Trochę czasu minęło od ostatniego kontaktu z moim ulubionym duetem. Panowie niestety zawiedli "Gabinetem osobliwości", poszli ewidentnie w danse macabre, a klimaty technothrillera znane ze świetnych "Reliktu", czy "Granicy lodu" porzucili na rzecz czegoś, co bym nazwał "human monsters".
Także w "Martwej naturze z krukami" powielają ten motyw. Na szczęście umiejscowienie akcji w klimatycznym Kansas ratuje sytuację, a także fabuła jest niczego sobie, chociaż sztampowa momentami do bólu.
Akcja dzieje się w fikcyjnym Medicine Creek, w rzeczonym Kansas. Od razu pojawia się morderstwo i po raz kolejny znikąd pojawia się Pendergast, rzekomo przyjeżdżając na to zadupie na wakacje. Ok, przymykamy oko, Pendergast ma wtyki u autorów, więc lepszego źródła informacji o zagadkowych zgonach nie mógł znaleźć. Pendergast więc przybywa, robi popłoch swoim wyglądem i osobowością u miejscowych i od razu angażuje miejscową młodą gniewną, niby do szoferowania, a tak naprawdę, bo autorzy nie chcieli już maltretować Smithbacka, Nory Kelly, czy Margo Green, więc wymyślili kolejną kobitkę do towarzystwa aseksualnemu agentowi. Chwackie to dziewczę angażuje się mimochodem w śledztwo Pendergasta, by potem, wzorem swoich koleżanek Nory i Margo, tudzież przy zdatnej pomocy agenta, wpakować się w nielichą kabałę.
Autorzy jadą na wyćwiczonym i sprawdzonym wcześniej autopilocie, czyli stopniowe, mozolne budowanie napięcia, by potem dowalić piorunującą, rozpisaną na prawie 200 stron speleologiczną akcją kulminacyjną. Właśnie umiejscowienie akcji w labiryntach jaskiń sprawia, że "Martwa natura z krukami" jest całkiem porządnym thrillerem. Generalnie jest niemalże tak dobrze jak w "Relikcie" pod tym względem, gdzie chwaliłem długi i piorunujący finisz.
Niestety wyjaśnienie zagadki pęka w zbyt cienkich szwach, by na dłuższą metę "Martwa natura z krukami" wytrzymała rywalizację nie tylko z "Reliktem", ale nawet z takim "Relikwiarzem". Nie chcę tutaj zdradzać za bardzo fabuły (jak to było niechcący przy "Laboratorium"), ale to naprawdę jest niewiarygodne, aby mieszkańcy Medicine Creek nie wiedzieli przez cały okres istnienia miasta, by pod ich polami rozciągały się olbrzymie labirynty jaskiń. Trochę tutaj autorzy sobie pojechali z prawdopodobieństwem i obniża to moją ocenę, tej całkiem niezłej pozycji z ich dorobku.
Niemniej polecam duet Preston i Child, gdyż jak zwykle potrafią stworzyć niezły klimat i trzymać w napięciu do końca, chociaż nieco gorzej wypada wyjaśnienie samej zagadki mordercy.
2 komentarze:
Preston i Child to także mój ulubiony duet pisarski, ale nie zawsze im wychodzi dobrze, czasem jadą nierówno. Jak do tej pory największe wrażenie zrobiła na mnie "Nadciągająca burza" - ale to może wynikać z młodzieńczej fascynacji Indianą Jones'em.
Najlepsze są "Relikt" i "Granica lodu", ale "Nadciągająca burza" też jest świetna.
Prześlij komentarz