"Przybyli za późno.
Nie było już nikogo.
Wiatr pozacierał nawet ślady stóp.
Pod walącym się dachem
w drzwiach skrzypiących bez sensu
rozważali w milczeniu
gdzie podział się Bóg.
Przybyli za późno
nie ze swojej winy." - Marek Skwarnicki
Nie było już nikogo.
Wiatr pozacierał nawet ślady stóp.
Pod walącym się dachem
w drzwiach skrzypiących bez sensu
rozważali w milczeniu
gdzie podział się Bóg.
Przybyli za późno
nie ze swojej winy." - Marek Skwarnicki
"Opowieść młynarza" jest doskonałym opowiadaniem. Trzymającym w napięciu od pierwszej do ostatniej strony, nostalgicznym i przejmującym. Co z tego, że mamy powtórkę ze świata wykreowanego w "Wiekach światła" i "Domu burz", kiedy klimat nadal jest niepowtarzalny, nie ma poczucia wtórności, zaś dzieje Nathana Westovera są wciągające i tragiczne. Życie młynarza stanowi jeden cykl przemijania, przy czym jest to przemijanie symboliczne: stare odchodzi, nowe przychodzi, nowe niekoniecznie znaczy dobre. Jest to cykl naturalny, deterministyczny, nie ma niego wpływu siła woli jednostki, która nie godzi się z przemijaniem jej sensu życia. Nawet nowe w pewnym momencie robi się stare, i odchodzą razem...
Antrakt - "Dbaj o siebie"
Standardowy shortcover, czyli nic ciekawego. Cóż można napisać o 3-stronicowym opowiadaniu? Ok, będę o siebie dbał?
Podróż druga - Bunt kreatywności
"Bunt Anglików" to z kolei mierna opowieść. Wydumana, sztuczna, napisana na siłę. Bo czyż nie spełnia tych cech historia alternatywna buntu Anglików, w kraju będącym od kilku stuleci prowincją Imperium Mogołów (sic!), gdzie trwa przymusowa mongolizacja (sic!), zakaz posługiwania się językiem angielskim, ale nazwy własne miast, dzielnic, imiona i nazwiska bohaterów pozostały przez kilka wieków niezmienione? Gdzie tu logika świata przedstawionego.
Pal to licho, gdyby jeszcze treść historii była ciekawa, a tymczasem mamy do czynienia ze standardową i mocno nudnawą historią standardowego i słabo opowiedzianego "buntu" z punktu widzenia pobocznego uczestnika. Nawet tradycyjna, piękna stylizacja frazy Macleoda gdzieś zaginęła, bo Macleod postanowił skolokwializować język narratora. Pojawiają się więc liczne kurwy, chuje i inne kwiatki, które drażnią oczy dodatkowo, obok słabizny treściowej. Sytuacji nie ratuje nawet odrobinę zaskakujące zakończenie.
Antrakt - "Zwieńczenie"
Kolejny shortcover, kolejny z cyklu: przeczytać i natychmiast zapomnieć.
Podróż trzecia - ... za jeden nonsens
Nie wiem o co biega w "Żywiołach". Jest to totalnie pozbawiona sensu opowiastka z gatunku tych, co to autor kreował zapewne podczas testowania nowych leków na marskość wątroby. Pisząc te słowa mój umysł podejmuje kolejny darmowy i ekstremalny wysiłek mający na celu ogarnięcie nieodgadnionego zamysłu Macleoda, ale za każdym razem napotyka barierę niemożności przebicia się przez chaos tego niepotrzebnego opowiadania. Nawet nie staram się przybliżyć treści fabuły, jest to zbyt trudne do sprecyzowania. Tym samym, jest to kolejna po "Buncie Anglików" i "Darze ust" historia spoza świata eteru, i kolejna porażka twórcza Macleoda.
Podróż czwarta - ... bez puenty
"Wainwrightowie na wakacjach" to sympatyczna historia obyczajowa z dramatem podanym jak lekki aperitiff. I jak zaznaczyłem wyżej - bez puenty. No i bez fantastyki. Nie zauważyłem także uczty wyobraźni. Nijakie, zbędne, przeciętne opowiadanie po nic. Niczego nie wnosi, niczym nie zachwyca, do niczego nie zmierza. Jest tak standardowe, że aż zdradzę jego treść. Jest sobie lekko zeschizowana rodzinka, która co roku jeździ na wakacje pod namiot. Ojciec wkurza rodzinkę swoim dzikim entuzjazmem. Matka zabija ojca. <<Pozostali przy życiu Wainwrightowie>> (dosłowny cytat z opowiadania) wyjeżdżają na swoje pierwsze wakacje bez namiotu. Koniec.
Podróż piąta - pretensjonalna
"Dywan z hobów" jest standardowym przykładem dzieła wymuszonego, napisanego przez pisarza bez weny, bez większego pomysłu.
"Dywan z hobów" dotyczy świata, w którym kreacjonizm zaczyna przegrywać z ewolucjonizmem reprezentowanym przez głównego bohatera. Świat się zmienia, ludzie nie potrafią się do niego dostosować. Coś tam jeszcze autor bredzi o człowieczeństwie i kontaktach z tytułowymi hobami, myślącymi istotami, które ludzie traktują gorzej niż świnie w rzeźni, a które z niewiadomych przyczyn godzą się na swój katorżniczy los (w tym miejscu wielkie WTF w stronę autora). Z wierzchu więc, to opowiadanie jest dobre, poprawne, jest takie, jakim dobra historia powinna być w założeniu. Tylko, że brakuje w nim duszy, odczucia, że pisarz oddaje serce dla tej historii, że w nią wierzy. Wszystko jest takie jakieś wymuszone, odnoszę wrażenie, że pisane na zamówienie na zasadzie "nie mam weny, ale coś skrobnę, mój atrakcyjny, kwiecisty styl przysłoni pustkę opowiadanej historii, brak w niej duszy". Poza tym to już wcześniej wielokrotnie było, podane w atrakcyjniejszej i ciekawszej formie.
Moje odczucia są takie - przeczytałem, odhaczyłem i idę dalej, kolejne opowiadanie Macleoda do zaliczenia. Chyba nie o to chodzi pisarzowi, który oczekuje od swoich dzieł większej roli, aniżeli bycia zwykłymi czytadłami (a i pod tym względem jest różnie, bo często przynudza).
Antrakt - "O spotkaniach z innymi wyspami"
Interesująca przenośnia kontaktów międzyludzkich.
Podróż ostatnia -Quo vadis, Ianie Macleod?
Co to było? Co chciał przekazać Macleod w "Drugiej podróży króla" kreśląc obraz quasi-Królestwa Niebieskiego, które nastało już po pierwszym przyjściu Chrystusa? Punktem wyjścia jest wybór dokonany przez Chrystusa podczas 40-dniowego poszczenia na pustyni, chociaż kuszenia diabła tutaj nie ma. Jezus wybiera, nie ma ukrzyżowania, pojawiają się za to zastępy niebieskie w sile wszystkich hufców anielskich, Jerozolima staje się zaczątkiem Królestwa na Ziemi. Do takiej Jerozolimy przybywa Baltazar, ostatni żyjący z trzech mędrców ze Wschodu. Spotyka ponownie Chrystusa, męczą go jakieś wątpliwości, potem odchodzi na pustynię i koniec. WTF? Ok pomysł może być, niezbyt oryginalny, ale poprawny, ale po co to całe opowiadanie powstało. Intencje Baltazara, intencje także Jezusa Chrystusa są totalnie nieczytelne, nie byłem w stanie odgadnąć nawet motywacji bohaterów opowiadania do dokonania takich, a nie innych wyborów. Atrakcyjny sztafaż opowiadania nie był w stanie przysłonić mi miałkości fabuły.
Pojawia się w tym miejscu pytanie, dokąd zmierzasz autorze w swojej twórczości? Udany świat eteru zawarty w dwóch powieściach i jednym opowiadaniu, a reszta? Przede mną jeszcze "Pieśń czasu", ale w dziedzinie nowelistycznej Macleod ponosi w zasadzie same porażki fabularne.
Przeczytanie wszystkich opowiadań z tomu "Podróże" zajęło mi bez mała półtora miesiąca. Po Wainwrightach byłem tak rozczarowany, że musiałem sobie zrobić dłuższą przerwę, co by złapać dystans. Niestety niewiele to zmieniło, "Dywan z hobów" był nudny jak flaki z olejem, do tego niesmaczny, zaś "Druga podróż króla" bez polotu. Jedynie "O spotkaniach z innymi wyspami" stanowi niezłą przenośnię, ale to tylko shortcover, ciężko za to podziwiać twórczość pisarza. Przede mną "Pieśń czasu", ostatnia szansa Macleoda na rekompensatę w moich oczach.
"Bunt Anglików" to z kolei mierna opowieść. Wydumana, sztuczna, napisana na siłę. Bo czyż nie spełnia tych cech historia alternatywna buntu Anglików, w kraju będącym od kilku stuleci prowincją Imperium Mogołów (sic!), gdzie trwa przymusowa mongolizacja (sic!), zakaz posługiwania się językiem angielskim, ale nazwy własne miast, dzielnic, imiona i nazwiska bohaterów pozostały przez kilka wieków niezmienione? Gdzie tu logika świata przedstawionego.
Pal to licho, gdyby jeszcze treść historii była ciekawa, a tymczasem mamy do czynienia ze standardową i mocno nudnawą historią standardowego i słabo opowiedzianego "buntu" z punktu widzenia pobocznego uczestnika. Nawet tradycyjna, piękna stylizacja frazy Macleoda gdzieś zaginęła, bo Macleod postanowił skolokwializować język narratora. Pojawiają się więc liczne kurwy, chuje i inne kwiatki, które drażnią oczy dodatkowo, obok słabizny treściowej. Sytuacji nie ratuje nawet odrobinę zaskakujące zakończenie.
Antrakt - "Zwieńczenie"
Kolejny shortcover, kolejny z cyklu: przeczytać i natychmiast zapomnieć.
Podróż trzecia - ... za jeden nonsens
Nie wiem o co biega w "Żywiołach". Jest to totalnie pozbawiona sensu opowiastka z gatunku tych, co to autor kreował zapewne podczas testowania nowych leków na marskość wątroby. Pisząc te słowa mój umysł podejmuje kolejny darmowy i ekstremalny wysiłek mający na celu ogarnięcie nieodgadnionego zamysłu Macleoda, ale za każdym razem napotyka barierę niemożności przebicia się przez chaos tego niepotrzebnego opowiadania. Nawet nie staram się przybliżyć treści fabuły, jest to zbyt trudne do sprecyzowania. Tym samym, jest to kolejna po "Buncie Anglików" i "Darze ust" historia spoza świata eteru, i kolejna porażka twórcza Macleoda.
Podróż czwarta - ... bez puenty
"Wainwrightowie na wakacjach" to sympatyczna historia obyczajowa z dramatem podanym jak lekki aperitiff. I jak zaznaczyłem wyżej - bez puenty. No i bez fantastyki. Nie zauważyłem także uczty wyobraźni. Nijakie, zbędne, przeciętne opowiadanie po nic. Niczego nie wnosi, niczym nie zachwyca, do niczego nie zmierza. Jest tak standardowe, że aż zdradzę jego treść. Jest sobie lekko zeschizowana rodzinka, która co roku jeździ na wakacje pod namiot. Ojciec wkurza rodzinkę swoim dzikim entuzjazmem. Matka zabija ojca. <<Pozostali przy życiu Wainwrightowie>> (dosłowny cytat z opowiadania) wyjeżdżają na swoje pierwsze wakacje bez namiotu. Koniec.
Podróż piąta - pretensjonalna
"Dywan z hobów" jest standardowym przykładem dzieła wymuszonego, napisanego przez pisarza bez weny, bez większego pomysłu.
