środa, 13 sierpnia 2014

Ludzkość - ohydna banda!

W ostatnim czasie przeczytałem kilka książek, których motyw przewodni można określić jako ogólna kondycja ludzkości. Karen Walker w "Wieku cudów" skupiła się na losach cywilizacji w obliczu geologicznej zagłady, Stephen Donaldson w swoim skokowym cyklu powołał do życia zbiorowisko antypatycznych gwałcicieli, zbirów i innych szemranych gwiazd o niskich pobudkach, zaś William Tenn stworzył klasyczną antropocentryczną s-f. Jak to w praktyce wyszło, o tym poniżej.


Karen Thompson Walker "Wiek cudów" (ocena 6/10)
Smęty sentymenty podlane apokaliptycznym sosem. Radość zaklęta w chwilach, dojmujące poczucie przemijania, samotność i brak perspektyw. Walker kreśli wizję ludzkości upadającej, ale skupia się bardziej na skali mikro, na koniec świata oczyma wchodzącej w okres dojrzewania, zamkniętej w sobie nastolatki, której świat stopniowo się rozpada. 
Powieść jest dobra, ma fajny apokaliptyczny nastrój przemijania, jest to w sumie pierwsza książka, która zbliża się do fenomenalnego klimatu "Ostatniego brzegu" Shute'a, najdoskonalszej powieści o końcu ludzkiego świata. To tam najjaskrawiej zostało przedstawione, że jeżeli swoim bezmyślnym postępowaniem ludzkość doprowadzi się do zagłady, to samego świata to zwyczajnie nie obejdzie. Oczywiście powieść Walker to jedynie cienka emanacja Shute'a, ale zawsze coś. 
Niestety "Wiek cudów" ma swoje słabości. Nachalność symboliki tytułu (analogia dojrzewania Julii i zmian zachodzących na świecie), płytkość charakterologiczna postaci, pomimo tego że autorka wydaje się skupiać przede wszystkim na relacjach pomiędzy bohaterami, w wielu miejscach świat przedstawiony jest jeno naszkicowany, to wszystko sprawia, że powieść wydaje się miałka, brak tutaj relewantności, jakiejś głębszej myśli poza prostacką konstatacją, że sami sobie zgotowaliśmy ten los (rozważania klimatyczne na poziomie doniesień medialnych). 
Na pewno warto przeczytać "Wiek cudów", poza niektórymi problemami typowymi dla nastolatek (zakup pierwszego stanika), powieść jest znośna dla dorosłego czytelnika, niemniej nie ma co oczekiwać olśnienia, ot zwykła historia dojrzewającej nastolatki z katastrofą globalną w tle.

William Tenn "O ludziach i potworach" (ocena 6/10)
Tytuł powieści Williama Tenna wydaje się dosyć sucharski, ale na szczęście to tylko pozory. "O ludziach i potworach" to wciągająca od początku do końca interesująca wizja ludzkości jako gatunku pasożytniczego. Pojawia się tutaj sugestywny obraz analogii człowiek-szczur, potwór-człowiek, Tenn wali po oczach tym porównaniem z subtelnością czołgu. 
Oto inwazja obcych (potworów) na Ziemię zniszczyła wiele stuleci temu prosperującą cywilizację ludzką, sprowadzając gatunek do roli insektów żyjących w ścianach domostw potworów. Potwory to oczywiście gigantyczne monstra, których opis kojarzył mi się niezmiennie z wyglądem ogromnego stwora z końcówki filmu "The mist" z 2007 roku. Ludzkość żyje w odseparowanych od siebie szczepach, aż do chwili, gdy konieczne staje się podjęcie działań zmierzających do przetrwania ludzkości, które zamyka się w następującym przesłaniu:
"Człowiek posiada szereg cech charakterystycznych dla szczura i karalucha. Może jeść prawie wszystko. Może skutecznie zaadoptować się do różnych warunków życia. Może przetrwać jako jednostka, ale najlepiej czuje się w stadzie. Jeśli jest to możliwe, woli żyć z tego, co wytworzą inne istoty. Konkluzje są proste - został stworzony jako wyższego rzędu pasożyt. I tylko przez brak w jego wczesnym środowisku naturalnym odpowiednio potężnego żywiciela, zmuszony był żyć niezgodnie z naturą, polegając na własnych umiejętnościach".

Stephen Donaldson "Skok w wizję. Zakazana wiedza" (ocena 2/10)
"Skok w wizję" to ciąg dalszy "kosmicznej wenezueli". Główna bohaterka i reszta to jakieś tragikomiczne kukły, totalnie odrealnione charakterologiczne, co jest o tyle paradoksalne, że Donaldson konstruuje fabułę jako quasi-psychologiczne rozgrywki pomiędzy bohaterami, space opera ma stanowić jedynie tło. Postać Daviesa to w ogóle jakieś gigantyczne kuriozum. To jest człowiek, czy nie człowiek, sposób i forma jego narodzin są niesamowicie kontrowersyjne pod względem etycznym, ale Donaldsona to nie interesuje, wrzuca od razu Daviesa do worka swoich papierowych bohaterów, jednocześnie kreśląc koślawe opisy wewnętrznych przeżyć. 
Generalnie styl i forma autora są żenujące, ciężko oprzeć na czymkolwiek swoje zainteresowanie tym cyklem, bohaterowie są antypatyczni do granic możliwości, niby czytelnik kibicuje Mornie w jej walce z oprawcami, ale tak naprawdę odrealnienie tej postaci nie sprzyja identyfikacji z nią. 
Ja nie wiem, jak można konstruować psychologiczną space operę i tak nieumiejętnie skonstruować wszystkich swoich bohaterów? Pal licho papierowe charaktery, czy nieczytelne motywacje, ale tutaj w ogóle nie ma rozwoju postaci w miarę rozwoju fabuły, co jest przecież esencją każdej porządnej fabuły literackiej. 
Gdyby jeszcze osnowa fabularna wymiatała, tymczasem mamy tutaj standardowe hocki-klocki, przepychanki polityczne w skali kosmicznej i kontakt z niezbyt interesująca obcą cywilizacją. 
Generalnie jestem ogromnie zawiedziony, po tragicznym "Skoku w konflikt" miałem nadzieję, że to tylko taki wyjątek w ramach całego cyklu, po "Skoku w wizję" już wiem, że cały cykl będzie taki mizerny. Oczywiście dokończę go, ale przeraża mnie jeszcze te tysiąc parę stron do zaliczenia. Trzymajcie kciuki.

Stephen Donaldson "Skok w potęgę. Mroczny, zachłanny bóg powstaje" (ocena 5/10)

Trzecia część cyklu "The Gap" w końcu dostarcza nam trochę innych wrażeń niż tylko fizyczne i psychiczne gwałcenie głównej bohaterki. W końcu też zaczyna się klarować, że to okrucieństwo nie jest bezcelowe, że to wszystko zaczyna zmierzać w jakimś ściśle określonym przez autora kierunku. "Skok w potęgę" to już klasyczna space opera z obcymi, kosmicznymi artefaktami, polityczno-kosmicznymi aspektami ludzkiej cywilizacji, no i co najważniejsze u Donaldsona, z pogłębionymi charakterologicznie bohaterami(przynajmniej w założeniu). Pojawiają się nowi bohaterowie, wizja świata zyskuje na rozmachu, zaś Donaldson bardzo uważnie pilnuje, aby żaden wątek nie pozostał bez wyjaśnienia. Kuriozalna postać Daviesa zaczyna nabierać pewnego logicznego wyjaśnienia (oczywiście w ramach uniwersum powieści), zaś gwałciciel Angus Thermopyle wyrasta na najbardziej złożoną i spójną postać cyklu. 

Stephen Donaldson "Skok w szaleństwo. Chaos i porządek" (ocena 7/10)
Z każdą kolejną powieścią cyklu "The gap" jest coraz lepiej. Nie wiem, czy to wynika z tego, że wsiąknąłem w ten świat przedstawiony, czy też może zaczęła mnie ujmować konsekwencja z jaką Donaldson kreuje swoją wizję. Faktycznie jest tak, że "Skok w szaleństwo" jest już bardzo dobrą, obszerną, trzymającą w napięciu i dosyć zaskakującą w rozwiązaniach fabularnych space operą. Akcja rozpisana jest na kilka wątków, które już częściowo zaznaczyły się w "Skoku w potęgę", czyli pościg Amnionu za "Fanfarą", wydarzenia na pokładzie "Fanfary" i na stacji Laboratorium, wydarzenia na pokładzie krążownika PZKG, pojedynek Diosa z Fasnerem oraz politykowanie w swoistym parlamencie Ziemi. Dużo się dzieje, oprócz czczej gadaniny jest tutaj też sporo akcji, co wynagradza wcześniejsze tomy cyklu, w szczególności mizerne "Skok w konflikt" i "Skok w wizję". Minus trzy oczka oceny za to, że tej gadaniny jest trochę za dużo oraz za niektóre niezbyt dopracowane logicznie rozwiązania, które wybacza konwencja space opery, ale których ja nie przepuszczam. 

Stephen Donaldson "Skok w zagładę. Tego dnia wszyscy bogowie umrą" (ocena 8/10)
Epickie zwieńczenie cyklu. Dużo się tutaj dzieje, akcja nieoczekiwanie przenosi się ze wszystkimi wątkami na Ziemię i jej orbitę, gdzie dochodzi do istnych szachów i kosmicznych potyczek z Amnionem, Fasnerem i innymi antagonistami naszych zmaltretowanych bohaterów. Następuje już praktycznie całkowita rehabilitacja Angusa, a jego wątek zostaje naprawdę dobrze zwieńczony. Morna i Davies też zostają wynagrodzeni za swoje trudy, ale było to jakieś takie rozczarowujące. Donaldson ładnie dopina wszystkie wątki z całego cyklu, nie można się w zasadzie do niczego przyczepić, konsekwencja w budowie świata przedstawionego jest wzorcowa. Nie moge jednak dac maksa, bo łatwość z jaką Amnion dostaje się na orbitę Ziemi, dzięki czemu tworzy się cały gambit "Skoku w zagładę" budzi mój sprzeciw, chociaż wątpliwości w tym zakresie Donaldson także wyjaśnia. Wyjaśnienie to mnie jednak nie satysfakcjonuje, dlatego ocena zostaje na poziomie 8/10, co i tak jest rewelacją w porównaniu z dwoma pierwszymi tomami.
Czy polecam cykl "The gap"? Jest to na pewno wyborna space opera od trzeciego tomu, ale żeby tam dotrzeć trzeba przebrnąć przez męczarnie "Skoku w konflikt" i "Skoku w wizję". Wytrwali czytelnicy dadzą radę, reszta może nie wytrzymać początkowego stężenia okrucieństwa i bólu. 

Brak komentarzy: