Te słowa bohaterowie powtarzają z lubością. Sam chciałbym wiedzieć o co właściwie biega szwedzkiemu kryminologowi, że napisał tak mizerną książkę. Pierwsza część tzw. trylogii policyjnej "Między tęsknotą lata, a chłodem zimy" ma ładny, kiczowaty tytuł i nic z tego wynika. 640 stron o niczym. Persson w żadnym momencie nie panuje nad materią powieści, nic tu z niczego nie wynika, jeden policjant głupszy i bardziej zboczony (o czym za chwilę ) od drugiego. Jedynie Johansson i jego kumpel są w miarę normalni, ale to nie sprawia, że mamy okazje im kibicować, bo po prostu nie ma w czym.
Książka zaczyna się jak rasowy kryminał i na tym klasyki kryminału koniec. Koleś spada z nieba, a potem mamy jakieś 500 stron opowieści o poszczególnych gliniarzach, czy agentach szwedzkiej bezpieki, ich niezwykle dostojne przemyślenia o zeszłorocznym śniegu, mrowie postaci zbędnych, które najpierw są pieczołowicie opisane, by potem je zamieść pod dywan. WTF? Jeden wielki totalny chaos. Po 570 stronach nagle ni z gruchy autor na 2 stronach opisuje (zwracam uwagę, że to czyni autor-narrator ot tak sobie, to nijak nie ma związku z aktualnym wątkiem fabularnym) morderstwo i wielką zagadkę kto jest mordercą (o czym można było się przekonać już w sumie gdzieś na 200 stronie). Nie mając większego pomysłu autor tego samego gościa czyni nagle mordercą premiera. A dlaczego? BO TAK!!! Jaka motywacja, drogi Watsonie? Sherlocku, bo tak? Brawo, Watsonie, obroniłeś detektywistyczny doktorat! Masakra jakaś.
Doskonale rozumiem, że intencją autora było opisanie nieudolnych działań policji i służby bezpieczeństwa w Szwecji, no ale naprawdę, panie profesorze Persson, naprawdę mógł się Pan postarać. Jak z mojego entuzjastycznego wpisu można się łatwo domyślić - pan profesor się nie postarał albo się starał, ale totalnie nie wyszło. Ta druga opcja to nawet gorsza jest.
Chora książka, pisana przez jakiegoś nawiedzonego pederastę. Niezbyt wysokich lotów literatura rynsztokowa. Autor prowadzi naprzemiennie chaotyczną relację dotyczącą losów amerykańskiego przybłędy Johna Kassnera, zupełnie nieczytelną analizę funkcjonowania szwedzkich służb specjalnych i policji, a to wszystko doprawione jest zbędnymi opisami dewiacji i fantazji seksualnych poszczególnych agentów i policjantów płci męskiej. Kobiety w tym, pożal się Boże, ułomnym kryminale są przedstawiane albo jako bezrozumne lalki albo totalne, nielogiczne w swych zachowaniach kretynki albo obiekty męskich, chorych żądz. Ja rozumiem, że życie seksualne wielu ludzi nie przebiega po Bożemu, ale na pewno nie prezentuje się w tak niewiarygodny sposób, jaki serwuje Leif GW Persson. Poza tym przez cały czas się zastanawiałem po kiego grzyba opisy wewnętrznych potrzeb seksualnych poszczególnych policmajstrów, skoro miało to co najwyżej marginalne znaczenie dla fabuły?
Pisać każdy może, jeden lepiej, drugi zdecydowanie gorzej. Dla Leifa GW Pierssona przypada miano tego drugiego. A w sumie szkoda, bo sama intryga wydaje się być całkiem niezła, tylko niestety ginie w morzu niedorzecznej i wybitnie pretensjonalnej fabuły. Do tego odchudzić książkę o jakieś 450 stron i byłoby pewnie lepiej, chociaż przy takim geniuszu pisarskim jak Persson to nic nie wiadomo.
Słów parę o korekcie - totalna żenada. Błędy redakcyjne są kosmicznych rozmiarów. Zazwyczaj jak czytam to nie zwracam na to uwagi, ale tutaj nie dało się nie zauważyć. Wtopy w datach podrozdziałów (najpierw jest piątek 30 listopada, potem niedziela 1 grudnia albo sobota 7 grudnia - niedziela 9 grudnia). W wielu miejscach sens występujących obok siebie akapitów tekstu był zgoła odmienny, co sugeruje, że nie spisał się tłumacz.
Porażka literacka i edytorska na całej linii, no ale ciemny lud kupi, bo w końcu to szwedzki kryminał. Wow. A to dopiero pierwszy tom trylogii. Strach mnie obleciał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz