poniedziałek, 7 lipca 2014

Raju nie ma

Od momentu, kiedy nabyłem zdolność abstrakcyjnej analizy otaczającej mnie rzeczywistości jedną z podstawowych nurtujących mnie kwestii było znalezienie odpowiedzi na pytanie, czy źródłem zła jest człowiek, czy może raczej okoliczności, w których zmuszony jest żyć (oczywiście zła rozumianego w kategoriach uniwersalnych, etycznych, ale także moralnych, osobowościowych, czynienie drugiemu, co dla samego siebie jest niemiłe.) Dzisiaj przychylam się do tezy, że zła jest tyle, ile jednostka lub zbiorowość jest w stanie sama z siebie wygenerować, niezależnie od warunków, w których zło się pojawia, nawet w hipotetycznej próżni doskonałej. Pół biedy, gdy to jednostka sprawia ból i niesprawiedliwość, bo wtedy społeczność, grupa adresatów lub sam adresat może wymierzyć przysłowiową sprawiedliwość (tak m.in. w historii buntu na "HMS Bounty", czy znanej z polskiego filmu "Lincz"). Gorzej jednak, gdy mamy do czynienia ze złem systemowym, będącym przyjętym w danej społeczności systemem wartości, wtedy jednostka ma za przeproszeniem przerąbane. Z jednej strony jest ofiarą systemu, z drugiej zaś jego fundamentem, kultywatorem, wspiera ten system, bo w takich warunkach, wartościach się wychowywała i takie są fundamentem jej osobowości społecznej. I nawet, gdy dochodzi do tych nielicznych przypadków oporu, buntu, to pozostaje sama, bo nie ma kto jej wesprzeć, nie ma do czego się odwołać, no chyba że do osób, instytucji będących poza tym systemem wartości. Przykładem na to jest sytuacja kobiet w krajach islamu, usankcjonowana religijnie i politycznie, Żydów i Cyganów w czasach hitleryzmu, Żydów sefardyjskich w XVII-wiecznej Hiszpanii, czy też bardziej subtelnie tzw. poprawność polityczna we współczesnej Europie, gdzie wyrażanie własnych poglądów na temat homoseksualistów, islamu, czy murzynów spotyka się co najmniej z ostracyzmem tzw. opinii publicznej (np. zaklinanie rzeczywistości i zakazywanie nazywania faceta przebranego za Annę Grodzką przebierańcem, chociaż jaka prawda jest, każdy widzi).
Społeczeństwo wyspy Pitcairn, będące tematem przewodnim książki "Jutro przypłynie królowa" Marcina Wasielewskiego, jest klasycznym przykładem społeczności, w której usankcjonowana moralność ogółu jest złem etycznym, moralnym, aprobującym czynienie zła, gwałtów na osobowościach i ciałach wszystkich kobiet. W tej społeczności, jak w soczewce, odbijają się wady człowieka jako istoty społecznej, nie można więc mówić, że co mnie tam obchodzi los kobiet na jakimś oceanicznym wygnajewie, bo to, co tam się działo i w sumie nadal się dzieje, dotyka prawd fundamentalnych, kwestii, od których nie da się uciec, jeżeli nie ucieka się na bezludną wyspę.
Jednym z moich wielkich marzeń jest kupić wyspę na Oceanii i tam dożyć na emeryturze i w spokoju, mając za towarzystwo palmy, wielki błękit, lagunę i kokosy. Taki skromny, ziemski raj. Oczywiście wielce to naiwny obrazek, trącący w dodatku romantycznym kiczem i nie przystający do współczesnego globalnego świata. W zasadzie nie przystający do żadnego świata.
Takim rajem mogła być wyspa Pitcairn, samotny skrawek lądu pośrodku oceanicznego bezkresu, błękitna laguna spokoju i miłości. Pitcairn to metafora marzeń, rzeczywistość wyspy to piekło w raju, utrata złudzeń i odpowiedź na pytanie skąd się bierze zło. 
Oto raj:
A to tylko wierzchołek góry lodowej. Ecce homo, zostawić samopas i zobaczyć jaki będzie tego efekt. Efekt Pitcairn.
Co do samej książki to jest ona napisana chaotycznie i dosyć przypadkowo, tak jakby Wasielewski nie miał większego pomysłu na uporządkowanie zebranych faktów. Raz autor dosyć skutecznie i obrazowo przedstawia, to co czuje zgwałcona ofiara i to jest niewątpliwie duży plus jego książki, ale dalej są już nieudolne próby wyjaśnienia genezy zjawiska, a to już jest spora wada. Generalnie jednak temat sam się broni, Wasielewski przekazuje suche fakty, i to w zupełności wystarcza. Obraz gehenny i piekła w raju jest porażający i pokazuje człowieka jako źródło zła. 

Brak komentarzy: