poniedziałek, 31 sierpnia 2015

McGyver na Marsie

"Marsjanin" Andy'ego Weira jest kolejnym dowodem na dwie rzeczy: po pierwsze nie każdy pisać może, jednak redaktorzy znają się na rzeczy i widzą, czy coś stanowi chociażby szczątkowe dzieło literackie i słusznie odsyłali Weira z kwitkiem, po drugie w każdym roku musi pojawić się sukces komercyjny jakiegoś gniota na miarę Greya. Gust szerokich mas czytelniczych rzadko pokrywa się z jakością literacką. Co prawda "Marsjanin" nie jest aż takim gniotem jak słynny kupsztal od E.L.James, niemniej pełnoprawnym dziełem też go nazwać niestety nie można. 

Jaki jest zatem zasadniczy problem z "Marsjaninem"? Otóż, w tej książce nie ma emocji, "Marsjanin" jest infantylny pod tym względem, jeżeli Weir pozwala swojemu bohaterowi cokolwiek odczuwać na obcej planecie, to są to emocje 12-latka zachwycającego się kolejnymi levelami w grze logistycznej. Science jest reprezentowane przez wiedzę nabytą z Wikipedii, jest tylko pseudonauka w postaci liczb zamulających akcję tam, gdzie powinno się coś dziać. Mamy do czynienia z narracją pierwszoosobową, ba, nawet więcej, bo z  pamiętnikiem, który z istoty swej powinien być zapisem wewnętrznych przeżyć bohatera w obliczu skrajnie ekstremalnej dla psychiki człowieka. Tymczasem pamiętnik Watneya to zapis cudów McGyvera w kosmosie, Mark Watney jest w stanie stworzyć wszystko z niczego. Siermiężne nudy, zero emocji, zero akcji, zero czegokolwiek, co by w tej książce wciągnęło, co jest w sumie tragiczne, bo książki o tematyce marsjańskiej uwielbiam jak mało co. A tak najlepszym elementem "Marsjanina" jest klimatyczna ilustracja okładkowa, która zresztą nie pochodzi od autora.
Prototyp rakiety kosmicznej zrobionej z marsjańskiego piasku
Samotność na innej planecie. W maksymalnie niekorzystnych warunkach dla życia (klimat, pustynny, monotonny krajobraz, burze piaskowe, niskie temperatury). Ludzie, czy można sobie wyobrazić coś równie ekstremalnego dla ludzkiej psychiki? Przez 384 strony nic się nie dzieje, Watney zachowuje się na Marsie jak na wycieczce na Pustynię Błędowską. "Marsjanin" sprawia wrażenie powieści bardzo sterylnej, perypetie głównego bohatera przypominają raczej grę logistyczną, jakiś surwiwal typu "Fort Boyard", a nie autentyczną WALKĘ O PRZETRWANIE. Weir powinien przeczytać genialną powieść "Wybawienie" Jamesa Dickeya, mistrzostwie studium przetrwania, żeby wiedzieć, jak się powinno pisać takie książki i dojść do wniosku, że sam tak nie potrafi, a nie brać się za pisanie.

Nadto, poza kilkoma ogólnikami, nie ma tutaj Marsa (równie dobrze autor mógł umieścić akcję na Antarktydzie, ale wtedy nie mógłby się popisywać pseudonauką), nie ma psychologii (poza twitterowymi sformułowaniami typu "mam przesrane"), nie ma emocji. Jest gra komputerowa w kartonowej scenerii marsjańskiej. Jest gotowy scenariusz na film. Szkoda w tym wszystkim Marsa, potraktowanego pretekstowo. Chciał Weir napisać wypraną z emocji powieść o surwiwalu, to mógł równie dobrze wybrać Jowisza, taka sama wiarygodność. 

Gwoździem do trumny jest fakt, że sama idea "Marsjanina" jest tak kretyńska, że nie dziwię się, iż książki nie chciał nikt wydać. Kolo siedzi sam jak palec na Marsie, prowadzi jakiś dziennik w formie pamiętnika i wykorzystuje go do szczegółowego objaśniania problemów, z którymi się boryka, aby przeżyć? On znajduje na to czas, po co mu to w ogóle? Dlaczego nie pisze o tym, co czuje? I jeszcze te zwroty do czytelnika "łapiecie, ziomki?", "nie bójcie się, znalazłem rozwiązanie", "wiecie co?" "piszę do was". Ale jakich "was", skąd to wzięło? Rozumiem, że bohatyr ma pewnie odczuwać samotność i jakby pisze do ludzi, tylko dlaczego to nie jest w żaden sposób poprowadzone, dlaczego to brzmi tak sztucznie? Z treści dziennika wynika że z psychiką Watneya wszystko ok, cieszy się jak dziecko z przygody na Marsie, więc skąd nagle miałoby się wziąć to pisanie do czytelnika? Motyw samotnika na bezludnej wyspie jest stary jak świat i o niebo lepiej przedstawiany np. w takim "Cast away" Tom Hanks zrobił sobie głowę z dyni i do niej gadał, jak do przyjaciela, mówił tej dyni o swoich przeżyciach, odczuciach. Kto by tak nie zrobił na jego miejscu? A w "Marsjaninie"? Watney pisze swój pamiętnik jak dziennik budowy - tu zrobiłem to, tu zrobiłem tamto, tam miałem problemy z tym, ale spokojna głowa dam radę, olaboga problemy, ale mam rozwiązanie które przedstawia się tak i tak, ok zrobione i idę oglądać filmy z Herkulesem Poirot, do jutra ludziska, bez odbioru. Kolejny odcinek McGyvera już jutro. A może po prostu kłania się mizerny warsztat Weira, do tego zwykłe jaranie się swoim pisarstwem, które fachowo zwie się grafomanią?

Dosyć, odradzam każdemu, kto ceni sobie swój czas, kontakt z tym pseudodziełem s-f. Sukces komercyjny ok, nikt nie zabroni, ale literacko "Marsjanin" to jest kompletna porażka. Jeżeli ktoś faktycznie ma ochotę poczytać o podboju Marsa, to polecam wyśmienitą niemal w każdym elemencie trylogię Marsa Kima Stanleya Robinsona. A Andy'ego Weira błagam o jedno - zbieraj hajs za swój niespodziewany sukces komercyjny, ale nie pisz już niczego więcej.