Dawno, dawno temu, w czasach tak zamierzchłych, że sprawiają wrażenie innego życia, w czasach, gdy wartość biletu do kina była wymierna i pozwalała zaliczać kilkanaście seansów w roku, razem z moim młodszym bratem byliśmy stałymi bywalcami poznańskich sal kinowych, ale nie multipleksów, tych jeszcze nie było. W tamtych pięknych czasach kino to było miejsce gdzie się szło obejrzeć film, a nie objeść świństwem serwowanym za kosmiczne pieniądze. Patrząc wstecz dostrzegam, że mieliśmy niesamowite szczęście, gdyż lata naszej największej fascynacji kinem przypadły na ostatnie dni świetności kina z prawdziwego zdarzenia (i mam tu na myśli zarówno brak multipleksów, z których pierwszy w Poznaniu pojawił się w 1998 roku przy ul. Królowej Jadwigi, jak i przede wszystkim repertuar z takimi ówczesnymi hitami jak "Siedem", "12 małp", "Braveheart", "Dzień niepodległości", "Jumanji", "Pani Doubtfire", "Głupi i głupszy", "Maska", "Jurassic Park", "Lista Schindlera", "Gorączka", "Casino", "Event Horizon", "Sierżant Bilko", "Leon zawodowiec", "Piąty element" i wiele, wiele innych), a zarazem nieszczęście, bo ulegliśmy potem fascynacji multipleksem, nie dostrzegając, że uczestniczymy w zabijaniu kina (mogę się w tym miejscu pochwalić, że byliśmy na pierwszym w historii, prapremierowym seansie "Armageddonu" w Multikinie, razem z tzw. śmietanką towarzyską - jakkolwiek to dziwnie nie zabrzmi; dla takich szczyli jak my było to wówczas spore przeżycie, dzisiaj nieco inaczej na to patrzę). Przed multipleksami w Poznaniu rządziła triada kin Bałtyk-Wilda-Apollo. Z tej trójki uchowało się jedynie Apollo, a to i tak tylko z nazwy. W miejsce zburzonego Bałtyku nie postawiono nic, pozostawiając luz dla pobliskiego Sheratona. Z kolei w Wildzie otwarto... Biedronkę.
Naszymi szczególnymi względami cieszyły się monster-movies, a to przede wszystkim ze względu na towarzyszące temu efekty specjalne, które uwielbialiśmy. Jednym z niezapomnianych filmów tamtych dni, czołowym przedstawicielem filmów o potworach, był w 1997 roku "Relikt" Petera Hyamsa, obejrzany przez nas w niezapomnianym Bałtyku. Wspaniały, rewelacyjny sci-fi, dreszczowiec i horror w jednym. Do dzisiaj mam przed oczyma Kothogę (w książce Mbwuna, o czym za chwilę) siejącego spustoszenie w murach i lochach Muzeum Historii Naturalnej w Nowym Jorku. Rewelacyjny, dopieszczony scenariusz (z drobnymi, jak na aktualne standardy nieistotnymi dociągnięciami charakterologicznymi i jednym fabularnym), cudowna Penelope Ann Miller, trzymający od początku suspens i klimat, klimat, jeszcze raz wspaniały klimat kina nowej przygody w wersji x-rated. Gdyby na miejscu nieudolnego Hyamsa, który swoją nieumiejętną ręką spartaczył kilka scen oraz nieco zbyt CGI-potwora, był klasyk suspensu typu Spielberga, czy Scotta z najlepszych lat, to film "Relikt" zostałby zapamiętany nie tylko przeze mnie i fanów gatunku, ale również przez szersze grono widzów. Ach i te trailery kiedyś:
Jakież było moje zdziwienie niedawno, kiedy w bibliotece natknąłem się na książkę o tym samym tytule i że film to jak najbardziej adaptacja powieści. Jeszcze większe zaskoczenie wzbudził we mnie fakt, że powieść "Relikt" to rasowy techno-thriller, czyli dzieło z gatunku, który uwielbiam szczególnie obok fantastyki. A już totalnej ekscytacji doznałem po jej przeczytaniu, kiedy okazało się, że książka jest GENIALNA.
Co zwraca przede wszystkim uwagę? Wszystko zagrało. Fabuła pozapinana na ostatni guzik (z jednym małym nieistotnym pod szyją), bohaterowie, którym się szczerze kibicuje, suspens, klimat, dużo, dużo nauki. Nastrój Muzeum Historii Naturalnej jest porażający, jest jeszcze bardziej uwidoczniony niż w filmie, to muzeum jest cichym bohaterem tej powieści, z jego zakamarkami, ogromem, piwnicami, suterenami, wystawami i tajemniczymi przejściami, których nie ma na mapach. Podczas lektury brakowało mi tylko jakiejś mapki poglądowej, bo niezwykle istotne dla fabuły jest w którą stronę bohaterowie biegną i jakie mają drogi ucieczki.
Bohaterowie są nieco sztampowi, ale w normie, bywało gorzej i to w powieściach mainstreamowych. D'Agosta, Margo, Pendergast, prof. Frock, pismak i nawet burmistrz są klawi jak cholera i tak ma być.
Pożoga leje się strumieniami, ale nigdy bez sensu i na wiwat. Każda ofiara, każdy ruch naszego potworzastego oprawcy ma uzasadnienie, jedna z najbardziej przemyślanych kreatur w historii literatury, to nawet dinozaury u Crichtona w porównaniu z Mbwuną wychodzą jakoś pretekstowo. No właśnie Mbwuna. W filmie zwie się Kothoga, bo to się pewnie lepiej wymawia, ale w książce Kothoga to jest plemię, które bawi się w amazońską wersję genetyki. Mbwuna to jest oczywiście rzeczony monster, ale także... no właśnie w tym celu polecam przeczytać "Relikt".
Pożoga leje się strumieniami, ale nigdy bez sensu i na wiwat. Każda ofiara, każdy ruch naszego potworzastego oprawcy ma uzasadnienie, jedna z najbardziej przemyślanych kreatur w historii literatury, to nawet dinozaury u Crichtona w porównaniu z Mbwuną wychodzą jakoś pretekstowo. No właśnie Mbwuna. W filmie zwie się Kothoga, bo to się pewnie lepiej wymawia, ale w książce Kothoga to jest plemię, które bawi się w amazońską wersję genetyki. Mbwuna to jest oczywiście rzeczony monster, ale także... no właśnie w tym celu polecam przeczytać "Relikt".
Fabuła jest najmocniejszym elementem powieści. Zaczyna się od trzęsienia ziemi, potem napięcie powoli, acz nieubłaganie rośnie, by znaleźć swą kulminację w niesamowitym, obejmującym około 130 stron finale. To, co się dzieje na tych 130 stronach dosłownie wgniata w fotel, jest majstersztykiem mieszanki emocji, napięcia i akcji. Książka liczy sobie 440 stron, lecz nie ma ani jednej zbędnej sceny, czy słowa.
Zaskakujące jest również to, jak wierny jest film książce. Wiadomo, że nie może nigdy być adaptacji dosłownej, no chyba że książka to gotowy scenariusz (jak w słynnym filmie braci Coen), tyle że w przypadku "Reliktu" film nie tylko korzysta z głównego pomysłu, ale także prowadzi akcję mniej więcej tym samym torem, co powieść. Oczywiście książka jest ze wszechmiar bardziej rozbudowana, szczegółowa, złożona, nie wszyscy bohaterowie się w filmie pojawiają (nie ma Pendergasta), ale i tak wierność godna odnotowania.
No tak, tylko o co biega z tytułem posta? :) Tutaj też odsyłam do przeczytania "Reliktu", niemniej ma to uzasadnienie w teorii profesora Frocka co do funkcji gatunku Mbwuna, jako anormalnego, sprzecznego z ewolucją regulatora populacji ludzkości, doskonałej maszyny do zabijania Homo Sapiens Sapiens. Zgodnie z tą teorią w skali makro spiżarnią gatunku Mbwuna jest planeta Ziemia, zaś w wymiarze powieściowym w skali mikro Muzeum Historii Naturalnej, w którym odcięci od świata ludzie walczą o przetrwanie. Smacznego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz