Ocena 9/10 |
Przeczytałem w końcu powieść, która od początku do końca trzymała mnie w szachu. Mogę śmiało powiedzieć, że "Tysiąc jesieni Jacoba de Zoeta" autorstwa Davida Mitchella, znanego u nas przede wszystkim z nagłośnionego ekranizacją "Atlasu chmur", to totalna powieść historyczna. Złożona, wielowątkowa fabuła, z wielowymiarowymi bohaterami, akcja osadzona w silnie sfeudalizowanym Cesarstwie Japońskim przełomu XVIII i XIX wieku, w tle wielka światowa polityka z bankrutującą holenderską Kompanią Wschodnioindyjską, w centrum namiętności, miłości, knowania, ból, porwania i szaleństwa, przykryte grubą warstwą japońskich konwenansów. Wszystko to podlane sosem ogromnej erudycji i wiedzy autora oraz jego swobody w posługiwaniu się japońskim i holenderskim nazewnictwem i słownictwem. Biorąc te elementy udanie połączone w jednej powieści nie może dziwić, że "Tysiąc jesieni Jacoba de Zoeta" porwała mnie ze współczesności i rzuciła w wir życia miejskiego Nagasaki-Dejimy, gdzie w zimowej klatce nie śpiewał żaden ptak.
Szczególnie atrakcyjnie w powieści Mitchella wypada wiarygodność przedstawianych wydarzeń. Ich osadzenie w faktycznych czasach historycznych (Kompania Wschodnioindyjska przestała istnieć pod koniec XVIII wieku, feudalizm japoński trwał jeszcze do połowy XIX wieku), wierne oddanie japońskiej mentalności (na tyle, na ile mam na ten temat własną wiedzę, a nie da się ukryć, że Japończycy mnie jakoś tam fascynują), czy też sytuacji na oceanach (początek XIX wieku, to szczytowy okres potęgi Anglików), te wszystkie elementy znajdują odzwierciedlenie w książce, nadto stanowią istotny element fabuły, wręcz ją napędzają (jak np. przybycie Anglików).
Oczywiście wyśmienita powieść musi zachowywać równowagę pomiędzy wydarzeniami w skali makro, a światem wewnętrznym bohaterów. Mitchell daje sobie świetnie radę także na tym polu, tworząc wybuchowy koktajl multi-kulti, poplątanych relacji takich postaci jak tytułowy "Dazuto", Orito, Ugeamona, Enomoto, całych tabunów (dosłownie!) Holendrów, Anglików, Japończyków i niewolników różnych nacji. Ogromną zasługą Mitchella jest, że w tym mrowisku bohaterów pierwszo i trzecioplanowych porusza się ze swobodą i dla każdego przewiduje wiarygodną rolę do odegrania.
Do uznania przeze mnie "Tysiąca jesieni Jacoba de Zoeta" za arcydzieło zabrakło mi w zasadzie jednej rzeczy, a dokładnie był o jeden wątek za dużo. Chodzi mi tutaj o niejasny motyw nadprzyrodzonych umiejętności Enomoto, które pojawiają się subtelnie i rzadko, niemniej psują nieznacznie realistyczny wymiar powieści, będąc nadto elementem całkowicie zbędnym dla opowiadanej historii. Pomijając jednak ten niuansik, to dzieło Mitchella jest wyborną strawą dla złaknionego dobrej literatury czytelnika. Gorąco polecam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz