sobota, 28 lutego 2015

Podróż do nieznanych krain

Wstawki w tekście piosenki z "Zakazanej planety", kultowego filmu pod wieloma względami. Utwory wstawiam pod wpływem chwili, wieczoru nostalgicznych wspomnień muzycznych. 

A tutaj inny, nieśmiertelny kawałek ambitnego, klimatycznego metalu:
To oczywiście miałem na kasecie (pod koniec lat 90-tych płyta była droższa dwa razy od kasety, więc i towarem luksusowym). Zajeżdżałem ją do granic wytrzymałości. Pewnego dnia przeżyłem jeden z najgorszych dni swojego szczenięcego życia, kiedy okazało się, że mama przez pomyłkę wyrzuciła Anathemę do śmietnika. 

To może jeszcze coś cięższego w odbiorze, ale także genialnego i klimatycznego, no i dosyć pikantnego:

PS Nie mogę się powstrzymać, jeszcze jeden kawałek, mistrz gitary w swym brylantowym kawałku:

niedziela, 22 lutego 2015

Steven Erikson - "Myto ogarów" (tom 8 z 10 Malazańskiej Księgi Poległych)


 "Myto ogarów" 
Ocena 4/10 

Za mną już ósmy tom epickiej serii fantasy pióra Steve'a Eriksona. Cyklu wyjątkowego pod wieloma względami, fantasy stanowiącej ogromne wyzwanie dla wytrwałości czytelnika, jednocześnie literatury wyśmienitej w swoim gatunku, i nie tylko. Począwszy od "Bram domu umarłych" można było obserwować tendencję zwyżkową serii pod względem koncepcyjnym i fabularnym, z kulminacją w genialnych "Łowcach kości" (wbrew temu, co ludzie piszą w sieci, to właśnie szósty tom cyklu jest najlepszy i chyba już tak pozostanie) i spadkiem jakości w "Wichrze śmierci" (WŚ). I muszę to z przykrością stwierdzić w "Mycie ogarów" (dalej MO) nastąpiło dalsze, dosyć drastyczne obniżenie poziomu.

Od strony fabularnej jak zwykle Erikson rozpisuje milion wątków głównych, pobocznych i okazjonalnych. Razem z bohaterami wracamy na znany z "Ogrodów księżyca" i "Wspomnienia lodu" kontynent Genebackis, gdzie zaczynają się dziać dosyć niepokojące rzeczy w okolicach Darudżystanu i Czarnego Koralu, siedziby Tiste Andii. Żeby się za bardzo nie zagłębiać w to wszystko przedstawię osie fabularne MO:
  • Tiste Andii i ich bóle wiecznego istnienia, związane z rozłąką z Matką Ciemność (jak wspominałem wcześniej Andii wywodzą się z ciemności, Edur z cienia, a Liosan ze światła), z których wymienić można znanych z WŚ Nimandera Golita, syna Anomandera, Klipsa (tutaj jest długo nieprzytomny, więc już tak nie wkurza), Kleszcza, a także nowe postaci jak posunięty w latach czarodziej Endest Silann oraz wojownik na posyłki Spinnock Durav,
  • rywalizacja nowych bogów, czyli bezbronnego Odkupiciela (znany ze "Wspomnienia lodu" Itkovian, który zostaje wyniesiony przez własny kult do roli boga-odkupiciela) oraz Umierającego Boga (Bellurdan z "Ogrodów księżyca", agresywny bóg narkotycznego umierania),
  • szalona podróż Mappo Trella i Zrzędy z Gildią Trygalle przez groty w celu odszukania Icariuma (zdecydowanie najciekawszy wątek MO),
  • wspólna wędrówka Dassema Ultora, Karsy Orlonga i Samar Dev do Darudżystanu na zbliżającą się konwergencję,
  • dzieje ostatnich Podpalaczy Mostów (Wykałaczki, Niewidki, Nerwusika, Młotka), którzy po zakończeniu służby otworzyli knajpę w Darudżystanie.

Tak to mniej więcej wygląda w ogólnym zarysie. Oprócz wyżej wymienionych, na kartach MO objawiają się z postaci już znanych m.in. Crokus, Scillara, Barathol Mekhar, siostra Złośliwość, Iskaral Krost (kontynuacja wątku z "Łowców kości"), Torvald Nom (długoletni towarzysz niedoli i przyjaciel Karsy Orlonga z "Domu łańcuchów"), Rallick Nom (skrytobójca z "Ogrodów księżyca"), wyjątkowo nieśmieszny Kruppe, pani Zawiść, Caladan Brood ("Wspomnienie lodu"), Silanah, wyjątkowo zabawny Raest (tyran z OK), no i bogowie w osobach Kotylliona, Tronu Cienia, Draconusa, Apsala'ry, czy samego Kaptura. Ten ostatni ma zaskakującą rolę do odegrania w powieści, z czym będą wiązały się spore przetasowania w panteonie bogów. Przede wszystkim jednak w końcu powraca Sójeczka (tym razem jako Sui Etkar), w asyście Toca Młodszego. Jako adwersarz wszystkich oczywiście wielki król Kallor oraz Ogary Cienia. Na deser Ogary Światła. 

Niestety, ale MO jest przegadanym, bełkotliwym czytadłem, którego dynamiczna i wciągająca końcówka nie jest w stanie zatrzeć kiepskiego wrażenia całości. Znanych, mniej lub bardziej lubianych bohaterów od groma i trochę, tym bardziej dziwi zaskakująca słabość tekstu MO. Przez blisko 700 stron Erikson stara się zamęczyć czytelnika pseudofilozofowaniem, sileniem się na dowcipnego i wszystkowiedzącego narratora oraz zwyczajnym, ordynarnym wodolojestwem. Erikson filozofuje na potęgę, jest to do tego stopnia przesadą, że nawet 5-letnie dziecko ma w MO własne przemyślenia na temat świata i kosmosu. Po prostu ktoś tu za bardzo pewnie się poczuł jako pisarz. Fabuła ciągnie się jak kisiel i tej męczarni nie widać końca, tytułowe myto ogarów cienkie jak barszcz, Karsa Orlong jakiś mdły i rozgadany, emo Tiste Andii itd. Gdyby MO miała ze 400 stron, to jeszcze dałoby się to męczenie buły zdzierżyć, a tak jest o te 450 stron za dużo. Końcowa konwergencja, pomimo tego że dzieje się sporo rzeczy znamiennych dla świata przedstawionego, to też nie wzbudza większych emocji, czytając zrzędziłem, kiedy się to wreszcie skończy. 

Zamęczył mnie Erikson ósmym tomem MKP, pobrał bandyckie myto mojej cierpliwości i zostało tego już naprawdę niewiele na "Pył snów" i "Okaleczonego boga". Innymi słowy Erikson doprowadził do sytuacji, której przy "Łowcach kości" bym się po sobie nie spodziewał - boję się, że w ostatnich dwóch tomach cyklu autor będzie kontynuował swoją drewnianą filozofię o wyższości ciemności nad światłością, lub odwrotnie, i że w tym wszystkim będzie już mi obojętne, jak zakończą się losy postaci, które śledzę od początku MKP. Cała nadzieja w Icariumie i Forkrul Assailach i powrocie do formy Karsy Orlonga - Erikson, nie spieprz tych wątków!
Środek lokomocji Gildii Trygalle, w powozie siedzi Mappo, na górze Zrzęda, dynamiczna scena przedstawia wyjście z groty Maela, na kole Kartograf, truposz i pasażer na gapę z groty śmierci
Epicki finisz, płonący Darudżystan, Barathol Mekhar, Ogar Światła i Ogary Cienia (ilustracja nieprecyzyjna, gdyż tych pierwszych było dziesięć, tych drugich pięć)
Przekomiczny, a jednocześnie osobliwie straszny Mag Cienia, Iskaral Krost (tutaj opędza się od swojej przyszywanej żony Mogory, pajęczego d'versa)
Dassem Ultor i Anomander Rake
Już nie śmieszny, a niezmiernie irytujący Kruppe

wtorek, 17 lutego 2015

Ian Cameron Esslemont - "Powrót Karmazynowej Gwardii" (powieść malazańska)

Czas napisać jakąś recenzję. Sporo ostatnio przeczytałem, a nie miałem szczególnie serca, by się rozpisywać na ten temat. Zacznę od dopiero co zakończonej lektury "Powrotu Karmazynowej Gwardii" Iana Camerona Esslemonta.

Jak już zapewne pisałem wcześniej Steven Erikson i Ian Esslemont to współtwórcy świata Malazu. Najpierw na podbój czytelniczych dusz ruszył ze sporym powodzeniem Erikson ze swoją Malazańską Księgą Poległych, by potem dołączył do niego Esslemont, korzystając niejako z sukcesu kumpla. Esslemont dołączył w połowie MKP, stąd też to współtworzenie jest do tego stopnia wspólne, że dotychczasowe powieści Esslemonta stanowią uzupełnienie lub rozszerzenie wątków poruszonych przez Eriksona w ramach MKP mniej więcej od "Łowców kości". "Powrót Karmazynowej Gwardii" (dalej PKG) jest tego nadwornym przykładem.

PKG jest drugą powieścią Esslemonta, debiutancką "Noc noży" zjechałem za tragiczną fabułę i chaos akcji, bohaterowie też nie ryli beretu, oględnie rzecz ujmując. Akcja PKG toczy się bezpośrednio po ucieczce Łowców Kości z Malazu (opisanej w "Łowcach kości"). Cesarzowa Laseen dała wiarę słowom ludobójcy Korbolo Doma i zdrajcy Mallicka Rela (wydarzenia z "Bram domu umarłych" i "Domu łańcuchów") czyniąc tego pierwszego Mieczem Imperium, a Rela jej faktycznym zastępcą w administracji cesarstwa. Wszyscy wkoło widzą, że to wpuszczenie wężów do własnego gniazda, ale z niewiadomych przyczyn Laseen nikogo nie słucha, tym bardziej swojej przybocznej Tavore Paran. Wierna Tavore, która dla swej cesarzowej zniszczyła życie własnej siostrze, a tutaj została potraktowana nieomal jak zdrajczyni, musiała salwować się ucieczką przy pomocy m.in. Kalama Mekhara, który przy okazji solidnie zredukował stan liczebny Szponu, cesarskiej siatki skrytobójców. Tavore i jej armia zostali więc renegatami, a Laseen została z wężami w gnieździe, z czego oczywiście nie zdawała sobie sprawy, chociaż wszyscy wkoło od razu przejrzeli knowania Mallicka Rela. 

Powyższy krótki wstęp stanowi podwaliny pod właściwą fabułę PKG. A ta dzieli się na sporo równoległych wątków, z których najważniejsze są:
  • knowania Mallicka Rela w celu objęcia władzy cesarskiej,
  • tytułowy powrót Karmazynowej Gwardii, rozłożony niejako na raty (Gwardia składa się z czterech kompanii stacjonujących na czterech różnych kontynentach, obserwujemy losy każdej z nich),
  • zdrady i podziały wewnątrz Karmazynowej Gwardii,
  • wędrówka Dassema Ultora i Ereko, do których w pewnym momencie dołącza młody i naiwny Kyle, renegat z Gwardii,
  • walki na pograniczu równiny wickańskiej,
  • d'vers Ryllandaras oraz siana przez niego śmierć i zniszczenie,
  • powstanie ligi taliańskiej przeciwko panowaniu Laseen, czyli bunt miast na kontynencie Quon Tali (coś podobnego jak bunt w Siedmiu Miastach, opisany w BDU), któremu przewodzą przedstawiciele starej gwardii, dawni kompanii cesarza Kellanveda (wspominany epizodycznie przez Eriksona Urko Crust, Toc Starszy, ojciec znanego czytelnikom Toca Młodszego, Amaron, Choss i inni).

Co zaskakujące w PKG losy ludzi nie przenikają się z losami Ascendentów. Co prawda przewijają się Osserc, Królowa Snów, Kallor, Kaptur, Tron Cienia, czy nawet sam Okaleczony bóg, ale nie ma tutaj jakiejś intrygi w zaświatach, ot Ascendenty uzupełniają jedynie właściwą akcję. 

Generalnie od strony fabularnej miłośnicy świata malazańskiego nie mają co narzekać, wydarzenia są równie bogate, co w MKP, PKG stanowi po prostu istotne uzupełnienie wątków z cyklu Eriksona. Trzeba przyznać, że Esslemont w PKG mocno się poprawił koncepcyjnie i realizacyjnie, stworzył dzieło epickie, analogicznie konstrukcyjne do książek Eriksona. Co prawda jest to wszystko na poziomie mocno średnim, ale zasadniczy zręb fabularny trzyma się kupy od początku do końca. Jednocześnie właśnie dzięki temu porównaniu widać, że Erikson jest zwyczajnie lepszym pisarzem od Esslemonta. Bohaterowie, opisy akcji, przechodzenie pomiędzy wątkami, to wszystko jest u Esslemonta suche, pozbawione polotu, takie drewniane. Erikson jednak potrafi nadać poszczególnym wątkom charakterystyczny rys, głębię, czytelnik jest w stanie identyfikować poszczególnych bohaterów po dwóch, trzech zdaniach, a Esslemont tego nie potrafi. Zdarzają mu się rzeczy udane, m.in. postać Ereko, ale jako czytelnik miałem wrażenie, że Erikson wycisnąłby z tej postaci znacznie więcej. 

Tak więc zasadniczą zaletą PKG pozostaje rozbudowa wątków, które w MKP były potraktowane pobieżnie przez Eriksona. Jednym z nich jest ogólnie wątek Karmazynowej Gwardii, która u Eriksona przewijała się w didaskaliach dwóch, trzech powieści MKP. Fajnym elementem jest też kontynuacja losów niektórych postaci. Z takim Żelazną Kratą czytelnik rozstał się w "Przypływach nocy", a tutaj Esslemont fajnie kontynuuje losy Kraty i jego kompanii. Esslemont wyjaśnia też co się dalej działo z innymi postaciami np. Topperem (zaginął w "Łowcach kości"), Dassemem Ultorem, Urko Crustem, Cartheronem Crustem, Kallorem, Taschrennem, czy Wickanami(przemykali przez karty "Bram domu umarłych", "Domu łańcuchów", "Łowców kości").

PKG daję ocenę 6/10. Więcej książek Esslemonta nie ukazało się do tej pory w Polsce. W sumie nie można się dziwić, skoro liczba potencjalnych odbiorców jego literatury jest wprost proporcjonalna do skali jego talentu, mnie samego jego pisarstwo jednak w jakiś sposób odrzuca, a powieści czytam tylko dlatego, że stanowią istotne uzupełnienie bogatego świata malazańskiego. Niewątpliwie czeka mnie zatem wyzwanie, aby ściągnąć i przeczytać 912 stron "Stonewieldera" w języku angielskim, kolejne powieści pióra Esslemonta. A tymczasem przystępuję do bardzo długiego finiszu z MKP, na pierwszy ogień "Myto ogarów", pora dowiedzieć się o dalszych losach Mappo Trella, Karsy Orlonga, pozostałych przy życiu Podpalaczy Mostów i innych bohaterów cyklu.

wtorek, 10 lutego 2015

Steven Erikson - "Wicher śmierci" (tom 7 z 10 Malazańskiej Księgi Poległych)

"Wicher śmierci" (WŚ), siódmy tom Malazańskiej Księgi Poległych za mną. Zgodnie z moimi przewidywaniami WŚ okazał się być pozycją wyraźnie słabszą od genialnych "Łowców kości". ŁK to fantasy kompletna, WŚ co najwyżej dobra i poprawna, ale lektura tej części MKP nie wzbudziła we mnie entuzjazmu, a nawet w kilku miejscach mocno zmęczyła. Ale po kolei.
Autor
Co nieco z historii świata przedstawionego (tyle, na ile zrozumiałem z treści siedmiu tomów cyklu). Najpierw były smoki i ich pierwotna grota Starvard Demelain, potem pojawili się Tiste Andii z grotą Kurald Galain, Edur z Kurald Emurlahn oraz Liosan z Kurald Thyrrlan. Rasy te żyły w swoich grotach i wszystko było cacy. Gdzieś w tle kręcili się pradawni bogowie (K'rul, Draconus, Kilmandaros, Mael itd.). Oprócz tego w rzeczywistości świata malazańskiego istniały cztery tzw. rasy założycielskie (nie-ludzie), czyli Forkrul Assailowie, Jaghuci, Imassowie i K'Chain Che'Malle. Dopiero na samym końcu przyszli ludzie, jako potomkowie Imassów. Oprócz tego są jeszcze Ascendenty, z których najstarsi to właśnie pradawni bogowie, niektórzy Andii i Edur też są/byli Ascendentami (Silchas Ruin, Scabandari, Anomander Rake), tudzież ludzie (Kotyllion, Ammanas, Dassem Ultor, Ganoes Paran). Na koniec tego wstępu muszę jeszcze dodać dwie rzeczy. Po pierwsze smoki (eleinty) lubiły się mieszać w różnych konfiguracjach z Andii, Edur, Ascendentami itd. Z tego się wzięły jednopochwycone smoki, do których należą najpotężniejsi Tiste (wymienieni wyżej oraz np. Korlat, kochanka Sójeczki swego czasu). Po drugie, i w zasadzie najważniejsze, wszystkie powyższe rasy wchodziły ze sobą w rozmaite konflikty, sojusze, wojny i pokoje, czego reperkusje poznajemy na kartach MKP. 

Po dotarciu do WŚ czytelnik-weteran cyklu zdążył się zapoznać z historią odwiecznych nieporozumień pomiędzy Jaghutami i Imassami. Forkrul Assailowie pojawili się w dwóch kozackich epizodach w "Domu łańcuchów" oraz "Przpyływach nocy" i póki co niewiele o nich jeszcze wiemy, ale wieść gminna niesie, że już wkrótce wkroczą większą ekipą na łamy cyklu i będzie kozacka epa, na razie w WŚ pojawia się epizodycznie bogini Forkrul Assailów, czyli Kilmandaros i jest groźna jak ... wicher śmierci. Podobnie będzie zresztą z rasą K'Chain Che'Malle, którzy do tej pory objawiali się na łamach MKP jako wskrzeszone z martwych jaszczury wojenne podczas wojny Impierum Malazańskiego z Pannion Domin we "Wspomnieniu lodu" oraz epizodycznie w "Łowcach kości". Z kolei w WŚ mamy parę K'Chain z niewiadomych przyczyn stanowiących zbrojne ramię człowieka ze stepowego plemienia Awli, któe z kolei toczy wojnę na pograniczach Imperium Letheryjskiego. 

No dobra, to może teraz nieco o fabule i bohaterach, bo tego tradycyjnie od groma i trochę. Na szczęście nie ma poczucia większego zagubienia, bo jest kontynuacja wątków z "Przypływów nocy" i "Łowców kości". I tak:
- do Letheras przybywają oddzielnie Karsa Orlong i Icarium, by stoczyć walkę z cesarzem Rhuladem Sengarem, 
- także w Letheras jeden z kupców zaczyna znajdować pod ziemią swojej posiadłości fragmenty wskazujące na większą całość, na pewien mechanizm, co sugeruje uważnemu czytelnikowi autorstwo Icariuma,
- na północnym pograniczu Imperium Silchas Ruin, Udinaas, Seren Pedac, Fear Sengar i nowy bohater Klips (niezmiernie wkurzający bachor Tiste Andii) wędrują w poszukiwaniu duszy Scabandariego, a ich motywacje w tym zakresie są sprzeczne,
- wspólna wędrówkę podejmują także Szybki Ben (rekonwalescent po walce z Icariumem), Trull Sengar i Onrack, a każdy z nich na końcu podróży znajdzie odmienne przeznaczenie,
- znowu w Letheras swój diaboliczny plan z żelazną konsekwencją realizuje Tehol Beddict do spółki z bogiem Maelem (przebranym za Bugga),
- na zachodniej granicy Imperium Letheru lądują Łowcy Kości i rozpoczynają bezpardonową inwazję, robiąc sieczkę z wojsk Tiste Edur, Letheryjczyków i okazyjnie różnych demonów,
- wreszcie na wschodniej granicy wspomniane plemię Awli walczy o przetrwanie w wojnie podjazdowej z Letherem.

Tyle tych wątków, wszystkie brzmią co najmniej atrakcyjnie, a jak wyszło w praktyce? WŚ to chyba najsłabsza część cyklu MKP, daję ocenę 5/10. Złożyło się na to szereg czynników, z których najpoważniejsze to zbyt duża ilość zbędnych wątków (Awle, Obrońcy Ojczyzny i kilka pomniejszych), przegadanie i przefilozofowanie pewnych wątków (szczególnie Tehol i Bugg), fatalny, nie pasujący do niczego czarny humor (znowu Tehol i Bugg, do spółki z torturowaną, zniszczoną psychicznie i fizycznie Janath, fatalnie poprowadzony wątek) oraz niewiarygodnie, w stylu gry komputerowej zaprezentowana inwazja Łowców Kości na Lether (na jednego Łowcę przypada chyba z tysiąc zabitych, taka to nieśmiertelność członków armii Tavore Paran). 

Do tego ogólnej jakości WŚ nie pomaga rozczarowująca końcówka. Mam wrażenie, że Erikson się trochę pogubił albo nie do końca przemyślał rozwiązanie takich kwestii jak przybycie Silchasa Ruina po Finnest z duszą Scabandariego, czy też rozstrzygnięcie losów takich postaci jak Fear Sengar i przede wszystkim Trull Sengar i Janath Anar (ta ostatnia to w ogóle kuriozum kreacji psychologicznej). Końcowe bitwy są także nużące. Za dużo jest tutaj rzeźni, wszyscy wszystkich mordują, zdradzają, gwałcą, torturują, zdradzają, gwałcą, mordują itd. A wystarczyłoby w niektórych momentach przystanąć i chwilę pogadać i się dogadać, a tak to tylko szable w dłoń i huzia na wroga, czy kto tam jest akurat pod ręką do zabicia. Do tego epicko zapowiadające się przez  całą powieść wątki (m.in. starcie Karsy, Icariuma i Rhulada Sengara), gdzieś się rozmywają w morzu przeciętnych i mało istotnych wątków. Ostatecznie walka Karsy i Rhulada trwa półtorej strony i jest tak bezjajeczna, że aż zęby bolą. Karsa i Icarium w ogóle się nie biją, bo chłopaki spojrzeli sobie głęboko w oczy i dostrzegli jakieś siódme po kądzieli pokrewieństwo, prawie sobie buziaka sprzedali od tego wejrzenia.

Gwoździem do oceny 5/10 jest autentyczne, niezmącone autorefleksją wodolejstwo na łamach WŚ. Skrócić powieść o obszerne wątki Awli (ze 100 stron pewnie), Obrońców Ojczyzny (z 5o stron) i kilka pomniejszych rzeczy i wyszłoby że 600 stron w zupełności wystarczy. Albo też rozwiązanie wątku kultowego bohatera cyklu, czyli Trulla Sengara w tak haniebny sposób pokazuje, że Erikson popełnił klasyczny błąd skali. Trull to chyba najbardziej pozytywna postać, a jednocześnie obok Felisin Paran najtragiczniejsza, ale na pewno nie zasłużył na to, jak go potraktował Autor. Trull powstrzymał napór Icariuma, walczył z nim jak równy z równym, potem podobna sytuacja z Silchasem Ruin, prawie załatwił Klipsa, a zginął z ręki podrzędnego i nieistotnego Letheryjczyka. Shame on you Autorze, Trulla Ci nie wybaczę! :)

Dobra, dosyć tego znęcania się nad WŚ, w porównaniu z ŁK siódma odsłona MKP wypada blado, ale to cały czas dobra fantastyka, znajdzie się tu parę świetnych rzeczy dla miłośników gatunku (np. pojedynek Szybkiego Bena z Menandore, Sheltathą Lore i Sukul Ankhadu). Poza tym, jak już czytelnik zabrnął tak daleko w cykl, to jedna słabsza powieść nie może zniechęcić do kontynuowania. 

A na koniec kilka kolejnych obrazków znalezionych w sieci. Nie do końca kolaborują one z treścią WŚ, ale co tam. Na deser także mapka świata Malazu i kontynentu letheryjskiego.
Tron Cienia, od lewej Gear (Ogar Cienia), Kotylion, Ammanas, Edgewalker, Shan (Ogar Cienia), Apsalar (siedzi)
to jest ciekawy obrazek z wybranymi wojownikami cyklu MKP , od lewej Brys Beddict (obrońca Domu Życia), Dassem Ultor (najlepszy wojownik całego świata Malazu), Krughava (ekhm kobita co się zowie, przy okazji Śmiertelny Miecz Togga), Tool (Imass i przyjaciel Toca Młodszego), Fear Sengar (Tiste Edur) i Zrzęda (Śmiertelny Miecz Treacha)
Karsa, Havok i kamienny miecz (Karsa wygląda groźnie, ale to dobro wcielone jest)