poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Andre Norton - "Świat czarownic" tomy 9-17 (podcykl High Hallack)

Po podcyklu o Estcarpie udało mi się dokończyć podcykl o Arvon i High Hallack. Gdzieś po drodze prawie skompletowałem wszystkie powieści cyklu (zabrakło jednej części) i tak to wyglądało na mojej półce na początku marca:
Nie spodziewałbym się wtedy, że zajmie mi to tyle czasu, a jestem dopiero w 2/3 całego uniwersum o Świecie czarownic. Na szczęście od początku drugiego podcyklu poziom poszedł ostro w górę, widocznie Arvon i High Hallack miały od początku w sobie o wiele więcej potencjału niż Estcarp i Escore.

"Korona z jelenich rogów" tom 9 (ocena 8/10) 
No nareszcie. Trzeba było wyprawy aż na drugi kontynent świata czarownic, cofnięcia się w czasie do początków historii ludu Hallack w krainie dolin i wzgórz, by Andre Norton napisała świetne fantasy od A do Z.
"Korona z jelenich rogów" rozpoczyna podcykl o High Hallack i Arvon. Nadal jest to fajny quest (tym razem ze wschodu na zachód, taki numer), z zupełnie nowym kontynentem, bohaterami, mitologią, ciągle dużo tu magii, tajemniczych miejsc i reminiscencji przeszłości, ale w końcu autorka trzyma równy poziom od początku do końca. "Korona z jelenich rogów" to póki co najlepsza część cyklu, trzymająca w napięciu i zainteresowaniu opowieść o poszukiwaniu przeznaczenia, własnej tożsamości i inne trele. Na uwagę zasługuje wybitnie, jak na Andre Norton, pogłębiony rys charakterologiczny Elrona, kolo ma tutaj całkiem złożone rozkminy moralno-filozoficzne w kontekście odbywanego questu, razem z Gatheą i Gruu przeżywają konkretne i wiarygodne dylematy, zło jest faktycznie złe, ale też jego opozycja względem dobra nadaje powieści zaskakującej dwuwymiarowości.
Poza tym nie ma chaosu w końcówce tak charakterystycznego np. dla pierdu-magii z "Bramy kota", czy "Strzeż się sokoła", autorka wyjaśnia wszystkie wprowadzone wątki. Swoje robi też klimat i ciekawa warstwa plastyczna świata przedstawionego. No prawie same plusy, tak naprawdę o braku maksymalnej puli w skali ocen zadecydował jedynie fakt, że nie bardzo komponuje się osnowa fabularna i mitologiczna "Korony z jelenich rogów" z resztą uniwersum świata czarownic. Ale to taki nieistotny detalik, być może w kolejnych powieściach się coś więcej wyjaśni w tej kwestii. Liczę na to, że od tej pory seria utrzyma taki równy, wysoki poziom.


"Rok jednorożca" tom 10 (ocena 6,5/10) 
Do tej pory Norton wątki miłosne (Simon i Jealithe, Kathhea i Hilarion, Tritha i Sokolnik) przeważnie wplatała do fabuł nieudolnie i na siłę, trochę lepiej jej to wyszło z Kemociem i Orsyą, czy ostatnio w "Koronie z jelenich rogów" z Gatheą i Elronem, gdzie fajnie ten wątek został wpleciony w mitologię powieści. Tym razem jednak autorce udało się w końcu stworzyć perfekcyjną historię miłosną w świecie czarownic. Historia Gillan i Herrela to klasyka klasyki pod tym względem. Nie żebym się tym specjalnie jakoś jarał, to nie moja bajka generalnie (stąd też ocena nie więcej niż 6,5/10), ale doceniam fakt, że to naprawdę dobra pozycja romantycznej fantasy. Przeznaczenie ponad rasowymi podziałami, zagrożenie ze strony zazdrosnego i silnego rywala, budzące się w kobiecie nieokiełznane moce czarownicy, do tego fabuła jak z perfekcyjnego fantasy - tajemnicze stwory, piękna mityczna kraina, podróże w zaświaty i "poczekalnie" zaświatów, poszukiwania siebie podkreślone bardzo dosłownym motywem podzielenia osobowości, najpierw dramatyczne odrzucenie, a potem ognisty powrót do kochanka, normalnie tyle tego się dzieje, że nastolatki powinny piszczeć z zachwytu i podniecenia.
Generalnie dobrze mi się to czytało. Nowi bohaterowie, nowa historia, czasoprzestrzeń akcji to ponownie znane nam czasy potyczek Estcarpu z Alizonem, Karstenem i Kolderem. Quest Gillan i Herrela jest tutaj dosyć umowny, fabuła obraca się przede wszystkim wokół magicznych potyczek Gillan z jawą, snem i niecnymi iluzjami Jeźdźców. Pięć minut dostają w końcu Ogary z Alizonu, przedstawieni tutaj odpowiednio odrażająco i prymitywnie. Nawet epizodyczny motyw wnerwiającego geas nie pozbawił mnie przyjemności z lektury, a to pewnie dlatego, że naszemu bohaterowi udało się przeciwstawić klątwie i dzięki temu wolna wola zwyciężyła.
"Rok jednorożca" nie jest niestety tak dobrą powieścią jak "Korona z jelenich rogów", czegoś brakuje, być może za dużo tutaj było jednak tej pitu-pierdu magii wszelakiej i miłosnej, niemniej jest to pozycja lepsza niż powstałe równolegle (1965r.) opowieści o rodzeństwie Tregarth. Poziom nieco spadł, ale nadal utrzymuje się powyżej średniej całego podcyklu o Estcarpie.


"Lampart" tom 11 (ocena 7/10) 
Tytuł prosty, takowa jest i opowiedziana historia. Bezpośrednia kontynuacja "Roku jednorożca", chociaż następuje tutaj pewne przesunięcie czasowe. Nie chcąc zdradzać za bardzo fabuły, napiszę tylko, że bohaterem jest Kethan, zwykły chłopak, dziedzic możnego rodu z Arvonu, odkrywający w sobie nieoczekiwane talenty, które przy okazji przysporzą mu mnogość problemów.
Porządna, rzetelna fantasy, ni mniej, ni więcej. Pewnym zaskoczeniem jest brak questu, no może poza wyprawą do lasu, ale zasadniczo akcja dzieje się na stosunkowo małej przestrzeni zamku i jego okolic. Oczywiście nie zabrakło geas, ulubionego dla autorki elementu świata czarownic, niemniej został on tutaj wykorzystany wyjątkowo umiejętnie i oszczędnie, no i znowu bohaterowi udaje się to geas przełamać. Coś wychodzi na to, że w Arvonie żyją więksi kozacy, aniżeli pociotki z Estcarpu i Escore, co to nie są w stanie przeciwstawić się narzuconemu sobie rozkazowi. 
Akcja i fabuła są proste i konkretne, Kethan zmierza konsekwentnie od punktu A (dojrzewanie) do punktu B (dojrzałość), logika świata przedstawionego jest spójna, nic tylko czerpać przyjemność z czytania klasycznej fantasy.
Póki co podcykl o Arvonie i High Hallack trzyma równy i wyższy poziom od pierwszych ośmiu części sagi. Oby tak dalej. 


"Czary Świata czarownic" tom 12 (ocena sumaryczna 5,5/10)
Przyszła kolej na pierwszy zbiór opowiadań z uniwersum Świata czarownic pod wielce wysublimowanym tytułem "Czary Świata czarownic". Żeby było zabawnie przeczytałem go w ramach wydanego w Polsce omnibusa pod przekoślawym tytułem "Świat magii czarownic", na który składają się także nowele ze zbioru "Mądrość Świata czarownic". Jak wynika z posłowia tego zbiorku tytuł miał brzmieć sensownie "Magia Świata czarownic", ale gdzieś w postprodukcji nastąpiło pomieszanie z poplątaniem i wyszło ostatecznie i dziwnie jako "Świat magii czarownic". I tak to funkcjonuje sobie na półkach bibliotecznych. W każdym razie na tę chwilę przeczytam tylko trzy opowiadania w ramach "Czarów Świata czarownic", bo to wynika z chronologii cyklu, na "Mądrość Swiata czarownic" przyjdzie czas później.
Pierwszym opowiadaniem jest "Bursztyn z Quayth" (ocena 4,5/10). Ot przeciętna historyjka o opętanym żądzą mocy i władzy mężu, którego do pionu, a właściwie do zaklęcia w bursztyn musi doprowadzić jego niezbyt szczęśliwa wybranka, przy pomocy oczywiście ożywionych starożytnych postaci. w tym aspekcie zresztą zachodzi tutaj analogiczne podobieństwo do opowieści o Hilaronie i Kaththei z "Czarodziejki ze wiata czarownic".
Swoją drogą tak się zastanawiam, że Norton w każdej swojej historii, czy to powieści, czy noweli, budzi do życia jakieś starożytne moce, postaci, gdzie ona to wszystko chce pomieścić w tym świecie przedstawionym?
Kolejnym opowiadaniem jest "Kowal marzeń" (ocena 5/10). Krótka opowiastka o okaleczonym i odrażającym fizycznie kowalu Collardzie, który ma jednak talent i moc do przekuwania snów i marzeń w pełne życia figurki z metalu. Łopatologia tej historii jest porażająca (potworzasty kowal - piękny talent), niemniej nowela kończy się przekutym w jawę marzeniem Collarda i jego wybranki.
Trzecim i ostatnim opowiadaniem tomu 12 jest "Srebrna smocza łuska" (ocena 7/10). Pojawiają się tutaj po raz pierwszy Elys i Jervon, którzy potem zaistnieją na kartach kilku powieści cyklu (tak w każdym razie wynika z katalogu na stronie librarything.com). Akcja rozpoczyna się przed inwazją Ogarów z Alizonu (tutaj przetłumaczonych jako Psy z Alizonu) na High Hallack, w trakcie wydarzeń opisanych w "Świecie czarownic", a więc także przed wydarzeniami z "Roku jednorożca" i "Lamparta" (Almondia wspomina, że wraz z Truanem przybyli z Estcarpu i twierdzy Sulkar, potem zniszczonej podczas wojny z Kolderem). Elys to córka tychże, zaś fabuła "Srebrnej smoczej łuski" opowiada o tym, jak na Elys został nałożony obowiązek pieczy nad swoim bratem bliźniakiem Elynem. Przy okazji Elys poznaje rycerza Jervona i razem przystępują do batalii z siłami zła o duszę Elyna. Generalnie typowe pierdu-pierdu fantasy, ale o wartości tego opowiadania decyduje charakterystyka relacji łączącej bliźniaków, dosyć niebanalna i z ciekawym morałem. 


Trylogia Gryfa
Przyszła kolej na sagę Gryfa w uniwersum Świata czarownic, kult w kulcie można by rzec. Nic tak nie działało na moją wyobraźnię w młodości jak właśnie totalnie nieadekwatne do klimatu świata czarownic okładki Borisa Vallejo z półnagimi amazonkami. 
Słowo "gryf" budzi we mnie zawsze poczucie opadania w otchłań niezwykłości. Jest równie mityczne, jak to, co ma wyrażać, czyli zwierzę z ciałem lwa oraz głową i skrzydłami orła, ewentualnie uszami osła. Mitologia gryfa towarzyszy cywilizacji ludzkiej od jej zarania, motyw gryfa w kulturze jest równie stary jak towarzysząca życiu społecznemu prostytucja. Gryf pojawiał się już w Mezopotamii, kulturze minojskiej (3000-1450 lat p.n.e.), Egipcie, Persji, imperium Achemenidzkim, generalnie przewinął sie jego motyw przez cały starożytny basen Morza Śródziemnego, do tego stopnia, że pojawia się również w Starym Testamencie (Księga Powtórzonego Prawa, a więc najważniejsza księga judaizmu), potem u Scytów, Greków, Celtów, jako stworzenie symbolizujące Chrystusa i jego podwójną naturę, gryf pojawia się w Boskiej komedii Dantego (Pieśń XXIX) itd. aż do czasów współczesnych z tym że od renesansu gryfy były już traktowane li tylko jako motyw artystyczny, a nie zobrazowanie pozornie żyjących stworzeń (filmowa wersja Opowieści z Narnii - nomen omen świetna, Raj utracony Miltona, Harry Potter), motyw gryfa jest także niezwykle popularny w heraldyce, nawet współczesnych zespołów sportowych. To, co najciekawsze w historii gryfa, czyli skąd i dlaczego pojawił się i zakorzenił taki motyw w kulturach wielu narodów, z których większość już wyginęła, niestety ginie w mrokach przeszłości. Tajemnica i jej obraz jednak nadal atakuje z wielu źródeł, nie tylko literatury, czy filmu:
Białogard
Wejherowo oraz miejscowy klub piłkarski Gryf
gryf na sklepieniu Ratusza poznańskiego
gryf z muzeum w Kopenhadze

Świnoujście


Opowieści z Narnii 

Tyle na wstępie. Od początku cyklu czekałem z napięciem, aż dotrę do sagi o Gryfie, zatem jak się ma treść książek Andre Norton do mitologii gryfa?

"Kryształowy gryf" tom 13 (ocena 6/10)
Od "Roku jednorożca" akcja wszystkich opowieści rozgrywa się mniej więcej w tym samym czasie, czyli najazdu Ogarów Alizonu na High Hallack. Tak było także w "Smoczej srebrnej łusce" i jest i tutaj, jedynie "Lampart" toczył się dwa pokolenia później. W odróżnieniu od "Roku jednorożca", czy "Srebrnej smoczej łuski" tutaj siedzimy w samym środku wojny, można by rzec, że w pewnej mierze "Kryształowy gryf" to relacja z frontu. Przy okazji wychodzi na jaw, że Ogary z Alizonu realizują znaną ze "Świata czarownic" i "Świata czarownic w pułapce" politykę Kolderu, a zatem pojawiają się znowu elementy s-f (futurystyczna broń typu czołgi, łodzie podwodne) oraz specyficzne zombie. Czas akcji pokrywa się z początkiem cyklu, bardzo ładnie zaczyna się zazębiać cała saga, odznacza się to sporą spójnością i logiką świata przedstawionego, co jest dla mnie zawsze najważniejsze przy czytaniu tasiemcowych serii.
Oczywiście główna oś fabuły rozgrywa się wokół młodości i dojrzewania Kerovana herbu Gryf, dziedzica Ulm oraz przybranej mu małżonki Joisan z Inthkrypt. Norton zastosowała tutaj dosyć ryzykowny, ale i całkiem udany manewr, dzieląc akcję dwutorowo (rozdziały naprzemiennie są prowadzone w narracji pierwszoosobowej Joisan i Kerovana). Akcja rozpoczyna się mniej więcej kilka lat przed napaścią, bohaterami są Kerovan i Joisan, poślubieni sobie dziedzice nadmorskich dolin, które pierwsze padają ofiarą agresji. Kerovan ma nieco dziwne stopy, poza tym jest to normalna młodzież, aż się dziwiłem, gdy przez iks stron nie wykazywali żadnych uzdolnień magicznych. Tymczasem co się odwlecze, gdzieś w połowie następuje zwrot z atmosfery wojennej w stronę charakterystycznego dla tego świata pojedynku mocy. Quest jest symboliczny, ogranicza się do przemieszczania z miejsca na miejsce, poza krótkim wypadem Kerovana i jego kumpla magika na Wielkie Pustkowie. Tamże Kerovan znajduje tytułowego kryształowego gryfa i podarowuje go Joisan. Potem się szukają, w końcu znajdują, potem walczą z siłami ciemności, by w końcu idąc za rękę udać się w kierunku wschodzącego słońca.
Fajna powieść, taka klasyczna fantasy z wciągającą i trzymającą w napięciu fabułą, i naprawdę dobrą jak na Norton końcówką. Zobaczymy, jak dalej będzie wyglądał poziom trylogii gryfa.
No i trzeba przyznać, że tak totalnie z czapy wziętej ilustracji okładkowej do treści powieści to dawno nie widziałem. Niestety sporo przeszkadza także karygodne tłumaczenie, szkoda że tego tomu nie tłumaczyła Ewa Witecka od większości powieści cyklu.

"Gryf w chwale" tom 14 (ocena 6,5/10)
Co oczywiste, "Gryf w chwale" to bezpośrednia kontynuacja wątków z "Kryształowego gryfa". Zaczyna się małym zgrzytem, bo w pierwszej części Norton dosyć wyraźnie zaznaczyła, że Kerovan i Joisan będą się razem trzymać szczęśliwie itd. Tutaj okazuje się, że jednak nie do końca, Kerovan odjeżdża w siną dal w poszukiwaniu swojej tożsamości oraz Jeźdźców, z którymi trzeba paktować*, a stęskniona Joisan podąża za nim (i szybko dołączają do niej znani ze "Srebrnej smoczej łuski" Jervon i Elys), a poza tym to wszystko i tak było "przeznaczone" i jest częścią "większego zamysłu" (czyjego, to okazuje się na końcu). No ale coś się musi dziać, poza tym przemawia do mnie, że fabuła ładnie zazębia się z wątkami z innych historii High Hallack. Dużą wartością jest też pojawienie się prawdziwego gryfa (Telpher)!, potężnych mocy z przeszłości i wielce interesującego questu. Poza tym zakończenie znowu jest takie, że już powinno być pozamiatane, a Kerovana i Joisan powinny czekać tylko szczęśliwe dni, ciekawe zatem, co tam zostanie wymyślone w "Gnieździe gryfa", by zapełnić 200 stron druku.
Tym razem ilustracja okładkowa całkiem daje radę, ale na osobną uwagę zasługuje klasyczny przypadek fatalnej korekty i wydawania w Polsce serii literackich "jak leci". Jeźdźcy pojawili się po raz pierwszy w "Roku jednorożca", a potem w "Lamparcie". Tłumacz Ewa Witecka nazwała ich tam całkiem trafnie Zwierzołakami od angielskiego Wereriders . Tutaj tłumacz Elżbieta Dagny-Ryńska najpierw nazwała ich prostacko wilkołakami, by natychmiast się wycofać i dalej stosować tylko wersję Wereriders. Z jednej strony świadczy to o kiepskiej formie lub inwencji tłumaczki, z drugiej zaś o mizernej korekcie i/lub wydawaniu trylogii gryfa przed wydaniem "Roku jednorożca". Tak, czy siak wtopa jest duża.
*  "Gryf w chwale" jest preludium do "Roku jednorożca", pojawia się tutaj m.in. Herrel i inni Jeźdźcy

"Gniazdo gryfa" współautorka A.C.Crispin tom 15 (ocena 8/10)
Pierwsza i nie ostatnia powieść cyklu napisana przez Andre Norton wspólnie z innym twórcą. Tutaj jest to nieznana mi z samodzielnych prac Ann C. Crispin.
"Gniazdo gryfa" to oczywiście kontynuacja fabularna "Gryfa w chwale", akcja toczy się po "Roku jednorożca" (wzmianka o przybyłych do Arvonu Jeźdźcach i ich żonach), Kerovan i Joisan od trzech lat wędrują sobie po Arvonie (jak tam trafili, to nie mam pojęcia, ale geografia Świata czarownic jest w wielu miejscach zagadkowa, poniższe mapki niewiele objaśniają), a Kerovan czuje dziwny zew z północnego-wschodu krainy. Początkowo przed nim ucieka, by ostatecznie się mu poddać i tym samym doprowadzić siebie, Joisan, spotkanych znowu po drodze Elys i Jervona oraz kilku innych znajomych do ostatecznej konfrontacji z Tym-Co-Przemierza-Szczyty oraz tytułowego gniazda. 
Początkowo czytając "Gniazdo gryfa" byłem zniesmaczony odczuciem, że powieść ta jest absolutnie zbędna. Kerovan na wstępie znowu ma jakieś rozkminy, znowu nie wie, czego chce, dochodzi do tego miałki wątek "nie jestem w pełni mężczyzną, nie mogę dać Joisan dziecka" i inne podobne bzdury. Nudne i wtórne. Dopiero gdzieś od połowy zacząłem doceniać "Gniazdo gryfa" i traktować jako pełnoprawne dopełnienie trylogii gryfa, autorki zamykają tutaj wszystkie wątki rozpoczęte w "Kryształowym gryfie" (m.in. odpowiedź na pytanie dokąd wiedzie tajemnicza droga na Ziemiach Spustoszonych, na której Kerovan znalazł kryształowego gryfa), czy nawet z innych powieści (fenomenalny motyw Tego-Co-Przemierza-Szczyty z "Roku jednorożca" tutaj zostaje wyjaśniony). W ogóle zakończenie "Gniazda gryfa" jest wyśmienite, chyba najlepsze spośród wszystkich dotychczas przeczytanych przeze mnie powieści cyklu. Epicko rozpisane na kilkanaście postaci, z których każda ma do odegrania jakąś rolę w spektaklu. Wyborne fantasy, dałbym maksa, ale ocenę obniżają wspomniane wstępne rozkminy Kerovana oraz nieco słaby początek. 

Podsumowując, całkiem udana była ta trylogia gryfa, chociaż masakryczne momentami rozkminy i ból dupy Kerovana mogły się skończyć na pierwszym tomie, kiedy było to uzasadnione jakby rozwijaniem się postaci w ramach fabuły. Najsłabszy fabularnie był "Kryształowy gryf", "Gryf w chwale" fabułę miał bardzo dobrą, ale został przygnieciony Kerovana "poszukiwaniem siebie". Za to "Gniazdo gryfa", chociaż początkowo słabuje, to potem jednak daje czadu pod każdym względem i udanie wieńczy dzieje Kerovana i Joisan w głównych rolach. Poza tym czytając trylogię gryfa (a na pewno drugą i trzecią powieść) miało się w końcu poczucie, że twórcy piszą o naprawdę potężnych mocach i ważkich wydarzeniach dla całego świata przedstawionego. Zyskała na tym przede wszystkim epickość i doniosłość opisywanych wydarzeń oraz postaci głównych bohaterów.

"Klątwa Zarsthora" tom 16 (ocena 5/10) 
"Klątwa Zarsthora" to jest zupełnie odrębna od pozostałych opowieść, eksplorująca intensywnie wątek Ziem Spustoszonych. Młoda szlachcianka Briksja z High Hallack, w wyniku zawieruchy wojennej z Alizonem, trafia właśnie na te Ziemie, gdzie musząc przetrwać zmienia się z delikatnej panienki w surwiwalowca pełną gębą. Żyjąca z dnia na dzień osamotniona dziewczyna, której towarzyszy jedynie tajemnicza kotka Uta, przemierza przez trzy lata zdziczałe krainy, sama popadając w zdziczenie, by w końcu napotkać na swej drodze pogrążonego w szaleństwie lorda Marbona i jego giermka, co prowadzi do tego, że zostaje wplątana w historię tytułowej klątwy, przy okazji odkrywając swoje magiczne moce.
Na tle innych opowieści ze Świata czarownic, to "Klątwa Zarsthora" jawi się wtórnie i przeciętnie. To już gdzieś było, w dodatku w nieco lepszej wersji (np. "Rok jednorożca"). Sama historia także nie porywa, ot standardowa historyjka cyklu, nieco bardziej rozbudowane opowiadanie. Do tego czary-mary są tutaj niejasne, a sama istota klątwy nie zostaje wyjaśniona (chociaż to akurat wynika niejako z istoty interakcji pomiędzy Eldorem a Zarsthorem, że każdy z nich już nie pamięta dlaczego ten drugi został obłożony klątwą przez tego pierwszego).
Tak, czy inaczej powieść do przeczytania i zapomnienia, gdyż nie wydaje mi się, aby którykolwiek z bohaterów miał się jeszcze w cyklu objawić.
Btw, nie rozumiem dlaczego tytuł powieści to "Klątwa ...", a w treści wszędzie jest "Przekleństwo". Ktoś ogarnia politykę polskich wydawców?
Btw2 nie muszę chyba też wspominać, że ilustracja okładkowa ma się do treści "Klątwy Zarsthora" jak pięść do nosa.


"Tkaczka pieśni" współautorka A.C.Crispin tom 17 (ocena 10/10)
"(...)nigdy nie zapomina się najlepszych pieśni(...)" 
Wspaniałe, epickie, pełne rozmachu dzieło, jest tu wszystko, co najlepsze w Świecie czarownic. W zasadzie nie jest to historia w ramach podcyklu High Hallack, "Tkaczka pieśni" podchodzi do tematu globalnie wyśmienicie łącząc jedną fabułą krainy Arvonu, Estcarpu i Escore. Tytułowym kowalem pieśni* jest Eydryth, córka Elys i Jervona, sekunduje jej Alon, tajemniczy chłopak ze "Strzeż się sokoła". Tak więc z jednej strony jest to kontynuacja trylogii gryfa, z drugiej dopełnienie wątku Alona i Yachne ze "Strzeż się sokoła". 
"Tkaczkę pieśni" można śmiało nazwać eposem cyklu. Eydryth rusza w podróż po świecie czarownic, aby znaleźć rozwiązanie na chorobę ojca odnaleźć zaginioną od dekady matkę. W tym celu trafia z Arvonu do Estcarpu i Es, potem do Lormtu i Escore, by wrócić do Arvonu. Po drodze spotyka Alona, z którym od tej pory musi się zmierzyć z ciemnymi machinacjami Yachne. Pojawiają się też tutaj nowe postaci, jak kronikarz Lormtu Duratan, czy jego żona Nolar (mniemam, że będą to bohaterowie trzeciego podcyklu, czyli Kronik Świata czarownic, ale to dopiero przede mną), jak i znani wcześniej Kyllan, Dahaun, Yonan i Uruk, Dinzil, Kerovan, Joisan, Jervon, Elys i ich pozostałe dzieci, nawet gryf Telpher z "Gryfa w chwale". 
Dużo się dzieje, akcja rwie do przodu i przykuwa uwagę epickością, wszystko się kupy trzyma, bohaterowie są spoko, wspaniała akcja przez wszystkie kontynenty, generalnie wyborne fantasy. Do tego umiejętne wyjaśnienie wątków Alona i Yachne, na co narzekałem przy lekturze "Strzeż się sokoła". "Tkaczka pieśni" to najlepsza powieść z cyklu Świat czarownic, póki co. Oby tak dalej, widać, że pisanie przez Norton wspólnie z A.C.Crispin wychodzi tylko serii na dobre. 
* taka sytuacja - tytuł angielski "Tkaczki pieśni", to "Songsmith", czyli kowal pieśni, proste jak budowa cepa; w całym cyklu (m.in. w prologu do "Gniazda gryfa", którego autorem ma być Eydryth), występuje nazwa zawodu "kowal Pieśni", zatem, do kroćset fur beczek, dlaczego tytuł powieści, jak i elementy treści odnoszące się do kowala Pieśni brzmią "tkaczka Pieśni"?; po prostu karygodny brak poszanowania ze strony wydawnictwa dla samej powieści, jak i czytelnika

Tym sposobem zakończyłem czytanie podcyklu o High Hallack i Arvonie. 

2 komentarze:

Unknown pisze...

Od lat jestem czytelniczką świata czarownic i potrzebiwałam porządnego omówienia tych tomów. Przygotowuję się do przeczytania wszystkich książek jeszcze raz , czuję sie bardziej zmotywowana.

Unknown pisze...

Od lat jestem czytelniczką świata czarownic i potrzebiwałam porządnego omówienia tych tomów. Przygotowuję się do przeczytania wszystkich książek jeszcze raz , czuję sie bardziej zmotywowana.