Z braku laku, a może bardziej dla urozmaicenia czytelniczego znoju, wziąłem się za bary z ikoną literatury fińskiej. Wybór był oczywiście przypadkowy, akurat tzw. trylogia rzymska Waltariego (kwestię takzwaniowości poruszę przy recenzji pozostałych tomów) leżała na półce w bibliotece.
Za mną lektura pierwszego tomu, czyli "Tajemnicy Królestwa". Ładne, klimatyczne kolory okładki, estetyczny, choć nieco za gruby papier.
A co z treścią? Historia dotyczy jakiegoś trzeciorzędnego Rzymianina na przymusowej emigracji, który z niejasnych do samego końca dla czytelnika powodów interesuje się i stopniowo zatraca w kiełkującym chrześcijaństwie (które oczywiście nie jest w ten sposób w powieści ani razu nazwane). Obserwujemy szamotanie się owego Rzymianina po Judei i Galilei w różnorakim miejscowym towarzystwie, w okresie tak mniej więcej od ukrzyżowania Jezusa do zesłania Ducha Świętego.
Jak to wypada? Niestety dobrze nie jest. Bardzo, ale to bardzo chciałem się zachwycić, zatracić w prozie Waltariego. Długo czytałem z nadzieją, że coś ciekawego wykiełkuje z tego apokryficznego wykorzystania motywów testamentowych, no ale się nie doczekałem. Niestety, cechą charakterystyczną "Tajemnicy Królestwa" jest wszechobecna nuda. Nuda, nuda, i jeszcze raz nuda. Bohater przesuwa się z punktu A do B, odhacza kolejne epizody ewangelickie, poznaje niektóre postaci biblijne (Szymon Cyrenejczyk, Maria z Magdali, Piotr, Tomasz, Jan, Poncjusz Piłat, Klaudia Prokula itd.), i niby zmienia się jego osobowość, ale zmiana jest tak niewiarygodnie poprowadzona, tak nieudolnie podporządkowana odgórnej tezie, że szkoda czasu i energii na lekturę. Początkowo intryguje rozpoczęcie akcji od ukrzyżowania, z czasem odczucia przechodzą w rozczarowanie i znużenie jednostajnością i przewidywalnością wydarzeń (gdzieś tak od połowy z łatwością można się domyślić, że kulminacją wydarzeń będzie zesłanie Ducha Św.). Do tego fragmenty, które nie są apokryficzne, są zwyczajnie nudne i monotonne. Dialogi bohaterów są drętwe i wydumane (częste monologi), ich problemy sztuczne, a sami bohaterowie pozostają czytelnikowi obojętni.
Zastanawia mnie zamysł Waltariego. Książka powstała w 1959 roku, do śmierci autora jeszcze trochę czasu zostało, do powstania kolejnego tomu tzw. trylogii rzymskiej 5 lat, więc zacząłem się zastanawiać, co chciał osiągnąć autor pisząc "Tajemnicę Królestwa". Z lektury powieści nie wynika nic ponadto, co już wiemy z lekcji religii. Jedynym logicznym wnioskiem (choć motywacji jakoś nie mogę sobie wyobrazić) wydaje się być ten, że Waltari chciał stworzyć swój własny apokryf, który pozwoliłby mu dołożyć własną cegiełkę do ikonografii źródeł chrześcijaństwa.
Mam tylko nadzieję, że pozostałe książki z tego cyklu będą ciekawsze (o co nie powinno być trudno).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz