Niestety, Rafał Dębski stworzył gniota, "Światło cieni" to słaba i męcząca powieść. Słaba, bo Dębski nie był w stanie wykorzystać potencjału tkwiącego w zaproponowanej przez siebie historii. Męcząca, albowiem "Światło cieni" to 272 stron, z czego 2/3 to dywagacje, dygresje, didaskalia i inne poboczne przemyślenia autora na poziomie swobodnej konwersacji kilku kumpli w przydrożnym barze, które mają się do głównego wątku fabularnego, jak mysz do sera w pułapce. "Światło cieni" to bardziej rozdęta nowelka, niż pełnoprawna powieść, co też znajduje odzwierciedlenie w ubogim wątku fabularnym. Męcząca, bo w "Świetle cieni" Dębski karmi czytelnika chaosem targowiskowych mądrości życiowych, tworząc dzieło niespójne logicznie, koncepcyjnie, fabularnie i nawet ideologicznie (te fatalne wstawki o Bogu, prawie i antropocentryzmie). Wreszcie niestety, gdyż uwielbiam tematykę kosmicznej eksploracji, a w ręku dobrego pisarza "Światło cieni" nie zaliczyłoby tak druzgocącej porażki. Kosmicznej eksploracji tutaj tyle, co w gniotach Paulo Coelho, fabuła mogłaby zostać umiejscowiona w jakimkolwiek miejscu współczesnej Ziemi, i nic by to nie zmieniło, bo akcja toczy się w 99% w zamkniętych pomieszczeniach bazy planetarnej oraz statku kosmicznego, co zresztą sprawia mizerne, kameralne wrażenie.
Już sam tytuł jest pułapką, którą autor zastawił sam na siebie i w którą wkroczył z pełną samozadowolenia ignorancją. Jeżeli za tytuł powieści obiera się oksymoron, z którego wynika rzucanie światła przez cień (cień - obszar, powierzchnia, zjawisko, jakkolwiek nie spojrzeć, z istoty swej pozbawiony jest światła), to wypadałoby to w mniej lub bardziej bezpośredni sposób wyjaśnić fabularnie. Tytuł sugeruje, że powieściowe "cienie" są źródłem światła rzucanego na inne przedmioty, a nie poboczną istnienia przeszkody dla światła rzucanego z innego źródła. Ok, przyjmijmy za dobrą monetę, że w powieści zostaje wyjaśnione czym/kim są tytułowe "cienie". Ale w takim razie dlaczego nie zostaje przynajmniej zasugerowane czym jest ich światło? Bo tak to mamy efektownie brzmiący pretekst do stworzenia efektownie wyglądającej ilustracji okładkowej, lecz niestety nic ponadto.
Tyle tytuł, a co z fabułą i bohaterami? Fabuła jest prosta jak drut, odwołuje się do nostalgii za przygodą, eksploracją nieznanych planet i przestrzeni kosmicznej. Aby zachwycić czytelnika autor musi zaproponować coś nowego, jeżeli nie na polu pomysłu, to chociaż własnego stylu i konceptu, w ostateczności kreacji bohaterów. Niestety we wszystkich tych elementach "Światło cieni" leży i kwiczy, padając ofiarą kombinacji kiepskiego warsztatu autora i braku pomysłu na coś więcej niż kilkunastostronicowe opowiadanie. Te drętwe dywagacje, rozważania o życiu, o ludzkości, polityce, prawie i zbiorach porzeczek, na siłę wetknięte przez wszechwiedzącego narratora w głowę płaskiego i irytującego głównego bohatera. Te fatalnie rozpisane, sztuczne i wkurzające dialogi pomiędzy postaciami. Dębski mnoży niezrozumiałe zachowania bohaterów (ludzie wrzeszczą na siebie bez powodu, zachowują się jak stado tokujących głuszców, seks w sumie też jest bez powodu). Ten brak jakiejkolwiek głębszej refleksji kryjący się za filozofią autora, po prostu czuć, że autor nie dość że ma nieciekawy warsztat, to w dodatku ma też niewybijający się ponad przeciętność umysł. Jako czytelnik oczekuję, że przeczytana książka będzie rozrywką, ale także mnie w jakiś sposób rozwinie, autor zaproponuje mi coś nowego, coś od siebie, co mnie wzbogaci, co da mi chociaż taką malutką rzecz, jak satysfakcja z przeczytania dobrego czytadła. Gdyby Dębski skupił się tylko na tym, by napisać znośne czytadło, to zapewne wyszło by znośne czytadło, bo to powinien być szczyt jego ambicji jako pisarza. Tymczasem albo Dębskiego poniosła ambicja albo, co bardziej prawdopodobne, wydawca startujący z nową, hucznie nazwaną ("Horyzonty zdarzeń") i z założenia ambitną serią, zmusił go do stworzenia sztywnego, pretensjonalnego kloca, przerażającego swoją miałkością i rozdętego poza granice cierpliwości czytelnika. Tytułem przykładu przytoczę fragment z końcówki książki. Zbliżamy się do kulminacji powieści, napięcie powinno rosnąć, wyborne tajemnice i skomplikowane zagadki powinny być konsekwentnie rozwiązywane, bohater winien zbliżać do swojego powieściowego przeznaczenia, a tymczasem Autor raczy nas kolejnym, obszernym i całkowicie nic nie wnoszącym do wątku fabularnego, fragmentem "wewnętrznych" przemyśleń komandora Vaybara, jednego z najgorzej rozrysowanych bohaterów współczesnej literatury: "(...) na planetach obiegających Słońce i ich księżycach również wrzała praca, ale górników, robotników i inżynierów traktowano z równym brakiem szacunku jak niższe warstwy społeczne w Grecji. Bez nich i bez twardych kolonistów Federacja nie miałaby racji bytu, tymczasem najwyższą pozycję mieli właśnie próżniacy: politycy, rzesza urzędników państwowych i korporacyjnych, aktorzy, artyści (czyżby autoironia, panie Dębski?), wszelkiej maści kadra kierownicza (jako kadra kierownicza swojej jednoosobowej działalności gospodarczej powinienem to chyba wziąć do siebie, ale jakoś nie mogę się skupić). To oni mieli być kwiatem cywilizacji, pachnącym i skąpanym w ożywczych promieniach, podczas gdy pozostali stanowili zwykły, cuchnący nawóz". Po czym następuje obszerne rozwinięcie idei nawozu. W każdym razie, porażony głębią myśli komandora Vaybara, zmuszony jestem zmienić swoje postępowanie, gdyż niegodne moje życie pachnącego kwiatu cywilizacji, od tej pory będę nawozem!
A wiecie, co jest najlepsze? Wszystko powyżej w niniejszej recenzji napisałem zaledwie po przeczytaniu 2/3 powieści, tak niewiele potrzeba było Autorowi by rozgotować mój mózg. I teraz po skończeniu lektury niczego nie zmieniłem, tylko dorzucę, że nawet zagadka "cieni" poraża wtórnością oraz nielogicznością. Pomysł ten z założenia był zatem nieciekawy, a rozdęty do granic powieści, w połączeniu z nieuzasadnionymi rozwiązaniami fabularnymi, czyni "Światło cieni" wyjątkowo niestrawnym półproduktem. Niestety, panie Autorze, jako fan eksploracyjnej s-f srodze się zawiodłem. Proszę, niech Pan już więcej nie wchodzi do tej rzeki i nie psuje mojego ulubionego gatunku literackiego.
Całość dostaje ode mnie 1,5/10 (za klimatyczną okładkę).
Całość dostaje ode mnie 1,5/10 (za klimatyczną okładkę).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz