W ramach lektury tramwajowej i po dość długiej przerwie powróciłem do czytania duetu Preston-Child, którym tak się zachwyciłem po "Relikcie" i "Granicy lodu". Niestety powrót okazał się kompletną katastrofą. Sygnalizowana już wcześniej przeze mnie obniżka lotów duetu, w "Kulcie" (angielskie "Cemetery dance") znajduje swoje tragiczne odzwierciedlenie. Nie wiem, albo to zmęczenie materiału albo panowie idą na łatwiznę stukając taśmowo kolejne sztampowe powieści dla hajsu. Pewnie to i to.
"Cmentarny taniec" to dziewiąta kolejna powieść z Pendergastem w roli głównej. Pojawiają się także detektyw D'Agosta, Laura Hayward, także policjantka oraz okazyjnie kochanka D'Agosty, antropolog Muzeum Historii Naturalnej Norę Kelly oraz, niestety po raz ostatni, jej mąż dziennikarz Bill Smithback. Smithback towarzyszył czytelnikowi już od "Reliktu", gdzie dzielnie walczył z Mbwuną, poprzez podziemia Nowego Jorku w "Relikwiarzu", stół prosektoryjny w "Gabinecie osobliwości", wyborną potyczkę na pustyniach Arizony w "Nadciągającej burzy" oraz walkę z Diogenesem Pendergastem w "Księdze umarłych". Bill był bardzo pozytywną postacią, chyba najlepiej rozpisaną przez duet (Pendergast przy nim to malowana kukła) i urozmaicał fabuły powieści, jednak w "Cmentarnym tańcu" ginie już na samym początku, bezceremonialnie zabity przez autorów. Co więcej, na tym się nie kończy, bo potem zamieniają go w zombie prześladujące swoją własną żonę. Ja rozumiem, że to tylko literatura rozrywkowa klasy B, no ale są pewne granice swobody twórczej. Tak naprawdę śmierć Smithbacka nie miała żadnego znaczenia dla fabuły, równie dobrze mógł zginąć jego wróg Harriman, nic by to nie zmieniło, poza tym że Nora Kelly nie dostała by się w tarapaty nie związane z jej zawodem.
Najgorsze jest jednak to, że panowie pisarze już niczym nie są w stanie zaskoczyć. Brałem do ręki "Cmentarny taniec" spodziewając się sztampowej opowieści z grozą w tle i taki produkt niestety dostałem. Piszę niestety, bo naprawdę jeszcze niedawno z utęsknieniem oczekiwałem kolejnych książek duetu, piszę produkt, bo ciężko nazwać "Cmentarny taniec" klimatyczną opowieścią pełną żywych bohaterów z atrakcyjną i wciągająca fabułą. Fabuła była tak przewidywalna, że przerzucałem po kilka stron bez czytania, nic przy tym nie tracąc. W zasadzie po morderstwie jednego z głównych bohaterów serii można było przewidzieć, że jego żona też zostanie celem ataków, przeżyje ale będzie poturbowana, że znowu Pendergast otrze się o śmierć, lecz w bohaterskim widzie uratuje siebie i Norę i że zło zginie w ostatecznej, "mrożącej" krew w żyłach potyczce. I to wszystko od autorów, którzy zachwycają genialnym "Reliktem". Szkoda słów. Oryginalne pomysły się pokończyły, to w "Cmentarnym tańcu" widać jak na dłoni. Motyw voodoo oklepany, akcja znowu w Nowym Jorku, bohaterowie sztampowi itd. Jeżeli cała pomysłowość w kolejnych powieściach ma się sprowadzać do zabijania głównych bohaterów, to ja dziękuję bardzo.
Duetowi nie tylko zabrakło pomysłu na fabułę swojej książki, ale nadto zawiera ona w sobie dziury logiczne, kładące intrygę i napięcie już na samym początku. Bo oto mamy tajemny kult voodoo rozwijający się na północnym Manhattanie od prawie dwustu lat (serio? na najgęściej zaludnionej wyspie świata?), który morduje w ukryciu zwierzęta i z rzadka ludzi. Przez dwieście lat kult spokojnie egzystuje, obok dynamicznie rozwija się nowoczesna metropolia, a sekta sobie działa. Powiedzmy, że udaje im się zachować dyskrecję, niemniej byli, są i będą ludzie (sąsiedzi, urzędnicy, policjanci), których niepokoiły i niepokoją podejrzane praktyki, a nadto los zwierząt. Ale przez dwieście lat spokój, wystarczy się nie wychylać. A tu nagle pojawia się Bill Smithback, pisze jeden artykuł i zostaje zamordowany przez zombie pod okiem kamery, a następnie przemieniony w zombie dybiące na życie własnej żony, znanej także czytelnikom Nory Kelly. Pomijając już tragiczne podejście autorów do jednego ze swoich ulubionych bohaterów (podejrzewam, że śmierć Billa miała być tanim, szokującym środkiem emocjonalnym dla wiernych czytelników), to całkowicie nielogiczne jest takie ostentacyjne ujawnienie się sekty i zwrócenie na siebie uwagi opinii publicznej. Skąd i po co ta jawność? To jeszcze nic, bo Smithback został zabity w domu, ale kolejne morderstwo zostaje dokonane przez zombie w biały dzień na oczach setek ludzi. Nie dość, że zostało zrobione to w skrajnie ekshibicjonistyczny sposób, to nadto nikt ze świadków nie zareagował na czyn i nie próbował zatrzymać mordercy, który ulotnił się jak gdyby nigdy nic. Jak to zostało skomentowane przez D'Agostę? "Banda tchórzy" rzekł i przeszedł nad sprawą do porządku dziennego. Toż to jest może absurdu, dziura logiczna na dziurze logicznej. Z łaskawości recenzenckiej pominę schematyczność fabuły. Panowie Preston&Child przeszli daleką drogę od genialnego i zapiętego na ostatni guzik "Reliktu", do kupsztala jakim jest "Cmentarny taniec".
Już przy "Gabinecie osobliwości" sygnalizowałem, że panom kończą się pomysły i zaczynają iść w makabrę i tanie rozwiązania fabularne, mające głównie ordynarnie szokować czytelnika. Niestety "Cmentarny taniec" jest tego dobitnym przykładem, a jedna jaskółka w postaci "Kręgu ciemności" wiosny nie uczyniła. Będę dalej czytał książki duetu, ale już teraz żałuję, że panowie aż tak bardzo rozmienili się na drobne. Nigdy bym się nie spodziewał, że dam temu duetowi ocenę tak niską jak 2/10.
"Kiedyś byliśmy kozaki, teraz piszemy kiłę, ale mamy to w nosie czytelniku, bo liczy się hajs" - powiedzieli pisarze zgodnym chórem, podczas wywiadu udzielonego portalowi mamerkus.blogspot.com |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz