niedziela, 28 grudnia 2014

Steven Erikson - "Dom łańcuchów" (tom 4 z 10 Malazańskiej Księgi Poległych)

Ocena 6/10
Za mną czwarty, epicki tom MKP Stevena Eriksona. Trzeba przyznać, że facet ma rozmach. Nie dość, że stworzył pokręcony, skomplikowany świat przedstawiony, prowadzi jednocześnie kilkadziesiąt wątków w każdej z powieści, to w dodatku lubuje się w zaskakiwaniu czytelnika i miesza te wątki z podziwu godną konsekwencją, tak, że nic nie wydaje się oczywiste i zmierzać linearnie do oczywistego końca. 

Pokuszę się jednak o pewną refleksję ogólną nad całym cyklem. Mam problem z Eriksonem, dopada mnie bowiem znużenie światem przedstawionym. Z jednej strony, aby być na bieżąco i orientować się w morzu wątków oraz zasad świata przedstawionego trzeba czytać wszystko jak leci, z drugiej zaś jestem już zmęczony ciężkością fabuły, a to w końcu literatura rozrywkowa. Mam ochotę odstawić na jakiś czas, poczytać coś lżejszego, niepoważnego. Erikson, przy całej swojej pomysłowości, dysponuje grubo ciosanym piórem. Doskonale mu wychodzą postaci szorstkie, wojskowe, fatalnie kreuje postaci subtelne, wymagające wrażliwości. Jest to o tyle dziwne, że dotychczas MKP jest bardzo realistyczna, zasadniczo króluje relatywizm moralny, któremu najpewniej hołduje Erikson. 

Erikson jest także zdziebko niekonsekwentny, co sprawia, że niektóre rozwiązania fabularne są przeskalowane. Oto w pierwszych dwóch tomach Erikson nakazuje nam patrzeć na Imperium Malazańskie jako na zło wcielone, czego uosobieniem jest pozbawiona wszelkich skrupułów cesarzowa Laseen, ale już od trzeciego tomu następuje zwrot i zdaniem Eriksona Imperium jest jednak cacy, a wszelkie postępki Laseen (np. czystka szlachty w wyniku której Felisin Paran spotyka los gorszy od karalucha) są uzasadnione racją stanu. 

Wszelkie wątpliwości co do tego, że świat Malazu to nie jest miejsce dla delikatnych kobiet Erikson rozwiał w "Domu łańcuchów" (dalej DŁ). Ostatecznie los Felisin Paran, najmłodszej z rodzeństwa Paran, rozstrzyga się na polu bitwy w bezpośrednim starciu z siostrą, która zapewniła jej straceńczy los. Erikson dopełnia w ten sposób obrazu Felisin jako postaci tragicznej, ofiary świata, w którym żyje, ofiary swojej siostry oraz własnej niewinności. Wyszło to naprawdę wiarygodnie, jeśli idzie o samą postać Felisin, niestety gorzej w przypadku Tavore Paran. Pomimo tego że w końcu Tavore wkroczyła na scenę MKP jako ostatnia z rodzeństwa, to niewiele dowiadujemy się o jej motywacjach, o jej odczuciach, poza tym, co wyczyta z jej twarzy towarzyszący jej Gamet, żołnierz domu Paran. Biorąc pod uwagę, że w kreacji Felisin Erikson ociera się o artyzm tragedii greckiej, to już przedstawienie Tavore chluby mu nie przynosi, no chyba że jej postać zostanie rozwinięta w przyszłych tomach MKP. Nie wiemy, co Tavore czuje, kiedy dowiaduje się o śmierci siostry, poza stwierdzeniem któregoś z bohaterów, że "przyboczna jest najbardziej samotną osobą na świecie", nie wiemy o niej w zasadzie nic, oprócz tego że dopuściła się zdrady wobec własnej rodziny. Nie wiem też jaki był cel Eriksona w takim, a nie innym rozwiązaniu wątku sióstr, skoro Tavore o swoim bezpośrednim udziale w śmierci Felisin nigdy się nie dowiaduje (współpracownicy ukrywają przed nią ten fakt). Widać tu pewną niekonsekwencję w budowaniu tragedii, bo tylko pełna wiedza sprawcy o swoim czynie, może potem doprowadzić do pełnego odkupienia, w innym przypadku rozgrzeszenia nie ma (i mam tu na myśli także rozgrzeszenie wobec czytelników). W tej sytuacji śmierć Felisin z ręki Tavore jest tylko pustym środkiem literackim, mającym wzbudzić w czytelnikach emocje na poziomie "Mody na sukces".

W każdym razie, jeżeli kobieta chce przeżyć w świecie Malazu, to musi być twardą suką, która niejedno przeszła, ale to jej nie złamało, jeno zahartowało. W dodatku taka babka musi mieć specjalne skille, aby dać sobie radę z hordą krwiożerczych samców (jak np. Apsalar, która jest śliczna i drobna, ale posiada umiejętności skrytobójcy) albo być zwyczajnie brzydka (Tavore). Ładna i delikatna (Felisin), nieobdarzona żadnym talentem poza urodą, skazana jest na łaskę innych. 

Niezbyt to subtelne i wskazuje na pewne braki w obrazie świata przedstawionego, nawet jeżeli zamierzone, to niestety powstaje pytanie zasadnicze: po co żyć w świecie, gdzie nie ma miejsca na subtelność i wrażliwość. Gdzieś musi być takie miejsce, aby motywacje bohaterów do walki były czymś uzasadnione, żeby nie były wydumane. W DŁ Erikson często ustami bohaterów przywołuje powiedzenie, że w świecie wszystko dąży do równowagi, podając jako przykład los bogini Tornada. Tymczasem Erikson tej zasady nie trzyma się już w samym konstrukcie świata Malazu, gdzie trup pada często i gęsto, świat jest mroczny i brutalny, a bohaterowie o coś walczą, ale nie wiadomo do końca o co. Brak tej przeciwwagi, jak u Tolkiena, gdzie alternatywą dla piekielnego Mordoru stanowiła sielska i zielona kraina hobbitów. U Eriksona brak takiego Hobbitonu, i to mi najbardziej przeszkadza w lekturze MKP. 

No dobra, dosyć psioczenia, teraz nieco pozytywów. DŁ to najlepsza koncepcyjnie odsłona sagi. Tutaj wszystkie wątki poświęcone są tytułowym łańcuchom. Każdy z bohaterów jest czymś związany, do czegos przykuty, coś więzi jego wolę działania. W przypadku Felisin jest to dosłownie bogini Tornada zatruwająca jej duszę szaleństwem zemsty na siostrze, przez co prawdziwa i delikatna Felisin zanika z duszy dziewczyny. Karsa Orlong ciągnie za sobą łańcuchy dusz pomordowanych przez siebie istot i są to dosłownie łańcuchy Okaleczonego boga, Crokus uwiązany jest miłością do Apsalar, Onrack swoją przeszłością, L'Oric obowiązkiem wobec swojego ludu Tiste Liosan itd. Pod tym względem wyszło to Eriksonowi świetnie. 

Fabularnie poza wymienionym wątkiem sióstr, nie ma co Eriksonowi zarzucić. Jeśli idzie o bohaterów to na pierwszy plan wysuwa się Karsa Orlong, który do tej pory objawił się w trzecioplanowej roli Toblakai z BDU. Erikson stworzył własnego bohatera, a w zasadzie antybohatera. Karsa Orlong to połączenie Conana z Cymmerii (charyzmatyczny, niszczycielski, z własnym kodeksem zasad) z He-manem (cudowny miecz) i Hulkiem (wściekłość i wrzask). Karsa to czynnik chaosu, niweczący życie, zasady gry, nie dający się poskromić gniew i łaknienie krwi. Zwinny jak pantera olbrzym, który w dodatku wywodzi się ze starożytnej rasy o ciałach, które się same uzdrawiają. Jest to bohater tak odrealniony pod względem praw fizyki że aż dziwne jak wiarygodny się wydaje pod względem psychologicznym. Okaleczony bóg postanowił zrobić sobie z niego rycerza w swoim Domu Łańcuchów, ale Karsa nie zamierza służyć żadnym panom. Trzeba przyznać, że Karsa wkroczył na scenę z hukiem i jestem niezmiernie ciekaw jak to będzie wyglądało w dalszych tomach, w szczególności jaką rolę odegra w wojnie z Przykutym. 
Karsa Orlong i jego demoniczne trofea
Tutaj inna wizualizacja Karsy, miecza i głów ubitych Ogarów Ciemności 
Oprócz niego i wymienionych wcześniej sióstr Paran pojawiają się znane postaci takie jak: Kalam Mekhar, Crokus, Apsalar, Iskaral Krost, Skrzypek (tutaj również jako Struna, generalnie durne rozwiązanie), Leoman, L'Oric (Tiste Liosan), Gesler, Chmura, Perła, Lostara, Heboric, Kotylion, moi ulubieni Icarium i Mappo oraz epizodycznie Szybki Ben. Ich grono uzupełniają Trull Sengar (Tiste Edur), Onrack (Imass), Tavore i cała banda żołnierzy czternastej armii, którzy niestety głównie się zlewają w oczach. Nie będę ich tu wymieniał, ale odnoszę wrażenie, że w kolejnych częściach MKP zaczna odgrywać istotniejszą rolę. 
Trull Sengar
Onrack
Tavore Paran
DŁ nie czyta się tak dobrze jak WL. Są w DŁ momenty wręcz genialne, jak krótka, epicka potyczka Karsy Orlonga z Icariumem. Jest w tym tyle klimatu, że wprost rozsadza karty powieści, szkoda że to tak krótko trwa. Są niestety jednak także dłużyzny, Erikson chyba za pewnie zaczyna się czuć i zwyczajnie filozofuje, a że ma cięzkie pióro, to i filozofia jest niezbyt górnolotna. Nie ma na szczęście tych momentów dużo, ale przy 850-stronicowej cegle, to ma znaczenie. Dlaczego zatem tylko ocena 6/10? Za przekombinowanie, lanie wody momentami oraz za usilną chęć zaskakiwania czytelnika na każdym niemal kroku, co prowadzi do znużenia i efektu odwrotnego od zamierzonego (rozczarowujące zakończenie wątku sióstr Paran). 

DŁ kończy pewien rozdział w MKP. Mam takie odczucie czytelnicze, że pierwsze cztery tomy miały wprowadzić na scenę kluczowych bohaterów i ustawić ich w określonych rolach do odegrania. Piąty tom, "Przypływy nocy", to będzie opowieść Trulla Sengara o upadku Tiste Edur i ich przejściu na służbę Okaleczonego boga. Akcja przeniesie się na kontynent Lether, gdzie zostanie zaprezentowana wojna pomiędzy Letherem, a Tiste Edur. Nowe lokalizacje, morze zupełnie nowych bohaterów i nowych wątków. Masakra, głowa mi pęka na sama myśl, chyba najpierw poczytam coś lekkiego. 

sobota, 27 grudnia 2014

Epa

Człowiek kształtuje swój gust przez całe życie. Gustów jest tyle, ilu ludzi na świecie i dlatego o gustach się nie dyskutuje, wyświechtana fraza. Jeszcze gorzej jest określić, nazwać swój własny gust. Piszę te słowa, bo właśnie teraz, słuchając energetycznego kawałka muzy, dotarło do mnie, jak treściwie zdefiniować swój gust. Tym słowem jest EPA.
Moja epa to dynamiczne, energetyczne połączenie rytmu, przekazu i formy. To musi być sztuka przez duże "Sz", przy czym Sztuka to kolejny element mojego gustu, który musiałbym wyjaśnić, a nie za bardzo mi się chce. Epicka sztuka. To jest to, co mnie rajcuje. Może to być epa muzyczna, literacka, audiowizualna, archeologiczna, religijna. Cokolwiek. Ważne, żeby się kwalifikowało jako epicka sztuka. Żeby nie być gołosłownym, oto kilka przykładów (niekoniecznie reprezentatywnych).
Muzycznie:
Chuck Billy i jego wokal to epa wszechczasów. 
Instrumentalne top 3 wszechczasów, tylko to szwargotanie :(
Filmowo:
Cały film jest świetny, ale ta ta scena swą epą rozwala system.
Walter White is a danger. I wszystko jasne. Najlepszy serial wszechczasów, 62 odcinki czystej, niebieskiej epy.
I książkowo:

wtorek, 23 grudnia 2014

Ze wspomnień świątecznie: "Witaj Święty Mikołaju"

Święta za pasem, wyjątkowo brzydkie w tym roku, ciepłe, ciemne, deszczowe i wietrzne. Brr. Śniegu nie ma nawet wysoko w górach, trzeba go poszukać gdzie indziej. W związku z tym koniecznie trzeba sobie przypomnieć dwa najlepsze, w mojej skromnej opinii, filmy o świętach, wśród których o zgrozo nie ma Kevina. Mam na myśli oczywiście "Witaj Święty Mikołaju" z cyklu "W krzywym zwierciadle", czyli święta z rodziną Griswoldów, oraz "Zły Mikołaj" bardzo czarną, szyderczą komedię z Billym Bobem Thorntonem. Kto nie oglądał, niech szybko nadrabia zaległości, bo to już klasyka kina świątecznego.

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Steven Erikson - "Wspomnienie lodu" (tom 3 z 10 Malazańskiej Księgi Poległych)

Za mną kolejna przygoda ze złowrogim, apokaliptycznym światem Malazu. Tymczasem zaczynam mieć mieszane uczucia co do cyklu. We "Wspomnieniach lodu" (dalej WL) pojawił się już u mnie przesyt pewnymi elementami świata przedstawionego. Nie da się ukryć, że jednej strony WL to do tej pory najlepsza fabularnie powieść cyklu MKP, z drugiej jednak przesada w ilości trupów i okropieństw oraz dosyć nieudolne opisywanie przez Eriksona scen bitewnych powoduje, że czytelnik zaczyna być znużony i obojętny na horror i rzeź wyłaniające się z kart epopei. Ja rozumiem, że MKP z założenia nie opiewa bajki o zielonych lasach i niewinnym brykaniu po trawce, ale kurczę, za dużo tego, zaczyna tutaj dochodzić do przeskalowania. Ilość trupów przez trzy tomy była już tak horrendalnie duża, że zastanawiam się ilu ludzi tam zostało, by odbudowywać cywilizację. To zaczyna się już ocierać o śmieszność, którą najlepiej zobrazować kapitalną sceną z "Hot shots 2" (niestety lepszej jakości nie znalazłem):

Przez te wszystkie przeskalowane elementy nie jestem w stanie dać WL maksa, bo pod wszelkimi innymi powieść ta zasługuje na najlepszą ocenę. Fabularnie WL to majstersztyk literatury rozrywkowej, fenomenalna akcja i rozłożenie akcentów, wyśmienite wątki i postaci, takie też relacje między bohaterami, poza kilkoma przesłodzonymi patosem momentami. Dopiero w tym tomie można klarownie dostrzec jakim rozmachem cieszy się wizja Eriksona. Można powiedzieć, że "Wspomnienie lodu", to właściwe wprowadzenie w cykl. Wydarzenia z OK i BDU sugerowały pewną siłę sprawczą stojącą za rozwiązaniami fabularnymi, teraz w końcu na scenę wkracza tajemniczy i przerażająco groźny antagonista naszych bohaterów, czyli Okaleczony bóg, który sieje zamęt, tworzy intrygi i własny Dom w Talii Smoków. 

Ale o motywie Przykutego za chwilę, a najpierw kilka elementów wprowadzających w treść powieści. Pod względem fabularnym WL to najbardziej rozbudowana epopeja z dotychczas przeczytanych. Kontynuuje ona bezpośrednio wydarzenia z OK, ale pojawia się też oczywiście wiele nowych wątków. Akcja OK skończyła się epicką batalią na ulicach Darudżystanu na kontynencie Genabackis. Armia Dujeka zostaje wyjęta spod prawa i przechodzi w stan buntu, gdyż żołnierze chcą iść za swoim charyzmatycznym wodzem. Sójeczka staje się jego zastępcą, Ganoes Paran obejmuje zatem oficjalne dowodzenie Podpalaczami Mostów ale już bez Skrzypka i Kalama, którzy jak wiadomo z BDU, mieli swoje przygody na kontynencie Siedmiu Miast. I bez tego jednak ekipa prezentuje się imponująco, bo Paranowi ostał się m.in. sprytny i wszechstronnie uzdolniony mag Szybki Ben, czy też demoniczny Biegunek. Bohaterowie nie mają jednak odpoczynku, bo na południu Darudżystanu objawia się demoniczne królestwo Pannion Domin, pod wodzą przerażającego jasnowidza Panniona. Imperium to rozpoczyna ekspansjonistyczną wojnę religijną siejąc grozę i zło w najczystszej postaci. Na czym polega sama religia, to nie zostało w powieści wyjaśnione, niemniej zagrożenie wynika przede wszystkim z apokaliptycznego okrucieństwa i bestialstwa agresora. Tytułem przykładu jednym z pomysłów autora na działania Pannion Domin są armie wygłodniałych chłopów (Tenescowri), którzy atakują wojska nieprzyjaciela w celu ich pożarcia (dosłownie i na surowo, autor nie oszczędza sugestywnych obrazów) zaś towarzyszące Tenescowri kobiety w szalonym amoku odbywają stosunki seksualne z poległymi i umierającymi, z których potem rodzą się tzw. Dzieci Martwego Nasienia. Dobrze, że to tylko jeden z epizodów w liczącej ponad 1100 stron powieści. W każdym razie Dujek zawiera kompromisowy sojusz z dotychczasowymi antagonistami, czyli Anomanderem Rake i jego Tiste Andii oraz Caladanem Broodem i jego armią.

Tak pokrótce przedstawia się kanwa trzeciego tomu MKP. Wokół tego pojawiają się m.in. następujące wątki:
1. Najważniejszy to objawienie się już na samym początku Przykutego Łańcuchami i jego knowań. Czytelnik otrzymuje też prawie od razu genezę przykucia, co jest bardzo pomocne dla zaangażowania w historię. Zatem Okaleczony bóg knuje na potęgę, czego wyrazem jest m.in. Pannion Domin. Przykutemu wyzwanie rzuca Szybki Ben w bezpośredniej konfrontacji, tylko niestety okazuje się, że nawet będący nie w pełni sił Okaleczony bóg stanowi zbyt duże wyzwanie dla naszego maga. To tylko pokazuje skalę potęgi kryjącej się za Przykutym, a czytelnik ostrzy sobie ząbki na wydarzenia z przyszłych tomów MKP. Erikson nie ukrywa, że od tej pory wątek Okaleczonego boga będzie spajał cykl w całość, co powinno znaleźć odzwierciedlenie w ostatnim tomie noszącym nomen omen tytuł "Okaleczony bóg". 
2. Kolejnym wątkiem jest Ganoes Paran i jego przeobrażanie się we władcę Talii Smoków, co ma stanowić bezpośrednią odpowiedź ascendentów na zagrożenie ze strony Przykutego i jego Domu Łańcuchów. 
3. Oprócz tego mamy wątki Imassów i ich nieśmiertelności, upadku boga Fenera, którego zajawki były już w BDU, miłości Sójeczki i Korlat z Tiste Andii, wielkiego króla Kallora i jego potyczki ze Srebrną Lisicą (wskrzeszoną Tattersail z pierwszego tomu) oraz zakończenia dziejów Podpalaczy Mostów.
Generalnie wątków od groma i trochę, nawet uważny czytelnik może się pogubić, a co dopiero czytelnik niedzielny. Zaiste, kto dotrwał do WL, ten nie czyta Eriksona z przypadku. 

Może wymienię jeszcze pozostałych bohaterów. Z istotniejszych, oprócz wcześniej wymienionych, pojawiają się Młotek, Toc Młodszy (oprócz Sójeczki i Kruppego, do tej pory najlepiej napisany bohater Eriksona), Kruppe, Onos T'oolan, K'rul. To postaci znane z OK. Ich skład uzupełniają m.in.:
Bauchelain i Korbal Broach - demoniczna para nekromantów (w WL są wątkiem pobocznym, ale za to doczekali się głównej roli w kilku spin-offach MKP)
Zrzęda - karawanowy strażnik, potem śmiertelny miecz boga Trake'a 
Itkovian - Tarcza Kowadło upadłego Fenera (chyba najbardziej pozytywna postać z MKP do tej pory)
Mhybe - matka Srebrnej Lisicy
Hetan i Cafal - rodzeństwo z ludu Barghastów
Lady Envy - córka boga Draconusa
Kilava - siostra Onosa T'oolana
i wielu, wielu innych.

Pojawiają się także kolejni po Imassach i Jaghutach przedstawiciele starożytnych ras, czyli K'Chain che'Malle (konia z rzędem temu, kto to prawidłowo wymówi, ciekawe, czy autor sam to potrafi), quasi-dinozaury, zorganizowane na zasadzie ula wokół centralnej matrony i wyspecjalizowane kastowo np. Łowcy K'ell (jaszczury przystosowane wyłącznie do walki). Z pradawnych ras zostali jeszcze Forkrul Assailowie, ale przedstawiciel tychże pojawia się już na samym początku "Domu Łańcuchów", więc nic straconego. 
Łowca K'ell (czyli wojownik K'Chain che'Malle)
Seguleh
nie do końca zbieżna z treścią WL wizja śmierci Sójeczki (na nim leży Korlat, w tle bitwa o Koral)
orgiastyczna wizualizacja potyczki Łowcy K'ell z wyłaniającymi się z piasku Imassami
dosyć słaba ilustracja Onosa T'oolana, Toca Młodszego oraz Baaljaag
Zrzęda po przemianie
Itkovian
Tak więc za mną już trzy epopeje z cyklu MKP. WL oceniam na 8/10 (gdyby nie ta wszechobecna, przeskalowana rzeźnia, dałbym maksa). W każdym razie siedzę już w tym świecie od trzech tygodni, pewnie mnie czekają jeszcze ze dwa miesiące, biorąc pod uwagę, że im dalej w las, tym więcej czytania. Nie narzekam, nie marudzę, pomimo swojej przesadnej brutalności i skrajnego fatalizmu postaci (prawie żaden z bohaterów nie ma wpływu na swoje losy, czego przykładem  z WL mogą być Zrzęda, czy Ganoes Paran), świat Malazu mnie wciągnął i zamierzam dotrwać do końca i poznać efekt batalii z Okaleczonym bogiem. Tymczasem kolej na "Dom łańcuchów", gdzie Erikson kontynnuje wątki z BDU i prowadzi czytelnika do konfrontacji pomiędzy siostrami Felisin i Tavore Paran. Ale o tym już w odrębnej recenzji.

sobota, 20 grudnia 2014

Steven Erikson - "Bramy Domu Umarłych" (tom 2 z 10 Malazańskiej księgi poległych)

Na początku lat 90-tych wydawnictwo Phantom Press reklamowało cykl "Nekroskop" Briana Lumleya niezwykle chwytliwym taglinem, który brzmiał: "horror i rzeź w przerażającym nowym wymiarze, gdzie krew jest imieniem gry". Śmiem twierdzić, że do dzisiaj to najlepszy tagline na polskim rynku. Tymczasem w porównaniu z "Bramami Domu Umarłych" (dalej BDU), drugim tomem stratosferycznie monumentalnego cyklu fantasy spod pióra Stevena Eriksona, Nekroskopy to bajki dla dzieci. 

Po przeczytaniu BDU widać wyraźnie, że "Ogrody księżyca" (dalej OK), to była jedynie obszerna introdukcja do właściwej akcji cyklu. Zapewne w OK Erikson naprawdę starał się wprowadzić czytelnika w swoją wizję, jednocześnie bez szkody dla fabuły. Nie do końca mu to wyszło, jak pisałem w recenzji OK, chociaż oczywiście OK czytało się świetnie. BDU to już bardziej uporządkowana, linearna fabuła, niemniej wielowątkowość sprawia, że nie jest to lektura dla przypadkowych leszczy, pomimo tego że MKP to przecież li tylko literatura rozrywkowa. Fabuła BDU przenosi nas z kontynentu Genabackis na kontynent Siedmiu Miast. W odróżnieniu od Wolnych Miast z Genebackis, Siedem Miast to święte miasta ludów zamieszkujących tamtejszy ląd. Ludów jest od groma i trochę (przez 750 stron przewija się ich kilkanaście i każdy ma swoje 5 minut na kartach powieści!) i wszyscy kłócą się ze wszystkimi, niemniej będą potrafili się zjednoczyć w walce z panującym nad tym terytorium Imperium Malazańskim.

Generalnie mam pewien problem z ogarnięciem wszystkich wątków i tak, aby je jakoś sensownie i bez spojlerów przedstawić w recenzji. W każdym razie nicią przewodnią BDU, wokół której kręcą się wątki, jest bunt ludów Siedmiu Miast przeciwko Imperium Malazańskiemu. Oficjalnie bunt nosi nazwę Tornada Apokalipsy pod przewodem shai'k, wcielenia bogini Tornada. Brzmi groźnie i takie jest w rzeczywistości ale wszystko przebiega nie tak, jakby się tego czytelnik na wstępie spodziewał. Może dla uproszczenia wymienię wszystkie wątki, począwszy od tego związanego z bohaterami OK:
1. Tak więc pierwszy wątek, to podróż Skrzypka, Kalama, Apsalar (w OK miała na imię Sorry) i Crokusa z Genabackis do Unty, stolicy Imperium Malazańskiego, oficjalnie by odprowadzić Apsalar do domu, a w rzeczywistości w celu zabicia cesarzowej Laseen. Spisek został uknuty wspólnie z Szybkim Benem, w tajemnicy przed Sójeczką i Dujekiem. Dla niepoznaki ekipa podróżuje niejako dookoła, aby zmylić agentów Szponu. Tym sposobem trafiają na kontynent Siedmiu Miast. Wkrótce po przybyciu ekipa rozdziela się, Kalam udaje się do portu Aren, by stamtąd złapa statek do Unty, z kolei reszta zmierza na pustynię Raraku, gdzie zdaniem Szybkiego Bena, znajduje się dom Tremorlor, dzięki któremu przemieszczą się do Unty drogą magiczną. 

2. Drugi wątek to wędrówka Icariuma i Mappo przez Raraku. Muszę przyznać, że jest to najlepiej rozpisany póki co wątek całego cyklu. Icarium to bardzo tajemniczy i intrygujący, odwieczny wędrowiec, któremu towarzyszy i którego strzeże równie długowieczny Mappo Trell. Pozornie Mappo jest jego strażnikiem, w praktyce jego obowiązkiem jest pilnowanie, aby Icarium nie odzyskał pamięci tego, co czynił w przeszłości. Jak groźny dla świata jest Icarium w swoim gniewie świadczy wizyta w pradawnych i przysypanych piaskiem ruinach starożytnego miasta na Raraku. Miasto zostało zniszczone przez apokaliptyczną siłę, a jedyną trwałą rzeczą pozostawioną dla potomnych są mechanizmy zegarowe pozostawione właśnie przez Icariuma. Mappo więc strzeże Icariuma przed samym sobą. Długa, odwieczna wędrówka sprawiła, że tych dwóch zawiązało nić przyjaźni, która przynosi zaskakujące rezultaty.
znaleziona w sieci wizualizacja mechanizmu Icariuma
W pewnym momencie wątki Skrzypka i Icariuma łączą się i od tej pory bohaterowie wspólnie pokonują grozę Raraku. 

3. Trzeci wątek to wędrówka Felisin Paran, młodszej siostry Ganoesa Parana, od niewinnej szlachcianki poprzez niewolnicę w kopalniach, dziwkę, aż po odrodzone wcielenie shai'k, która poprzysięgła zemstę swojej siostrze. W zesłaniu i nieprzyjemnej doli siostry ma swój udział Tavore Paran, nowa przyboczna cesarzowej. Na razie Tavore pojawia się na chwilę, to Felisin z rodzeństwa Paranów odgrywa główną rolę w BDU. Wędrówce Felisin towarzyszą Heboric, był kapłan boga Fenera, któremu za sprzeniewierzenie się kapłańskiej funkcji obcięto dłonie oraz zbir Baudin. 

4. Czwarty wątek to tzw. Sznur Psów Coltaine'a, czyli marsz armii imperialnej oraz uchodźców z miasta Hissar w kierunku Arenu przez pół kontynentu Siedmiu Miast, pod ciągłym atakiem i naporem armii Tornada oraz miejscowych ludów, o których wspominałem. Na forach wątek ten jest uznawany za najlepszy w całym cyklu, ale przyznam, że mnie po siódmej, czy dziesiątej bitwie mocno już nużył i dopiero końcówka i dramatyczna śmierć Coltaine'a wywołała ciary na plecach. Do Sznuru Psów dołącza w pewnym momencie imperialny historyk Duiker, który ma za zadanie przekazać potomnym szczegóły wędrówki. 

Tyle główne wątki, bo jest jeszcze mnóstwo pobocznych. Oprócz wyżej wymienionych bohaterów pojawiają się także inni, którzy będą odgrywali większe role w przyszłych tomach, a tutaj pojawiają się trzecioplanowo lub epizodycznie:
Iskaral Krost - wielki kapłan Cienia, czyli Annamasa i Kotyliona, znanych już z OK,
Gesler i Chmura - przypadkowi strażnicy z Hissar, którzy ratując Felisin i Heborica, wkraczają na ścieżkę do ascendencji
Perła - Szpon,
Keneb - kapitan imperialny, którego rodzinę przed zbójami ratuje w pewnym momencie Kalam
Nul i Nadir - czarnoksiężnicy z armii Coltaine'a
Tene Baralta i Lostara - obywatele Siedmiu miast, lojalni wobec Imperium
Leoman - kapłan z Apokalipsy
Toblakai - tajemniczy wojownik, strażnik shai'k (ja już wiem, kto zacz, ale na razie nie piszę, w każdym razie zacząłem czytać "Dom łańcuchów" i tam się ta kwestia wyjaśnia, przy okazji osobnik ten wysuwa się na pierwszy plan akcji)
L'oric - mag z Apokalipsy, który też okazuje się kimś więcej, niż tylko wyznawcą świętej wojny
Apt - demoniczny stwór z krainy Cienia 
Oprócz Coltaine'a pojawiają się też postaci, które giną na łamach BDU, a które odgrywają znaczącą rolę, więc może ich nie wymienię, co by do końca nie spamować. 
sługa Kaptura (władcy Domu Śmierci w Talii Smoków) w prologu BDU
Silanda, statek widmo Tiste Andii z upiorną załogą (polecam przyjrzeć się uważnie ilustracji)
Mappo i Icarium 
Duiker
Coltaine
Wszyscy wyżej wymienieni bohaterowie i wielu pomniejszych zostaje rzuconych w wir przemocy, bólu i okrucieństwa. To jest nie do opisania jaka rzeź dokonuje się na kartach BDU, już pierwsza scena z udziałem Felisin i Heborica pokazuje, czym będzie drugi tom cyklu. To nie tylko wszechobecna śmierć, ale także wymyślne sposoby jej dokonywania. W każdym razie nazwa cyklu zobowiązuje, fatalizm, to jest cecha świata przedstawionego, tutaj wszyscy czują, że zbliża się koniec, przełom, który zmieni oblicze świata. Czy faktycznie cykl zmierza w tym kierunku, to się okaże. 

A jak to się czyta? Na pewno lepiej niż OK. Erikson skupia się na kilku równomiernie prowadzonych wątkach w sposób linearny i dlatego czytelnik nie ma poczucia zagubienia. Problem może pojawić się tylko w chwilach, gdy Erikson wprowadza pozorne motywy z czapy jak np. upadek Fenera (wyjaśniony we "Wspomnieniu lodu"), czy Imass mówiący do maga Kulpa na pokładzie Silandy "zejdź nam z drogi, sługo Przykutego Łańcuchem"*. Czytelnik jest w tym momencie na tej samej pozycji, co Kulp, który zdzwiony pyta: "na oddech Kaptura, kto to taki?"*. Przykuty albo inaczej Okaleczony bóg, to główny wątek całego cyklu, ale na główną scenę wkracza dopiero we "Wspomnieniu lodu", o czym będzie szerzej w kolejnej recenzji). Natomiast o co chodzi ze sługą Przykutego Łańcuchem? O tym jako czytelnik dowiem się dopiero w "Przypływach nocy", czyli piątym tomie Malzańskiej Księgi Poległych :) Generalnie po takich przykładach widać jak rozbudowana i konsekwentna jest wizja Stevena Eriksona.  

BDU to wyśmienita, rozbuchana high fantasy, w porównaniu z OK, bardziej zrównoważona, rozwijająca świat przedstawiony. Czyta się ja świetnie, chociaż niektóre wątki są bardziej interesujące niż pozostałe. Daję 8/10, a wkrótce recenzja "Wspomnienia lodu", które jest do tej pory najlepszą częścią cyklu. 

* str.309-310 wyd.3

niedziela, 14 grudnia 2014

Douglas Preston, Lincoln Child - "Cmentarny taniec" (w wersji polskiej "Kult")

W ramach lektury tramwajowej i po dość długiej przerwie powróciłem do czytania duetu Preston-Child, którym tak się zachwyciłem po "Relikcie" i "Granicy lodu". Niestety powrót okazał się kompletną katastrofą. Sygnalizowana już wcześniej przeze mnie obniżka lotów duetu, w "Kulcie" (angielskie "Cemetery dance") znajduje swoje tragiczne odzwierciedlenie. Nie wiem, albo to zmęczenie materiału albo panowie idą na łatwiznę stukając taśmowo kolejne sztampowe powieści dla hajsu. Pewnie to i to.

"Cmentarny taniec" to dziewiąta kolejna powieść z Pendergastem w roli głównej. Pojawiają się także detektyw D'Agosta, Laura Hayward, także policjantka oraz okazyjnie kochanka D'Agosty, antropolog Muzeum Historii Naturalnej Norę Kelly oraz, niestety po raz ostatni, jej mąż dziennikarz Bill Smithback. Smithback towarzyszył czytelnikowi już od "Reliktu", gdzie dzielnie walczył z Mbwuną, poprzez podziemia Nowego Jorku w "Relikwiarzu", stół prosektoryjny w "Gabinecie osobliwości", wyborną potyczkę na pustyniach Arizony w "Nadciągającej burzy" oraz walkę z Diogenesem Pendergastem w "Księdze umarłych". Bill był bardzo pozytywną postacią, chyba najlepiej rozpisaną przez duet (Pendergast przy nim to malowana kukła) i urozmaicał fabuły powieści, jednak w "Cmentarnym tańcu" ginie już na samym początku, bezceremonialnie zabity przez autorów. Co więcej, na tym się nie kończy, bo potem zamieniają go w zombie prześladujące swoją własną żonę. Ja rozumiem, że to tylko literatura rozrywkowa klasy B, no ale są pewne granice swobody twórczej. Tak naprawdę śmierć Smithbacka nie miała żadnego znaczenia dla fabuły, równie dobrze mógł zginąć jego wróg Harriman, nic by to nie zmieniło, poza tym że Nora Kelly nie dostała by się w tarapaty nie związane z jej zawodem. 

Najgorsze jest jednak to, że panowie pisarze już niczym nie są w stanie zaskoczyć. Brałem do ręki "Cmentarny taniec" spodziewając się sztampowej opowieści z grozą w tle i taki produkt niestety dostałem. Piszę niestety, bo naprawdę jeszcze niedawno z utęsknieniem oczekiwałem kolejnych książek duetu, piszę produkt, bo ciężko nazwać "Cmentarny taniec" klimatyczną opowieścią pełną żywych bohaterów z atrakcyjną i wciągająca fabułą. Fabuła była tak przewidywalna, że przerzucałem po kilka stron bez czytania, nic przy tym nie tracąc. W zasadzie po morderstwie jednego z głównych bohaterów serii można było przewidzieć, że jego żona też zostanie celem ataków, przeżyje ale będzie poturbowana, że znowu Pendergast otrze się o śmierć, lecz w bohaterskim widzie uratuje siebie i Norę i że zło zginie w ostatecznej, "mrożącej" krew w żyłach potyczce. I to wszystko od autorów, którzy zachwycają genialnym "Reliktem". Szkoda słów. Oryginalne pomysły się pokończyły, to w "Cmentarnym tańcu" widać jak na dłoni. Motyw voodoo oklepany, akcja znowu w Nowym Jorku, bohaterowie sztampowi itd. Jeżeli cała pomysłowość w kolejnych powieściach ma się sprowadzać do zabijania głównych bohaterów, to ja dziękuję bardzo.

Duetowi nie tylko zabrakło pomysłu na fabułę swojej książki, ale nadto zawiera ona w sobie dziury logiczne, kładące intrygę i napięcie już na samym początku. Bo oto mamy tajemny kult voodoo rozwijający się na północnym Manhattanie od prawie dwustu lat (serio? na najgęściej zaludnionej wyspie świata?), który morduje w ukryciu zwierzęta i z rzadka ludzi. Przez dwieście lat kult spokojnie egzystuje, obok dynamicznie rozwija się nowoczesna metropolia, a sekta sobie działa. Powiedzmy, że udaje im się zachować dyskrecję, niemniej byli, są i będą ludzie (sąsiedzi, urzędnicy, policjanci), których niepokoiły i niepokoją podejrzane praktyki, a nadto los zwierząt. Ale przez dwieście lat spokój, wystarczy się nie wychylać. A tu nagle pojawia się Bill Smithback, pisze jeden artykuł i zostaje zamordowany przez zombie pod okiem kamery, a następnie przemieniony w zombie dybiące na życie własnej żony, znanej także czytelnikom Nory Kelly. Pomijając już tragiczne podejście autorów do jednego ze swoich ulubionych bohaterów (podejrzewam, że śmierć Billa miała być tanim, szokującym środkiem emocjonalnym dla wiernych czytelników), to całkowicie nielogiczne jest takie ostentacyjne ujawnienie się sekty i zwrócenie na siebie uwagi opinii publicznej. Skąd i po co ta jawność? To jeszcze nic, bo Smithback został zabity w domu, ale kolejne morderstwo zostaje dokonane przez zombie w biały dzień na oczach setek ludzi. Nie dość, że zostało zrobione to w skrajnie ekshibicjonistyczny sposób, to nadto nikt ze świadków nie zareagował na czyn i nie próbował zatrzymać mordercy, który ulotnił się jak gdyby nigdy nic. Jak to zostało skomentowane przez D'Agostę? "Banda tchórzy" rzekł i przeszedł nad sprawą do porządku dziennego. Toż to jest może absurdu, dziura logiczna na dziurze logicznej. Z łaskawości recenzenckiej pominę schematyczność fabuły. Panowie Preston&Child przeszli daleką drogę od genialnego i zapiętego na ostatni guzik "Reliktu", do kupsztala jakim jest "Cmentarny taniec".

Już przy "Gabinecie osobliwości" sygnalizowałem, że panom kończą się pomysły i zaczynają iść w makabrę i tanie rozwiązania fabularne, mające głównie ordynarnie szokować czytelnika. Niestety "Cmentarny taniec" jest tego dobitnym przykładem, a jedna jaskółka w postaci "Kręgu ciemności" wiosny nie uczyniła. Będę dalej czytał książki duetu, ale już teraz żałuję, że panowie aż tak bardzo rozmienili się na drobne. Nigdy bym się nie spodziewał, że dam temu duetowi ocenę tak niską jak 2/10.
"Kiedyś byliśmy kozaki, teraz piszemy kiłę, ale mamy to w nosie czytelniku, bo liczy się hajs" - powiedzieli pisarze zgodnym chórem, podczas wywiadu udzielonego portalowi mamerkus.blogspot.com

sobota, 13 grudnia 2014

Pragnienie nieśmiertelności

Chciałbym żyć wiecznie, żeby móc przeczytać wszystkie książki świata!


W ciągu ostatnich 5 lat przeczytałem około pięciuset książek. Ile jestem w stanie zatem przeczytać w ciągu swojego życia? Pięć tysięcy? Tylko w nowojorskiej bibliotece jest około dziesięciu milionów książek. Ile z tego to moje pięć tysięcy? Carl Sagan świetnie to opisał w swoim dokumencie na temat książek: Książki

Steven Erikson - "Ogrody księżyca" (tom 1 z 10 Malazańskiej księgi poległych)

Punkt wejścia w świat Malazu jest bardzo wysoki. Steven Erikson nie daje większych szans w tym starciu, czytelnik od razu jest rzucony w sam środek epopei i musi się szybko orientować, żeby nie zginąć. "Ogrody księżyca" to nie tylko 600 stron zbitego, maciupeńkiego druku, to przede wszystkim skondensowana dawka wątków fabularnych, postaci, mitologii, krain i ludów świata przedstawionego, magii, akcji i interakcji. Na tych 600 stronach nie ma zbędnych elementów, tutaj każde słowo, każdy przecinek ma znaczenie dla któregoś z miliona wątków. Przez długi czas sprawia to odpychające wrażenie i co bardziej wygodniccy czytelnicy, liczący na linearną, jednowątkową fabułę, zwyczajnie się od dzieła Eriksona odbiją. Pomimo tego że "Malazańska księga poległych" to literatura stricte rozrywkowa, to z uwagi na skomplikowanie fabuły i złożoność świata przedstawionego, dla czerpania pełnej przyjemności z lektury nie da się tego czytać bez maksymalnego skupienia i poświęcenia uwagi wyłącznie lekturze. Czytanie w tramwajach, autobusach, czy okazyjnie nie wchodzi w grę, zwyczajnie nie da rady. Ale jak kto woli.

Co nieco o fabule - prologiem "Ogrodów księżyca" jest noc, kiedy prawowity władca Imperium Malazańskiego Kellanved i jego doradca Tancerz giną w zamachu stanu dokonanym przez Laseen. Ten fakt jest jakby kręgosłupem całej historii, chociaż niekoniecznie stanowi odrębny wątek. Po prostu działania i motywacje bohaterów orbitują wokół tego zdarzenia. Następnie właściwa akcja toczy się kilka lat później na kontynencie Genabackis, gdzie trwa inwazja Imperium Malazańskiego na Wolne Miasta Genebackis, nie powiązane ze sobą, samodzielne twory quasi-państwowe. Z uwagi na wspólne zagrożenie ze strony imperium Wolne Miasta zawiązały sojusz i wezwały do pomocy lud Tiste Andii pod wodzą charyzmatycznego Anomandera Rake'a, dowodzącego latającą fortecą Tiste Andii, Odpryskiem Księżyca (stąd i tytuł powieści). Do walki w imieniu Imperium staje zastęp Dujka Jednorękiego oraz elitarna dywizja Podpalaczy Mostów. To jest jeden wątek, który też nie jest tak oczywisty, jak to może wyglądać.

Drugim wątkiem jest tajemnicza batalia pomiędzy cesarzową Laseen, a Annamasem i Kotylionem, tzw.
ascendentami Wielkiego Domu Cienia. Ci drudzy z niewiadomych dla czytelnika powodów pałają żądzą zemsty i obmyślają makiaweliczny plan wyrównania niejasnych rachunków z Laseen, angażując do tego demoniczne Ogary Cienia oraz opętując niewinną nastolatkę z rybackiej wsi, która ma stać się zbrojnym ramieniem Kotyliona. Ta nastolatka, o imieniu Żal (w wersji angielskiej Sorry) przenika w szeregi Podpalaczy Mostów, zdziesiątkowanych przez zdradę cesarskiego maga Tayschrrena. Wątek ten jest oczywiście sto razy bardziej złożony niż ja to tutaj przedstawiłem.

Do tego dochodzą dziesiątki innych wątków, z których większość będzie kontynuowana w kolejnych tomach. W każdym razie wymienię kilkanaście głównych postaci:
Ganoes Paran - szlachcic-żołnierz, wysłany przez przyboczną Lorn na kontynent Genabackis w celu przejęcia dowództwa nad resztką Podpalaczy Mostów oraz zabicia Żal,
Sójeczka - dowódca Podpalaczy Mostów,
Kalam - były Szpon, skrytobójca Podpalaczy Mostów,
Szybki Ben - mag tychże,
Młotek - lekarz tychże,
Tattersail - inny cesarski mag, 
Lorn - przyboczna Laseen,
Loczek - szalona marionetka, inkarnacja duszy cesarskiego maga (najlepszy wątek powieści!),
Toc Młodszy - agent Szponu (tajnej organizacji cesarzowej),
Skrzypek - saper Podpalaczy Mostów,
Kruppe (fałszywie skromny karciarz), Crokus (romantyczny złodziej), Rallick (skrytobójca), Baruk (mag), Onos T'oolan (Imass)  
K'rul - zapomniany bóg
Raest - starożytny tyran (Jagh)
Epizodycznie pojawiają się także Felisin i Tavore, siostry Ganoesa Parana oraz zasygnalizowana została obecność Icariuma i Mappo, tajemniczych odwiecznych wędrowców. Postaci te pojawią się szerzej już w "Bramach Domu Umarłych".

Teraz kilka rysuneczków z neta, popularność Malazańskiej księgi poległych obrodziła fanowskimi wizualizacjami postaci i zdarzeń. Większość jest na poziomie przedszkola, ale są też takie naprawdę dobre. Poniżej kilka ciekawszych odnoszących się do treści "Ogrodów księżyca":
Od lewej Kalam, Szybki Ben i Sójeczka nad umierającym Loczkiem po bitwie o Pale, za chwilę Szybki Ben przeniesie duszę Loczka do marionetki, w tle Tattersail chyba, ale coś za chuda
młody Ganoes Paran i Sójeczka podczas prologu "Ogrodów księżyca"
orgiastyczna wizualizacja potyczki Raesta ze smokami Tiste Andii
Anomander Rake, w tle Odprysk Księżyca
Odprysk Księżyca, bitwa pod Pale
Obrazki bardzo klimatyczne, postaram się przy każdej recenzji kolejnych tomów zamieszczać obrazki. Generalnie to do czytania Malazańskiej księgi poległych świetnie nadaje się pompatyczna muzyka gotycka.

Każdy z bohaterów opowiada swoją własną historię, ich losy będą się nawzajem przenikać i tworzyć często zaskakujące sploty wydarzeń. Do tego dochodzą wątki magiczne (magia Malazu to tzw. groty, których jest całe multum) i nadprzyrodzone, oprócz batalii pomiędzy ludźmi i innymi istotami śmiertelnymi, dochodzą jeszcze potyczki ascendentów, których też jest od groma i trochę, starożytne batalie pomiędzy starożytnymi ludami nieludzi (były cztery takie rasy), tajemniczy Tiste Andii, Talia Smoków (Wielkich Domów m.in. wspomnianego Domu Cienia), ascendenty itp. Normalnie cud, miód i maliny dla czytelnika high fantasy. 

A jak się w ogóle czyta "Ogrody księżyca"? Przede wszystkim czuć toporną, niewprawioną rękę pisarza. To nie tylko brak właściwego wprowadzenia czytelnika, który ląduje w świecie Malazu jak narkoman na plantacji koki, ale także ciężkim piórem pisane poszczególne wątki, gubienie pewnych wyjaśnień. Kilka wątków ma charakter fragmentaryczny, jakby autor obmyślił je sobie, a następnie podzielił na trzy części, a do powieści wrzucił tylko pierwszą i trzecią część. Stąd wrażenie m.in. niezwykłej kondensacji treści powieści, o której wspominałem na początku. To wymaga od czytelnika nieustannego pozostawania w stanie najwyższej uwagi, bo zwyczajnie można zgubić wątki. 

Ale poza tymi mankamentami i niektórymi niezbyt czytelnymi rozwiązaniami fabularnymi, "Ogrody księżyca" czyta się świetnie, jak rasową, klasyczną przygodówkę fantasy. Erikson nie leje wody, jego dzieło jest maksymalnie treściwe, czytelnik dostaje mrowie różnych wrażeń, do tego akcja i wątki są zróżnicowane, a postacie, pomimo ich mnogości, posiadają w większości jakieś swoje cechy charakterystyczne, które pozwalają je od siebie odróżnić. 

Już teraz po "Ogrodach księżyca" mogę powiedzieć, że świat Malazu mnie wciągnął i zamierzam podjąć trud związany z przeczytaniem całego cyklu. Przeraża mnie to jednak trochę, bo każda kolejna powieść jest grubsza, od tomu 5 każda powieść jest dwa razy grubsza od "Ogrodów księżyca". Na razie "Ogrodom księzyca" z czystym sumieniem wystawiam ocenę 7/10 i przystępuję do lektury "Bram Domu Umarłych".

piątek, 12 grudnia 2014

Cykl "Malazańska księga poległych" Stevena Eriksona - wprowadzenie

Poszukiwacz Mamerkus postanowił udać się w samobójczą podróż do skrajnie niebezpiecznego, okrutnego świata Malazu. Totalny brak czasu nie stanowił przeszkody, aby wziąć się za bary z jedną z najbardziej epickich sag fantasy w historii literatury. W końcu Mamerkus nigdy nie robi tego co trzeba, tylko to, na co ma ochotę.

Malazańska księga poległych to cykl dziesięciu powieści autorstwa Stevena Eriksona z gatunku high fantasy. Żeby wyjaśnić to pojęcie dla niedoinformowanych i ignorantów należy najpierw dokonać rozróżnienia fantastyki na science fiction (fantastykę naukową), fantasy oraz horror (makabrę). Same nazwy tych gatunków sugerują od razu, co się pod nimi kryje. W przypadku fantasy mamy do czynienia z motywami fantastycznymi umieszczonymi w wewnętrznie spójnym miejscu akcji, przedmiotach i postaciach. Taki motyw może być ukryty wewnątrz lub przenikać do świata z wyglądu realnego (zwykłego). Postacie mogą zostać wciągnięte do świata z takimi właśnie elementami lub wszystko może występować w świecie całkowicie fantastycznym, gdzie tego typu składniki są częścią świata. Przykładem tego pierwszego jest trylogia "Fionavarski gobelin" Guya Gavriela Kaya, gdzie grupka przyjaciół z naszej rzeczywistości przenika do świata fantasy albo też bardziej znana saga dla młodzieży "Opowieści z Narnii" C.S. Lewisa. Przykładem drugiego jest oczywiście Władca Pierścieni J.R.R. Tolkiena. Fantasy posiada wiele podgatunków, z których najbardziej popularne to high fantasy (Malazańska księga poległych, Fionavarski gobelin, Władca pierścieni, Pieśń Lodu i Ognia i wiele innych), low fantasy (inne powieści Kaya np. dylogia "Sarantyńska mozaika", trylogia husycka Sapkowskiego), dark fantasy (połączenie elementów fantasy i horroru np. twórczość H.P.Lovecrafta, cykl "Kroniki wampirów" Anne Rice, "Dracula" Brama Stokera), urban fantasy (realia wielkomiejskie, przeżywająca aktualnie szczególny rozkwit np. twórczość Neila Gaiman, Chiny Mieville'a, szczególnie dobry jest ten ostatni), space fantasy (opera gwiezdna, tu oczywiście filmy i książki z uniwersum Gwiezdnych wojen oraz wiele innych filmów podszywających się pod s-f, Stephen Donaldson i jego cykl "Skoków", "Gwiazdy moim przeznaczeniem" Bestera itd.) oraz heroic fantasy (Conan).

High fantasy to podgatunek fantasy, którego istotą jest tzw. world-building, czyli stworzenie od zera świata przedstawionego. Sukces autora tworzącego high fantasy zależy przede wszystkim od tego jak wiarygodny, spójny i ciekawy będzie wymyślony przez niego świat. Nie da się ukryć, że w tym zakresie wszystko pozamiatał J.R.R. Tolkien, który w wymyślonym przez siebie świecie Śródziemia stworzył nie tylko ludy, krainy i wierzenia, ale także języki tych ludów oraz ich szczegółową mitologię. Wiarygodność świata przedstawionego u J.R.R. Tolkiena znajduje odzwierciedlenie w jego wewnętrznej logice, nazwy miejsc, ludów, krain, wszystko to trzyma się kupy od najmniejszego ziarenka na stepie Roranu do źrenicy w oku Saurona. Uważny czytelnik Tolkiena zwróci uwagę na analogię pomiędzy językiem ludu a nazwami własnymi (np. Sauron, Mordor brzmią groźnie, posępnie albo nazwy Frodo, Bilbo Baggins, hobbit niosą ze sobą lekkość bytu, frywolność, imię Aragorn z kolei symbolizuje godność, mężność, charyzmę przywódcy). Dzięki takiej dbałości o szczegóły przejmująca historia drużyny pierścienia zyskała na niesamowitej wiarygodności i do dzisiaj stanowi niedościgniony wzór dla pisarzy high fantasy. Nie da się ukryć, że każdy kolejny pisarz high fantasy musiał się mierzyć z dziełem Tolkiena i każdy z kretesem przegrywał. Erikson chyba w ogóle takiej batalii z Tolkienem nie zamierzał podjąć, ale to się okaże, jak skończę jego cykl.

Świat Malazu został wymyślony przez Eriksona wspólnie z Ianem Esslemontem jeszcze na początku lat 80-tych na potrzeby gier fabularnych. Potem Erikson samodzielnie napisał "Ogrody księżyca" na początku lat 90-tych, które zostały wydane dopiero w 1999 roku. Od tego czasu wszystko nabrało jednak przyspieszenia, gdyż Erikson podpisał kontrakt na napisanie jeszcze dziewięciu powieści, co też uczynił w przeciągu kolejnej dekady (tom dziesiąty ukazał się w 2011 roku). Tym samym Erikson dołączył do panteonu nielicznych twórców high fantasy, którym udało się skończyć swój cykl. Taki osławiony George Martin nadal męczy bułę i do skończenia Pieśni Lodu i Ognia brakuje mu nadal dwóch z siedmiu powieści, a trwa to już bez mała piętnaście lat. Robert Jordan z kolei zmarł w trakcie tworzenia cyklu "Koło czasu", który musiał za niego dokończyć młody i ambitny Brandon Sanderson. Tak więc osiągnięcie Eriksona jest godne podziwu.

Na Malazańską księgę poległych składają się następujące powieści: 
1. "Ogrody księżyca" -  768 stron,
2. "Bramy Domu Umarłych" - 943 strony,
3. "Wspomnienie lodu" - 1187 stron,
4. "Dom Łańcuchów" - 1021 stron,
5. "Przypływy nocy" - 940 stron,
6. Łowcy Kości" - 1232 stron,
7. "Wicher śmierci" - 1280 stron,
8. "Myto Ogarów" - 1296 stron,
9. "Pył snów" - 1280 stron,
10. "Okaleczony bóg" - 1200 stron,
łącznie 11 147 stron. Całkiem nieźle. Tak to wygląda u mnie na półeczce, znowu potrzebna była akcja kolekcjonerska w kilku bibliotekach:

Oprócz tego w świecie Malazu odbywa się jeszcze kilka pomniejszych utworów napisanych przez Eriksona oraz kilka powieści Iana Esslemonta. Niestety tylko niektóre z nich zostały wydane w Polsce dlatego nie będę w stanie przeczytać całego księgozbioru składającego się na świat Malazu, czego osobiście bardzo nie lubię. Jak już czytam serie literackie, to od początku do końca za jednym zamachem, aby móc ocenić spójność wizji autora/autorów na przestrzeni całego cyklu. Pisałem o tym szerzej przy omawianiu "Świata czarownic" Andre Norton.

Oczywiście jestem już w trakcie czytania cyklu Eriksona (co widać na zdjęciu), zaczynam właśnie "Wspomnienie lodu". Pierwsze dwa tomy zabrały mi łącznie dwa tygodnie i muszę je sobie w głowie poukładać, zanim napiszę o nich na blogu. W każdym razie tyle tytułem wprowadzenia.