnie wznawianej i chętnie kupowanej przez wszystkich, nie tylko fanów gatunku. Oczywiście do tej masowej popularności pisarza przyczyniła się walnie serialowa adaptacja sagi (zwanej stąd mylnie sagą "Gry o tron"). Ja jednak póki co nie czytałem nic z sagi, gdyż zwyczajnie czekam na to, aż szanowny pan autor skończy ten cykl, gdyż nie lubię czytać czegoś, co nie ma swojego końca, a tak jest właśnie z "Pieśnią Lodu i Ognia", której kilku zapowiedzianych tomów Martin jeszcze nie napisał.
Spotkałem się jednak z opinią w internecie, że "Pieśń Lodu i Ognia" nie stanowi wcale jakiegoś wybitnego dzieła w dorobku Martina, że takim kanonem fantastycznym ustalającym wartość literacką pisarza są jego wcześniejsze dokonania, w tym m.in. recenzowany przeze mnie zbiór opowiadań "Tuf Wędrowiec". Się przeczytało, się już wie, jak się sprawy mają.
Oto Hanivald Tuf, wedle wyobrażeń ilustratorów okładek książki na Zachodzie, łysy jak kolano, blady gigant o wzroście 2,5 metra z ogromnym brzuszyskiem, otoczony przez umiłowane koty i sklonowane stwory:
Tuf jest dziwakiem, odludkiem, ma swój unikalny system wartości. W ręce tegoż Tufa wpada pewnego razu ogromny statek kosmiczny, będący produktem zamierzchłej, wojennej zawieruchy, który został przystosowany do masowej inżynierii genetycznej. Nasz bohater postanawia wykorzystać właściwości statku do pozytywnych celów i pomagać różnym planetom w ich biologicznych problemach.
I o tym przede wszystkim jest siedem opowiadań zbioru pod wspólnym tytułem "Tuf Wędrowiec". Styl Martina jest żywy, wciągający, jego bohater oryginalny i budzący zainteresowanie, chociaż są momenty, kiedy niezmiernie irytuje swoim stoicyzmem i nadętą, napuszoną mową, tworząc wielokrotnie złożone, skomplikowane frazy dla wyrażenia prostych myśli. Budzi to przez długi czas wrażenie (przede wszystkim konsekwencja w budowie bohatera), niemniej z czasem zaczyna zwyczajnie nużyć. Najciekawsze są opowiadania "Gwiazda śmierci" (emocjonująca i klimatyczna rozgrywka prowadząca do uzyskania przez Tufa panowania nad "Arką") oraz "Strażnicy" (uczestnictwo w perypetiach na planecie Namor), najsłabiej wypada historia "Dziesiąta plaga". Pozostałe nowele trzymają porządny, rzemieślniczy poziom, są ciekawe i zapewniają sporo czytelniczej przyjemności.
"Tuf Wędrowiec" to oryginalna space opera, świeża poprzez pomysł uczynienia bohaterem samotnego dziwaka przemierzającego przestrzeń kosmiczną swoim ogromnym statkiem w celu pomocy ekologicznej różnym światom. Raz te historie są udane, drugi raz nieco mniej, ale fajnie było przeczytać kosmiczne wojaże o nieco innym, niż wojenne, przesłaniu. Dzięki takiemu rozwiązaniu Martin mógł w kilku historiach dosyć szczegółowo opisać poszczególne planety świata przedstawionego, z ich ekosystemem i systemem społecznych wartości.
Reasumując, "Tuf Wędrowiec" to porządna, całkiem oryginalna space opera. Na pewno lepsza pozycja w dorobku Martina niż przereklamowany "Fevre dream".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz