Nie spodziewałbym się wtedy, że zajmie mi to tyle czasu, a jestem dopiero w 2/3 całego uniwersum o Świecie czarownic. Na szczęście od początku drugiego podcyklu poziom poszedł ostro w górę, widocznie Arvon i High Hallack miały od początku w sobie o wiele więcej potencjału niż Estcarp i Escore.

"Korona z jelenich rogów" tom 9 (ocena 8/10)
No nareszcie. Trzeba było wyprawy aż na drugi kontynent świata czarownic, cofnięcia się w czasie do początków historii ludu Hallack w krainie dolin i wzgórz, by Andre Norton napisała świetne fantasy od A do Z.


No nareszcie. Trzeba było wyprawy aż na drugi kontynent świata czarownic, cofnięcia się w czasie do początków historii ludu Hallack w krainie dolin i wzgórz, by Andre Norton napisała świetne fantasy od A do Z.

Poza tym nie ma chaosu w końcówce tak charakterystycznego np. dla pierdu-magii z "Bramy kota", czy "Strzeż się sokoła", autorka wyjaśnia wszystkie wprowadzone wątki. Swoje robi też klimat i ciekawa warstwa plastyczna świata przedstawionego. No prawie same plusy, tak naprawdę o braku maksymalnej puli w skali ocen zadecydował jedynie fakt, że nie bardzo komponuje się osnowa fabularna i mitologiczna "Korony z jelenich rogów" z resztą uniwersum świata czarownic. Ale to taki nieistotny detalik, być może w kolejnych powieściach się coś więcej wyjaśni w tej kwestii. Liczę na to, że od tej pory seria utrzyma taki równy, wysoki poziom.




Generalnie dobrze mi się to czytało. Nowi bohaterowie, nowa historia, czasoprzestrzeń akcji to ponownie znane nam czasy potyczek Estcarpu z Alizonem, Karstenem i Kolderem. Quest Gillan i Herrela jest tutaj dosyć umowny, fabuła obraca się przede wszystkim wokół magicznych potyczek Gillan z jawą, snem i niecnymi iluzjami Jeźdźców. Pięć minut dostają w końcu Ogary z Alizonu, przedstawieni tutaj odpowiednio odrażająco i prymitywnie. Nawet epizodyczny motyw wnerwiającego geas nie pozbawił mnie przyjemności z lektury, a to pewnie dlatego, że naszemu bohaterowi udało się przeciwstawić klątwie i dzięki temu wolna wola zwyciężyła.
"Rok jednorożca" nie jest niestety tak dobrą powieścią jak "Korona z jelenich rogów", czegoś brakuje, być może za dużo tutaj było jednak tej pitu-pierdu magii wszelakiej i miłosnej, niemniej jest to pozycja lepsza niż powstałe równolegle (1965r.) opowieści o rodzeństwie Tregarth. Poziom nieco spadł, ale nadal utrzymuje się powyżej średniej całego podcyklu o Estcarpie.

Tytuł prosty, takowa jest i opowiedziana historia. Bezpośrednia kontynuacja "Roku jednorożca", chociaż następuje tutaj pewne przesunięcie czasowe. Nie chcąc zdradzać za bardzo fabuły, napiszę tylko, że bohaterem jest Kethan, zwykły chłopak, dziedzic możnego rodu z Arvonu, odkrywający w sobie nieoczekiwane talenty, które przy okazji przysporzą mu mnogość problemów.
Porządna, rzetelna fantasy, ni mniej, ni więcej. Pewnym zaskoczeniem jest brak questu, no może poza wyprawą do lasu, ale zasadniczo akcja dzieje się na stosunkowo małej przestrzeni zamku i jego okolic. Oczywiście nie zabrakło geas, ulubionego dla autorki elementu świata czarownic, niemniej został on tutaj wykorzystany wyjątkowo umiejętnie i oszczędnie, no i znowu bohaterowi udaje się to geas przełamać. Coś wychodzi na to, że w Arvonie żyją więksi kozacy, aniżeli pociotki z Estcarpu i Escore, co to nie są w stanie przeciwstawić się narzuconemu sobie rozkazowi.
Akcja i fabuła są proste i konkretne, Kethan zmierza konsekwentnie od punktu A (dojrzewanie) do punktu B (dojrzałość), logika świata przedstawionego jest spójna, nic tylko czerpać przyjemność z czytania klasycznej fantasy.
Póki co podcykl o Arvonie i High Hallack trzyma równy i wyższy poziom od pierwszych ośmiu części sagi. Oby tak dalej.


Pierwszym opowiadaniem jest "Bursztyn z Quayth" (ocena 4,5/10). Ot przeciętna historyjka o opętanym żądzą mocy i władzy mężu, którego do pionu, a właściwie do zaklęcia w bursztyn musi doprowadzić jego niezbyt szczęśliwa wybranka, przy pomocy oczywiście ożywionych starożytnych postaci. w tym aspekcie zresztą zachodzi tutaj analogiczne podobieństwo do opowieści o Hilaronie i Kaththei z "Czarodziejki ze wiata czarownic".
Swoją drogą tak się zastanawiam, że Norton w każdej swojej historii, czy to powieści, czy noweli, budzi do życia jakieś starożytne moce, postaci, gdzie ona to wszystko chce pomieścić w tym świecie przedstawionym?
Swoją drogą tak się zastanawiam, że Norton w każdej swojej historii, czy to powieści, czy noweli, budzi do życia jakieś starożytne moce, postaci, gdzie ona to wszystko chce pomieścić w tym świecie przedstawionym?
Kolejnym opowiadaniem jest "Kowal marzeń" (ocena 5/10). Krótka opowiastka o okaleczonym i odrażającym fizycznie kowalu Collardzie, który ma jednak talent i moc do przekuwania snów i marzeń w pełne życia figurki z metalu. Łopatologia tej historii jest porażająca (potworzasty kowal - piękny talent), niemniej nowela kończy się przekutym w jawę marzeniem Collarda i jego wybranki.
Trzecim i ostatnim opowiadaniem tomu 12 jest "Srebrna smocza łuska" (ocena 7/10). Pojawiają się tutaj po raz pierwszy Elys i Jervon, którzy potem zaistnieją na kartach kilku powieści cyklu (tak w każdym razie wynika z katalogu na stronie librarything.com). Akcja rozpoczyna się przed inwazją Ogarów z Alizonu (tutaj przetłumaczonych jako Psy z Alizonu) na High Hallack, w trakcie wydarzeń opisanych w "Świecie czarownic", a więc także przed wydarzeniami z "Roku jednorożca" i "Lamparta" (Almondia wspomina, że wraz z Truanem przybyli z Estcarpu i twierdzy Sulkar, potem zniszczonej podczas wojny z Kolderem). Elys to córka tychże, zaś fabuła "Srebrnej smoczej łuski" opowiada o tym, jak na Elys został nałożony obowiązek pieczy nad swoim bratem bliźniakiem Elynem. Przy okazji Elys poznaje rycerza Jervona i razem przystępują do batalii z siłami zła o duszę Elyna. Generalnie typowe pierdu-pierdu fantasy, ale o wartości tego opowiadania decyduje charakterystyka relacji łączącej bliźniaków, dosyć niebanalna i z ciekawym morałem.
Trylogia Gryfa
Słowo "gryf" budzi we mnie zawsze poczucie opadania w otchłań niezwykłości. Jest równie mityczne, jak to, co ma wyrażać, czyli zwierzę z ciałem lwa oraz głową i skrzydłami orła, ewentualnie uszami osła. Mitologia gryfa towarzyszy cywilizacji ludzkiej od jej zarania, motyw gryfa w kulturze jest równie stary jak towarzysząca życiu społecznemu prostytucja. Gryf pojawiał się już w Mezopotamii, kulturze minojskiej (3000-1450 lat p.n.e.), Egipcie, Persji, imperium Achemenidzkim, generalnie przewinął sie jego motyw przez cały starożytny basen Morza Śródziemnego, do tego stopnia, że pojawia się również w Starym Testamencie (Księga Powtórzonego Prawa, a więc najważniejsza księga judaizmu), potem u Scytów, Greków, Celtów, jako stworzenie symbolizujące Chrystusa i jego podwójną naturę, gryf pojawia się w Boskiej komedii Dantego (Pieśń XXIX) itd. aż do czasów współczesnych z tym że od renesansu gryfy były już traktowane li tylko jako motyw artystyczny, a nie zobrazowanie pozornie żyjących stworzeń (filmowa wersja Opowieści z Narnii - nomen omen świetna, Raj utracony Miltona, Harry Potter), motyw gryfa jest także niezwykle popularny w heraldyce, nawet współczesnych zespołów sportowych. To, co najciekawsze w historii gryfa, czyli skąd i dlaczego pojawił się i zakorzenił taki motyw w kulturach wielu narodów, z których większość już wyginęła, niestety ginie w mrokach przeszłości. Tajemnica i jej obraz jednak nadal atakuje z wielu źródeł, nie tylko literatury, czy filmu:
![]() |
Białogard |
![]() |
Wejherowo oraz miejscowy klub piłkarski Gryf |
![]() |
gryf na sklepieniu Ratusza poznańskiego |
![]() |
gryf z muzeum w Kopenhadze |

Świnoujście |
Opowieści z Narnii |
Tyle na wstępie. Od początku cyklu czekałem z napięciem, aż dotrę do sagi o Gryfie, zatem jak się ma treść książek Andre Norton do mitologii gryfa?


Fajna powieść, taka klasyczna fantasy z wciągającą i trzymającą w napięciu fabułą, i naprawdę dobrą jak na Norton końcówką. Zobaczymy, jak dalej będzie wyglądał poziom trylogii gryfa.
No i trzeba przyznać, że tak totalnie z czapy wziętej ilustracji okładkowej do treści powieści to dawno nie widziałem. Niestety sporo przeszkadza także karygodne tłumaczenie, szkoda że tego tomu nie tłumaczyła Ewa Witecka od większości powieści cyklu.




Tym razem ilustracja okładkowa całkiem daje radę, ale na osobną uwagę zasługuje klasyczny przypadek fatalnej korekty i wydawania w Polsce serii literackich "jak leci". Jeźdźcy pojawili się po raz pierwszy w "Roku jednorożca", a potem w "Lamparcie". Tłumacz Ewa Witecka nazwała ich tam całkiem trafnie Zwierzołakami od angielskiego Wereriders . Tutaj tłumacz Elżbieta Dagny-Ryńska najpierw nazwała ich prostacko wilkołakami, by natychmiast się wycofać i dalej stosować tylko wersję Wereriders. Z jednej strony świadczy to o kiepskiej formie lub inwencji tłumaczki, z drugiej zaś o mizernej korekcie i/lub wydawaniu trylogii gryfa przed wydaniem "Roku jednorożca". Tak, czy siak wtopa jest duża.
* "Gryf w chwale" jest preludium do "Roku jednorożca", pojawia się tutaj m.in. Herrel i inni Jeźdźcy


Pierwsza i nie ostatnia powieść cyklu napisana przez Andre Norton wspólnie z innym twórcą. Tutaj jest to nieznana mi z samodzielnych prac Ann C. Crispin.
"Gniazdo gryfa" to oczywiście kontynuacja fabularna "Gryfa w chwale", akcja toczy się po "Roku jednorożca" (wzmianka o przybyłych do Arvonu Jeźdźcach i ich żonach), Kerovan i Joisan od trzech lat wędrują sobie po Arvonie (jak tam trafili, to nie mam pojęcia, ale geografia Świata czarownic jest w wielu miejscach zagadkowa, poniższe mapki niewiele objaśniają), a Kerovan czuje dziwny zew z północnego-wschodu krainy. Początkowo przed nim ucieka, by ostatecznie się mu poddać i tym samym doprowadzić siebie, Joisan, spotkanych znowu po drodze Elys i Jervona oraz kilku innych znajomych do ostatecznej konfrontacji z Tym-Co-Przemierza-Szczyty oraz tytułowego gniazda.
Początkowo czytając "Gniazdo gryfa" byłem zniesmaczony odczuciem, że powieść ta jest absolutnie zbędna. Kerovan na wstępie znowu ma jakieś rozkminy, znowu nie wie, czego chce, dochodzi do tego miałki wątek "nie jestem w pełni mężczyzną, nie mogę dać Joisan dziecka" i inne podobne bzdury. Nudne i wtórne. Dopiero gdzieś od połowy zacząłem doceniać "Gniazdo gryfa" i traktować jako pełnoprawne dopełnienie trylogii gryfa, autorki zamykają tutaj wszystkie wątki rozpoczęte w "Kryształowym gryfie" (m.in. odpowiedź na pytanie dokąd wiedzie tajemnicza droga na Ziemiach Spustoszonych, na której Kerovan znalazł kryształowego gryfa), czy nawet z innych powieści (fenomenalny motyw Tego-Co-Przemierza-Szczyty z "Roku jednorożca" tutaj zostaje wyjaśniony). W ogóle zakończenie "Gniazda gryfa" jest wyśmienite, chyba najlepsze spośród wszystkich dotychczas przeczytanych przeze mnie powieści cyklu. Epicko rozpisane na kilkanaście postaci, z których każda ma do odegrania jakąś rolę w spektaklu. Wyborne fantasy, dałbym maksa, ale ocenę obniżają wspomniane wstępne rozkminy Kerovana oraz nieco słaby początek.
Podsumowując, całkiem udana była ta trylogia gryfa, chociaż masakryczne momentami rozkminy i ból dupy Kerovana mogły się skończyć na pierwszym tomie, kiedy było to uzasadnione jakby rozwijaniem się postaci w ramach fabuły. Najsłabszy fabularnie był "Kryształowy gryf", "Gryf w chwale" fabułę miał bardzo dobrą, ale został przygnieciony Kerovana "poszukiwaniem siebie". Za to "Gniazdo gryfa", chociaż początkowo słabuje, to potem jednak daje czadu pod każdym względem i udanie wieńczy dzieje Kerovana i Joisan w głównych rolach. Poza tym czytając trylogię gryfa (a na pewno drugą i trzecią powieść) miało się w końcu poczucie, że twórcy piszą o naprawdę potężnych mocach i ważkich wydarzeniach dla całego świata przedstawionego. Zyskała na tym przede wszystkim epickość i doniosłość opisywanych wydarzeń oraz postaci głównych bohaterów.



Na tle innych opowieści ze Świata czarownic, to "Klątwa Zarsthora" jawi się wtórnie i przeciętnie. To już gdzieś było, w dodatku w nieco lepszej wersji (np. "Rok jednorożca"). Sama historia także nie porywa, ot standardowa historyjka cyklu, nieco bardziej rozbudowane opowiadanie. Do tego czary-mary są tutaj niejasne, a sama istota klątwy nie zostaje wyjaśniona (chociaż to akurat wynika niejako z istoty interakcji pomiędzy Eldorem a Zarsthorem, że każdy z nich już nie pamięta dlaczego ten drugi został obłożony klątwą przez tego pierwszego).
Tak, czy inaczej powieść do przeczytania i zapomnienia, gdyż nie wydaje mi się, aby którykolwiek z bohaterów miał się jeszcze w cyklu objawić.
Btw, nie rozumiem dlaczego tytuł powieści to "Klątwa ...", a w treści wszędzie jest "Przekleństwo". Ktoś ogarnia politykę polskich wydawców?
Btw2 nie muszę chyba też wspominać, że ilustracja okładkowa ma się do treści "Klątwy Zarsthora" jak pięść do nosa.

"(...)nigdy nie zapomina się najlepszych pieśni(...)"
Wspaniałe, epickie, pełne rozmachu dzieło, jest tu wszystko, co najlepsze w Świecie czarownic. W zasadzie nie jest to historia w ramach podcyklu High Hallack, "Tkaczka pieśni" podchodzi do tematu globalnie wyśmienicie łącząc jedną fabułą krainy Arvonu, Estcarpu i Escore. Tytułowym kowalem pieśni* jest Eydryth, córka Elys i Jervona, sekunduje jej Alon, tajemniczy chłopak ze "Strzeż się sokoła". Tak więc z jednej strony jest to kontynuacja trylogii gryfa, z drugiej dopełnienie wątku Alona i Yachne ze "Strzeż się sokoła".
"Tkaczkę pieśni" można śmiało nazwać eposem cyklu. Eydryth rusza w podróż po świecie czarownic, aby znaleźć rozwiązanie na chorobę ojca odnaleźć zaginioną od dekady matkę. W tym celu trafia z Arvonu do Estcarpu i Es, potem do Lormtu i Escore, by wrócić do Arvonu. Po drodze spotyka Alona, z którym od tej pory musi się zmierzyć z ciemnymi machinacjami Yachne. Pojawiają się też tutaj nowe postaci, jak kronikarz Lormtu Duratan, czy jego żona Nolar (mniemam, że będą to bohaterowie trzeciego podcyklu, czyli Kronik Świata czarownic, ale to dopiero przede mną), jak i znani wcześniej Kyllan, Dahaun, Yonan i Uruk, Dinzil, Kerovan, Joisan, Jervon, Elys i ich pozostałe dzieci, nawet gryf Telpher z "Gryfa w chwale".
Dużo się dzieje, akcja rwie do przodu i przykuwa uwagę epickością, wszystko się kupy trzyma, bohaterowie są spoko, wspaniała akcja przez wszystkie kontynenty, generalnie wyborne fantasy. Do tego umiejętne wyjaśnienie wątków Alona i Yachne, na co narzekałem przy lekturze "Strzeż się sokoła". "Tkaczka pieśni" to najlepsza powieść z cyklu Świat czarownic, póki co. Oby tak dalej, widać, że pisanie przez Norton wspólnie z A.C.Crispin wychodzi tylko serii na dobre.
* taka sytuacja - tytuł angielski "Tkaczki pieśni", to "Songsmith", czyli kowal pieśni, proste jak budowa cepa; w całym cyklu (m.in. w prologu do "Gniazda gryfa", którego autorem ma być Eydryth), występuje nazwa zawodu "kowal Pieśni", zatem, do kroćset fur beczek, dlaczego tytuł powieści, jak i elementy treści odnoszące się do kowala Pieśni brzmią "tkaczka Pieśni"?; po prostu karygodny brak poszanowania ze strony wydawnictwa dla samej powieści, jak i czytelnika
Tym sposobem zakończyłem czytanie podcyklu o High Hallack i Arvonie.
2 komentarze:
Od lat jestem czytelniczką świata czarownic i potrzebiwałam porządnego omówienia tych tomów. Przygotowuję się do przeczytania wszystkich książek jeszcze raz , czuję sie bardziej zmotywowana.
Od lat jestem czytelniczką świata czarownic i potrzebiwałam porządnego omówienia tych tomów. Przygotowuję się do przeczytania wszystkich książek jeszcze raz , czuję sie bardziej zmotywowana.
Prześlij komentarz