"Dywan z hobów" dotyczy świata, w którym kreacjonizm zaczyna przegrywać z ewolucjonizmem reprezentowanym przez głównego bohatera. Świat się zmienia, ludzie nie potrafią się do niego dostosować. Coś tam jeszcze autor bredzi o człowieczeństwie i kontaktach z tytułowymi hobami, myślącymi istotami, które ludzie traktują gorzej niż świnie w rzeźni, a które z niewiadomych przyczyn godzą się na swój katorżniczy los (w tym miejscu wielkie WTF w stronę autora). Z wierzchu więc, to opowiadanie jest dobre, poprawne, jest takie, jakim dobra historia powinna być w założeniu. Tylko, że brakuje w nim duszy, odczucia, że pisarz oddaje serce dla tej historii, że w nią wierzy. Wszystko jest takie jakieś wymuszone, odnoszę wrażenie, że pisane na zamówienie na zasadzie "nie mam weny, ale coś skrobnę, mój atrakcyjny, kwiecisty styl przysłoni pustkę opowiadanej historii, brak w niej duszy". Poza tym to już wcześniej wielokrotnie było, podane w atrakcyjniejszej i ciekawszej formie.
Moje odczucia są takie - przeczytałem, odhaczyłem i idę dalej, kolejne opowiadanie Macleoda do zaliczenia. Chyba nie o to chodzi pisarzowi, który oczekuje od swoich dzieł większej roli, aniżeli bycia zwykłymi czytadłami (a i pod tym względem jest różnie, bo często przynudza).
Antrakt - "O spotkaniach z innymi wyspami"
Interesująca przenośnia kontaktów międzyludzkich.
Podróż ostatnia -Quo vadis, Ianie Macleod?
Co to było? Co chciał przekazać Macleod w "Drugiej podróży króla" kreśląc obraz quasi-Królestwa Niebieskiego, które nastało już po pierwszym przyjściu Chrystusa? Punktem wyjścia jest wybór dokonany przez Chrystusa podczas 40-dniowego poszczenia na pustyni, chociaż kuszenia diabła tutaj nie ma. Jezus wybiera, nie ma ukrzyżowania, pojawiają się za to zastępy niebieskie w sile wszystkich hufców anielskich, Jerozolima staje się zaczątkiem Królestwa na Ziemi. Do takiej Jerozolimy przybywa Baltazar, ostatni żyjący z trzech mędrców ze Wschodu. Spotyka ponownie Chrystusa, męczą go jakieś wątpliwości, potem odchodzi na pustynię i koniec. WTF? Ok pomysł może być, niezbyt oryginalny, ale poprawny, ale po co to całe opowiadanie powstało. Intencje Baltazara, intencje także Jezusa Chrystusa są totalnie nieczytelne, nie byłem w stanie odgadnąć nawet motywacji bohaterów opowiadania do dokonania takich, a nie innych wyborów. Atrakcyjny sztafaż opowiadania nie był w stanie przysłonić mi miałkości fabuły.
Pojawia się w tym miejscu pytanie, dokąd zmierzasz autorze w swojej twórczości? Udany świat eteru zawarty w dwóch powieściach i jednym opowiadaniu, a reszta? Przede mną jeszcze "Pieśń czasu", ale w dziedzinie nowelistycznej Macleod ponosi w zasadzie same porażki fabularne.
Przeczytanie wszystkich opowiadań z tomu "Podróże" zajęło mi bez mała półtora miesiąca. Po Wainwrightach byłem tak rozczarowany, że musiałem sobie zrobić dłuższą przerwę, co by złapać dystans. Niestety niewiele to zmieniło, "Dywan z hobów" był nudny jak flaki z olejem, do tego niesmaczny, zaś "Druga podróż króla" bez polotu. Jedynie "O spotkaniach z innymi wyspami" stanowi niezłą przenośnię, ale to tylko shortcover, ciężko za to podziwiać twórczość pisarza. Przede mną "Pieśń czasu", ostatnia szansa Macleoda na rekompensatę w moich oczach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz