niedziela, 27 kwietnia 2014

Andre Norton - cykl Świat czarownic (opowiadania)

Nie mogło być inaczej, że oprócz powieści, Andre Norton tworzyła także opowiadania umiejscowione w Świecie czarownic. Mało tego, do współpracy w tym zakresie zaprosiła mrowie pisarzy, czego konsekwencją jest kilkadziesiąt mniej lub bardziej udanych prób oddania przez innych autorów ducha i klimatu Świata czarownic. Te wszystkie trudy i znoje złożyły się na następujące zbiory, nie zaliczane do żadnego z podcykli:
- "Czary Świata czarownic" (samodzielne dzieło Andre Norton, oficjalnie wchodzące w skład podcyklu o High Hallack, omówione w poście z 24.03.2014r.),
- "Mądrość Świata czarownic" (samodzielne autorstwo Andre Norton),
- "Czworo ze Świata czarownic" (cztery opowieści czterech pisarzy, Norton na okładce tylko dla picu),
- "Opowieści ze Świata czarownic" tomy 1-4 (z tego bajzlu tylko jedno opowiadanie jest autorstwa Norton)
Poniżej kilka zdań na temat każdego opowiadania, chociaż z góry przyznaję się bez bicia, że niektórych mizerii nie dało się opisać.


I. "Mądrość Świata czarownic" (ocena sumaryczna 6/10)
1. "Miecz niewiary" (ocena 7/10) - ponownie spotykamy się z Elys i Jervonem, gdzieś w środku ich tułaczki, kiedy to Jervon zostaje porwany przez tajemniczych zbójców, a Elys spieszy by ratować kochanka. Opowiadanie jest świetne, koncepcja złego boga żywiącego się duszami i energią swoich wyznawców gdzieś za jedną z Bram wymiata, niestety wrażenie psuje nieścisłość fabularna pomiędzy tym opowiadaniem, a resztą cyklu. Otóż wedle relacji osobistej Elysa i Jervona akcja toczy się jeszcze przed wydarzeniami opowiedzianymi w "Gryfie w chwale" i "Roku jednorożca" (Kerovan wybierający się do Jeźdźców, by ich pozyskać do walki o High Hallack). Tymczasem podając w kilku akapitach otoczkę akcji Norton wskazuje, że akcja "Miecza niewiary" dzieje się już po wojnie w High Hallack, a nawet po "Roku jednorożca". Duża, niewybaczalna nieścisłość dla każdego uważnego czytelnika, co obniża ocenę o 3 punkty. Poza tym "Miecz niewiary" ma same plusy u mnie, sprawnie, zwięźle i konkretnie opowiedziana historia - dobra rzecz z fajnymi bohaterami cyklu.
2. "Pajęczy jedwab" (ocena 9/10) - po długiej przerwie powrót do Estcarpu, głównie okolic wcześniej nie eksploatowanych (wyspa Usturt na poniższej mapce). "Pajęczy jedwab" to kwintesencja Świata czarownic w pigułce. Jest okaleczona i doświadczona przez los dziewczyna, ale obdarzona tkackim talentem, jest tajemnicza wyspa z jej tajemniczymi i groźnymi mieszkańcami, jest zło w postaci porywaczy i mieszkańców wyspy, jest dobro w osobach dziewczyny, kapitana statku i jednego marynarza, czary-mary i fiku-miku, a na koniec mentalny pojedynek na spojrzenia. W dodatku mamy tutaj fragment wyśmienitej, skondensowanej grozy (scena w tzw. spiżarni), aż ciary po plecach idą. Świetna rzecz i zasłużona wysoka ocena. 
3. "Siostra piasku" (ocena 5,5/10) - eksplorowania nowych/starych ludów ciąg dalszy. Pozostajemy w okolicach Estcarpu, tym razem kierujemy się na znane nieco moczary Toru, by poznać od środka życie społeczne Torańczyków (którzy wrednie zachowali się wobec Simona Tregartha w "Świat czarownic w pułapce"). Nastąpił też tutaj intensywny powrót do kultu Volta, którego topora motyw był istotny w "Świecie czarownic". Zatem same powroty do korzeni cyklu. Historia jest jednak średnia, nic tutaj się specjalnego nie dzieje, poznajemy jedynie unikatowa mieszkankę Toru Turslę oraz Simonda, syna Korisa (tego od topora Volta), sama fabuła nie porywa. Mam tylko wrażenie, że Tursla i Simond jeszcze się pojawią w kolejnych powieściach cyklu, ich historia jest jakby urwana w połowie.
4. "Sokola krew" (ocena 6/10) - sama w sobie nowela dosyć przeciętna i króciutka, niemniej znajduje się tutaj info o genezie systemu społecznego Sokolników, czyli rasy żyjącej swego czasu na granicy Estcarpu, o charakterystycznej więzi mężczyzn z sokołami i specyficznym podejściu tychże do kobiet. Z tego powodu opowiadanie dostaje ocenę oczko powyżej średniej.
5. "Dziedzictwo moczarów Sorn" (ocena 3/10) - tanie moralizatorstwo, przeciętna fabuła, najsłabsze opowiadanie Andre Norton.
6. "Ropuchy z Grimmerdale" i "Odmieniec" (ocena 5/10) - formalnie odrębne opowiadania, ale stanowiące jakby dwa rozdziały tej samej historii. Pod względem czary-mary opowiadania słabiutkie, ale ich specyfiką jest zaskakująco ciężki klimat, zaskakujący realizmem życia kobiety zgwałconej w społeczeństwie quasi-feudalnym. Pod względem psychologii postaci głównej bohaterki (bo postać Trystana to już typowa tektura) "Ropuchy z Grimmerdale" i "Odmieniec" to najlepsze do tej pory rzeczy w Świecie czarownic, mnie jednak nieco przytłoczył depresyjny i smutny wydźwięk całości, pomimo tego że oczywiście wszystko się dobrze kończy. 

II. "Czworo ze Świata czarownic" (ocena sumaryczna 2/10) (co za debilny tytuł zbioru)
Tak jak wspomniałem, Andre Norton figuruje tutaj tylko dla prostego skojarzenia autorka = Świat czarownic. Cztery zamieszczone tutaj opowiadania czterech różnych autorów stanowią samodzielne próby oddania klimatu i specyfiki Świata czarownic. Dodam, że próby fatalne i całkowicie zbędne dla cyklu. Z czwórki pisarzy jedynie Judith Tarr dała radę, reszta (w tym uznana Cherryh) zrobili sobie jaja ze Świata czarownic swoimi gniotami. I pomyśleć, że ten kupsztal doczekał się w Polsce aż trzech wydań.
"Dziedzictwo martwo urodzonej" Elizabeth Boyer (ocena 1/10) 
Tytuł jak z paranormala odzwierciedla harlequinowski klimat tego gniota. Akcja dzieje się kilkadziesiąt lat po inwazji Alizonu na High Hallack (przypomnę inwazji "finansowanej" przez Kolder swoimi maszynami i technologią s-f, które przestały działać z chwilą pokonania Kolderu przez Simona Tregartha i spółkę). Otóż dziecko lordów rodzi się martwe, ale za pomocą czary-mary miejscowej czarownicy wstępuje w nie dosłownie duch z butelki, czarownica ta ma bowiem własne plany związane z tym dzieckiem. Zaczyna się więc całkiem nieźle, ale potem robią się z tego jakieś wichrowe wzgórza pomieszane z poplątaniem. Dziewczynka ta wychowuje się wspólnie z kuzynem, a gdy dorastają to tenże kuzyn jest zazdrosny o jej przyszłego męża, ona nie rozumie, on ma fochy, ona go kocha, on ją też, ale rozdziela ich magia, konwenanse i brak facebooka, i tak się przekomarzają. Myślałem, że padnę od tego dramatu miłosnego. A potem nagle robi się z tego ponowna wojna z Alizonem wspomaganym maszynami Kolderu. 
"Petrele" C.J. Cherryh (ocena 2/10)
Historia w założeniach nawet całkiem niezła, ale wykonanie fatalne, chaotyczne i nieczytelne. Bo ja rozumiem, że irracjonalne zachowanie głównego bohatera miało opierać się na atawistycznej wręcz nienawiści do Psów z Alizonu, ale to zupełnie nie wynika z treści opowiadania. Bohater jest zupełnie niewiarygodny pod względem psychologicznym, a podejmowane przez niego decyzje nielogiczne, co wynika głównie z chaotycznej narracji. A za to odpowiedzialność ponosi już tylko autor.
Jeden plus za potencjał, jaki tkwił w pomyśle wyjściowym oraz brak kombinacji z czasem akcji - osnowa fabularna to znana już inwazja Alizonu na High Hallack.
"Dzwonecznik" Meredith Ann Pierce (ocena 1/10) 
Matko, ale bryndza. Nie dosyć, że opowiadana historia jest zbędna, nieciekawa, nudna i nielogiczna oraz przewidywalna jak martyrologia Lecha Kaczyńskiego, nadto główna bohaterka to najbardziej irytująca i małomiasteczkowa gówniara w historii literatury. W pewnym momencie chciałem, żeby spadła z tej wieży i się zabiła, przynajmniej próbująca ją uratować siostra miałaby święty spokój. O co w tym niby miało chodzić, to nie mam pojęcia, ale wyszła z tego kaszana. 
"Sokole prawo" Judith Tarr (ocena 7/10)

Najlepsze opowiadanie tego zbioru, ale konkurencja oddała przecież mecz walkowerem. Mamy tutaj kontynuację wątków z "Sokolej krwi". Tam wyszło na jaw, dlaczego u Sokolników kobiety żyją w odosobnieniu od mężczyzn oraz nastąpiła likwidacja przyczyny tego stanu rzeczy. W "Sokolim prawie" mamy do czynienia z pierwszą kobietą, która zostaje Sokolnikiem oraz jej dalsze losy, które mają doprowadzić do ponownego zjednoczenia Sokolich kobiet i mężczyzn. Całkiem nieźle to wyszło, razi tylko nieco zbyt ostentacyjny feminizm. Największą wartością jest jednak spójność tej historii ze Światem czarownic, "Sokole prawo" umiejętnie i dobrze komponuje się i uzupełnia świat przedstawiony, a o to powinno w końcu chodzić, gdy inni autorzy wchodzą buciorami w dzieła innego twórcy.

III. "Opowieści ze Świata czarownic" tom 1 (ocena sumaryczna 3,5/10)
Przystępując do lektury pierwszego tomu opowiadań ze Świata czarownic przygotowanego przez innych autorów, miałem cichą nadzieję, że będzie to co najmniej poziom "Sokolego prawa", że autorzy zaproszeni przez Norton do wspólnej pracy nad cyklem postarają się nieco bardziej niż Boyer, Cherryh, czy Pierce. Muszę przyznać, że moje nadzieje spełniły się połowicznie, jak to zresztą w tego typu antologiach bywa zazwyczaj. Część opowiadań jest niezła, pozostała część odwrotnie, stanowią wręcz kpinę z uniwersum świata czarownic. 
1. "O narodzinach dziedzica Ulm" Andre Norton (ocena 5,5/10)
Spin-off do "Kryształowego gryfa", jednocześnie jedyne opowiadanie autorstwa Norton w tym tomie. Nie mając chyba specjalnie wielkiego pomysłu na historię Norton postanowiła dopowiedzieć nieco o narodzinach Kerovana. Stąd też wracamy ponownie do Ulm sprzed najazdu Alizonu i poznajemy pokojówkę z zamku Ulm, która ma odegrać niepoślednią rolę w przeciągnięciu duszy noworodka na stronę Światła. Wtórne i przeciętne, ale przyjemne w lekturze. 
2. "Prawowity następca" Robert Bloch (ocena 7/10)
Ta sama historia, co powyżej, tylko opowiedziana z punktu widzenia służącej matki Kerovana, które chciały, by Kerovan był sługą Ciemności. To chyba jedyny przypadek w całym cyklu, gdy czytelnik obserwuje świat przedstawiony oczyma przedstawiciela zła. Za sam pomysł ocena skacze trzy oczka w górę, realizacja średnia, ale czytało się to całkiem świeżo. 
3. "Fenneca" Wilanne Schneider Bolden (ocena 5/10)
Przyzwoita historia o przetrwaniu w naturze. Wartością tego opowiadania jest przede wszystkim pochwała zaradności i wykorzystania do maksimum możliwości natury. Słabością jest po raz enty wykorzystany motyw inwazji Alizonu na High Hallack, to już robi się powoli nudne. 
4. "Zaklęcie krwi" A.C. Crispin (ocena 8/10)
Póki co najlepsze opowiadanie ze świata czarownic nie będące zarazem autorstwa Andre Norton, ale znanej już z "Gniazda gryfa" i "Tkaczki pieśni" A.C.Crispin. Crispin ze swadą i polotem uzupełnia historię Herrela i kompani Jeźdźców o najistotniejszą informację - jaka była przyczyna ich wygnania z Arvonu, pośrednio też wyjaśnia dlaczego Jeźdźcy byli tak wrogo nastawieni do Gillan w "Roku jednorożca". Nowela w mojej opinii ma całkiem spory ciężar gatunkowy dla całego cyklu. 
5. "Biała droga" Charles de Lint (ocena 3/10)
Podobnie jak "Fenneca" opowiadanie to nie jest powiązane z innymi historiami cyklu, pojawia się jedynie bardzo luźne nawiązanie do "Ropuch z Grimmerdale" i jedna z tam występujących miejscowości, zaś akcja dzieje się, a jakżeby inaczej, po wojnie z Alizonem. Lint poprawnie, lecz bez polotu i mechanicznie trawestuje tutaj motyw drogi np. z "Gryfa w chwale", siłą rzeczy zatem "Biała droga" nie wnosi nic nowego do cyklu, no może poza motywem gadających trupów, który jest subtelny jak fizjonomia Andrzeja Gołoty oraz tanim moralizatorstwem. 
6. "Kot i Ten Drugi" Marylois Dunn (ocena 0/10)
Klapa. Pomysł ryzykowny (rozumne koty, duch chłopca umieszczony w kocie przez czarownicę, koty potrafiące czarować, wtf?), to i wykonanie słabe, a całość sprawia wrażenie nieudanego żartu z uniwersum Świata czarownic. 
7. "Związany przysięgą" P.M. Griffin (ocena 3/10)
Pauline Griffin jest nawiedzona na punkcie Sokolników, stąd też nie może dziwić, że jej opowiadanie dotyczy Sokolnika. Szkoda tylko, że jej nawiedzenie nie przekłada się na jakość dzieła, Judith Tarr przynajmniej się do swojej roboty przyłożyła i napisała dobre "Sokole prawo", "Związany przysięgą" jest tak suchy jak jego tytuł i zbędny dla historii Sokolników niczym wyrostek robaczkowy dla organizmu.
8. "O starych mieczach i złej mgle" James Heidbrink (ocena 3/10)
Dla odmiany bohaterem jest Sulkarczyk i postać ta stanowi jedyny plus tego opowiadania. Poza tym nowela Heidbrinka to gorsza o dwie klasy wersja "Sokolej krwi".
9. "Dziewięć słów" Caralyn Inks (ocena 4/10)
To już gdzieś było, w lepszej, bo nortonowskiej wersji.
10. "Widmowy łowca" Mercedes Lackey (ocena 2/10)
To już też gdzieś było, w lepszej, bo "Lamparciej" wersji. Zamień Kethana na Glendę i masz historię spapugowaną. Do tego Lackey nie miała pomysłu na fabułę i całość zamienia się w końcówce w Harlequin Monsters Romance.
11. "Ni spoczynku, ni schronienia" Ardath Mayhar (ocena 0/10)
Tytuł sugeruje, że do Świata czarownic przez Bramę zaplątują się rycerze Ni, ale niestety tak ni jest. Za to jest koszmar stylu i konceptu, historia dziejąca się w okolicach wojny z Kolderem, gdzieś w Karsie podczas pogromu Starej Rasy przez Yviana. Ni grama talentu, ni sensownego pomysłu na fabułę, czy bohaterów, pani Mayhar jako pisarce mówię stanowcze:
12. "Odbudować gniazdo" Sasha Miller (ocena 1/10)
Znowu Sokolnicy. Tym razem nawiedzony młodzian z sokołem porywa zwykłą dziewczynę z gospody, bo mu się zwidziało, że odbuduje stare zwyczaje swej rasy. Generalnie pomysł na fabułę durny, wykonanie jeszcze durniejsze w stylu Harlequin Romans z Szejkiem ("To był twój pierwszy raz prawda? - powiedział cicho. - Tak. - Nie śmiałem marzyć ... Mój też, odrzekł. - Ach!"), do tego nie umywa się w zupełności do "Sokolej krwi", czy "Sokolego prawa". Niemniej pojawiają się tutaj po raz pierwszy Yareth i Eirran, późniejsi bohaterowie powieści "Sokola magia" napisanej wspólnie przez Norton i Miller. 
13. "Mleko z dziewczęcej piersi" Elizabeth Scarborough (ocena 4/10)
Tak zboczonego tytułu, to jeszcze nie widziałem, w dodatku nie ma on szczególnego uzasadnienia w fabule Kryje się pod nim znośna opowieść o genezie Mchowych Niewiast, jednego z ludów Escore, który pojawił się w "Czarodzieju ze Świata czarownic". Nic nadzwyczajnego.
14. "Noc Księżycowego Psa" Mary Schaub (ocena 5/10)
Poprawne opowiadanie o chłopcu z astmą, ślepcu i ich psie stawiającym czoła mrocznej magii w jednej z dolin High Hallack.
15. "Wyspa złudzeń" Carol Severance (ocena 6/10)
Dobre opowiadanie, z ciekawą i dosyć świeżą fabułą.
16. "Zieleń na wyżynie High Hallack" Kiel Stuart (ocena 2/10)
Pomysł na to opowiadanie nie był taki zły, ale wykonanie świadczy o tym, że jego autor to pisarska niezguła, która sknociłaby najlepszy pomysł literacki. 
17. "Droga snów i śmierci" Robert Vardeman (ocena 2/10)
Słabiutkie opowiadanie.

IV. "Opowieści ze Świata czarownic" tom 2 (ocena sumaryczna 3/10)
1. "Polowanie na córkę lorda Etsaliana" Clare Bell (ocena 2/10)
Niby wszystko ok, ale jest tutaj jedna istotna rzecz, która powoduje, że całość jest położona na łopatki - motywacja głównej bohaterki. Zemsta na gwałt była już omawiana z lepszym skutkiem przez Norton w "Ropuchach z Grimmerdale", ale tam tak niska moralnie motywacja spowodowała, że bohaterka osnuła się Złem (urodzone dziecko-potwór) i musiała potem mocno pracować, by się tego zła pozbyć ("Odmieniec"). Tutaj z kolei ta cała zgwałcona czarownica nie dosyć, że dąży za pomocą czarów do podwójnego i okrutnego morderstwa, które jednak nie następuje (usiłowanie też jest przecież moralnie naganne), to w dodatku nie spotyka się to z ostracyzmem zgodnie z zasadami cyklu. Clare Bell w ogóle się tym nie przejmuje przechodząc do porządku dziennego nad niemoralnym zachowaniem swojej bohaterki, w szczególności że narracja jest prowadzona pierwszoosobowo. Albo to wynika z moralności pani Bell albo po prostu z niedostatecznego rozpoznania świata przedstawionego. Tak, czy inaczej kładzie to całkowicie rzeczone opowiadanie jako element uniwersum świata czarownic. 
2. "Węże morskie z Doliny Domnu" Ginger Curry (ocena 0/10)
Koszmar stylu i konceptu, dla światowej literatury byłoby lepiej, gdyby pani Curry nie napisała już nigdy nic więcej poza tym kupsztalem.
3. "Stara ropucha" Geary Gravel (ocena 7/10)
Nareszcie, świetna historia, w sposób istotny, świeży, a przede wszystkim zgodny uzupełnia świat przedstawiony. Tutaj jest to motyw Wielkiego Poruszenia z punktu widzenia mieszkańców pewnej specyficznej mieściny u podnóży gór Karstenu. 
4. "Osąd Neave" Sharian Lewitt (ocena 3,5/10)
Pomysł całkiem niezły, ale niestety nie został właściwie dopracowany. 
5. "Przez księżycową Bramę" Jacqueline Lichtenberg (ocena 0/10)
Wampir w Świecie Czarownic? Serio? Do tego fatalny styl autorki. Żałość i nędza. 
6. "Wyśniony klejnot piratów" Brad i Cynthia  Linaweaver (ocena 2/10)
Niby jest interesujący wątek Sulkarczyków zakładających nowy port, niby jest gigantyczny lewiatan czyhający na nieuważnych żeglarzy u ujścia portu, do tego oczywiście czary i zawiła intryga, niemniej opowiadanie wyszło autorom słabe. Rządzi chaos i nieumiejętność w klarownym zaprezentowaniu wątków. Do tego błędy logiczne gargantuicznych rozmiarów (gigantyczny potwór zostaje uniesiony do nieba?!, co automatycznie spowodować powinno ogromne zmiany w wyporności wód przybrzeżnych, jakieś tsunami, czy coś, a tam ludzie sobie pływają w morzu jak gdyby nigdy nic). Szkoda zmarnowanego potencjału.  
7. "La Verdad: Magiczny miecz" A.R. Major (ocena 3/10)
Kombinacja motywów z "Czarodziejskich mieczy" oraz "Ropuch z Grimmerdale", przy czym miecz pochodzi z XVII wiecznej Hiszpanii. Opowiadanie suche, nudne i zbędne. 
8. "Ciemność nad Mirholdem"  Patricia Mathews (ocena 0/10)
Ordynarne, prostackie i chamskie opowiadanie pozbawione nawet krztyny klimatu i subtelności Świata Czarownic. Do tego przeogromne braki warsztatowe autorki (jakbym czytał Magdalenę Kozak albo Kossakowską) i zerowa fabuła składają się łącznie na obraz nędzy i rozpaczy. Aż się boję co ta mizerna mistrzyni pióra spłodziła wspólnie z Norton pod tytułem "Na skrzydłach magii", mam nadzieję, że Andre wzięła w ryzy tę Mathews, co by nie powstał z tej powieści kupsztal nad kupsztale.
9. "Pawie oczka" Shirley Meier (ocena 8/10)
W końcu coś dobrego w tym mizernych nowel padole. Krótka (tylko 8 stron), ale treściwa i mająca spory ciężar istotności dla świata przedstawionego opowieść osadzona w dalekiej przeszłości kontynentu High Hallack. W dodatku ma też duże znaczenie dla mnie, bo od początku przygody z cyklem fascynuje się motywem ludzi-ptaków takich jak Volt ("Świat Czarownic", "Siostra piasku"; tutaj Wold), Neevor ("Gryf w chwale", "Zaklęcie krwi"), czy Sylvya ("Gniazdo gryfa"), pojawia się również motyw Starej Drogi na Ziemiach Spustoszonych ("Gryf w chwale"). Z tego mogłaby być wspaniała opowieść, szkoda że to tylko 8 stron, bo epickością "Pawie oczka" mogłyby rozdzielić na wszystkie opowiadania w tym tomie. Tylko tytuł taki cienki jest. 
10. "Solny ogród" Sandra Miesel (ocena 4,5/10)
Niezły pomysł, średnie wykonanie, niemniej w kontekście zakotwiczenia "solnego ogrodu" w świecie cyklu, to mamy tutaj do czynienia z kopią "Klątwy Zarsthora", czyli wędrówka przez Pustkowie zakończona odnalezieniem zaginionego miasta i pozbyciem się ciążącej na nim klątwy. Nic istotnego ta historyjka nie wnosi do serii.
11. "Kamienie Sharnonu" Ann Miller (ocena 3/10)
Siódma woda po kisielu, pisanie, że to już było w o wiele lepszej wersji robi się już nudne. Miller wplątuje tutaj jeszcze jakiś dziwaczny wątek Galaktycznych agentów poszukujących w Świecie Czarownic rzadkich metali, czy czegoś. Pojawia się zatem strzelanie z pulsara i przejście przez Bramę. Zieeew.
12. "Bohaterowie" Diana Paxson (ocena 3/10)
Mdła i nijaka historyjka, której fabuła opiera się na wątku imigrantów w Escore. Paxson w posłowiu pisze autoironicznie, że "Prawdziwa Autorka zagląda ci przez ramię i zaczynasz rozumieć, że Ona już to wszystko zrobiła wcześniej i lepiej". Szkoda tylko, że Paxson nie poddała się zanim spłodziła "Bohaterów". 
13. "Nieudany obrządek" Susan Schwartz (ocena 2/10)
Bardzo nieudana próba uzupełnienia dziejów Jeźdźców o jakieś poronione wątki szamańskie. Chaotyczne, nudne i zbędne opowiadanie.
14. "Dni, których jeszcze nie znamy" Melinda Sondgrass (ocena 5,5/10)
W "Czarodzieju ze Świata Czarownic" Kemoc Tregarth i Orsya trafiają do podziemnego i podwodnego miejsca, gdzie na krześle spoczywał zasuszony i martwy jeden z Adeptów. Kemoc wziął wtedy jego miecz i potem za jego pomocą walczył ze złem. W tym opowiadaniu Sondgrass przedstawia historię tego Adepta, dosyć ciekawą, bo Adepta, który nie toleruje magii do tego stopnia, że swoimi własnymi uzdolnieniami zablokował jej dostęp do swojego wyleczenia, wolał być naukowcem. Pojawiają się tutaj też inne postaci i rasy z "Czarodzieja...".
15. "Synowie S'olcariasa" Lisa Swallow (ocena 2/10)
Bardzo słaba i przede wszystkim niespójna z mitologią cyklu próba odpowiedzi na pytanie o genezę Sulkarczyków. 
16. "Strażnik na krańcu świata" David Wind (ocena 3/10)
Pomysł był nawet niezły, ale wykonanie jakieś takie sztuczne i wydumane i nie do końca komponujące się z mitologia cyklu, do tego historia zawiera dziury logiczne, co ostatecznie grzebie jego wiarygodność fabularną.
17. "Królowe przechodzą przez Bramę" Rose Wolf (ocena 1/10)
Trochę nietypowo, bo bohaterem opowiadania jest Petronius, gościu z naszego świata, który na samym początku cyklu pokazał Simonowi Tregarthowi bramę, którą ten przeszedł do Świata Czarownic. Niestety autorka zrobiła z tego jakieś potworne pitu-pierdu i misz-masz wątków Estcarpu i czarownic ... z legendami arturiańskimi. W konsekwencji wychodzi na to, że król Artur to był oczywiście ziomal przybyły z Estcarpu, Petronius to jakaś inkarnacja kumpla Artura oraz św.Piotra, pojawiają się nawet przemieszane z tym wątki chrześcijańskie (Bóg, Jezus, Noe, św. Piotr) oraz personifikacje wiary, nadziei i miłości pochodzące oczywiście z Estcarpu. Bez ładu, bez składu i całkowicie bez sensu.

V. "Opowieści ze Świata czarownic" tom 3 (ocena sumaryczna 3,5/10)
1. "Głos pamięci" M.E.Allen (ocena 2/10)
Fanka Świata czarownic usłyszała o tym, że Andre Norton redaguje "Opowieści ze Świata czarownic" i zaprasza pisarzy do współpracy. Napisała zatem słabiutkie debiutanckie opowiadanie, wysłała je do Norton, ta je przyklepała, w konsekwencji debiutantka klaszcze w rączki z uciechy, że debiutuje i się tym chwali w posłowiu. Wszystko na ten temat.
2. "Suflet kartoflane oczko" Jayge Carr (ocena 6/10)
Tytuł jest przesucharski, ale opowiadanie całkiem sympatyczne i takie nietypowe dla świata przedstawionego. Składa się głównie z dialogów trzech postaci, akcja dzieje się w lasach Arvonu, magii tu prawie nie ma, bohaterowie to zwykli miejscowi wieśniacy, tymczasem wyszło świeżo i z polotem.
3. "Magia myśli" Juanita Coulson (ocena 6/10)
Dobre opowiadanie, przede wszystkim dlatego, że nie wałkuje oklepanych motywów, tylko sięga do motywu ludu, z którym wędrowała Kaththea w "Czarodziejce ze Świata Czarownic". Dzięki temu "Magia myśli" stanowi istotne dopełnienie świata przedstawionego. Niemniej mogło być też lepiej, zarówno warsztatowo, jak i fabularnie, dlatego ocena nie jest wyższa.
4. "Czar serca"  A.C.Crispin (ocena 6/10)
Nie jest to tak dobre opowiadanie, jak inne dzieła Crispin stworzone w ramach uniwersum Świata Czarownic, niemniej "Czar serca" i tak przewyższa o kilka stopni większość pozostałych nowel. Zaletą tej historii jest jej stosunkowo lekki ton, dobry warsztat autorki oraz wiarygodne umiejscowienie w świecie przedstawionym. 
5. "Tkacze" Esther M. Friesner (ocena 5/10)
Króciutka nowela, dosyć męcząca, ale jednocześnie zawierająca w sobie niebanalną prawdę życiową, podaną w subtelny, niemal poetycki sposób. Zatem ujdzie w tłumie. 
6. "Korzeń wszelkiego zła"  Sharon Green (ocena 4/10)
Akcja dzieje się w Escore, niewątpliwie po wydarzeniach opisanych w "Bramie kota". Fabuła pretekstowa ma wprowadzić do dialogu egzystencjalnego pomiędzy przebudzonym Adeptem, a jedną dziewoją w przedmiocie tytułowego korzenia zła. Drętwo i łopatologicznie to napisane (niezbyt pozytywne skojarzenia z mormońskim biadoleniem Orsona Scotta Carda), przez co ginie gdzieś całkiem słuszne przesłanie, że źródłem nie tylko zła, ale i często dobra jest zwyczajny ludzki strach. 
7. "Wiedza"  P.M.Griffin (ocena 3/10)
Jak wiedza, to akcja musi toczyć w Lormcie. Można z tego było zrobić coś naprawdę ciekawego, w końcu to skarbnica wiedzy wszelakiej świata przedstawionego. niestety historia rozczarowuje, napisana naprędce, bez większego pomysłu, pretekstowa i słaba.
8. "Krąg snu" Caralyn Inks (ocena 0/10)
Bezpośrednia kontynuacja wątków z "Dziewięciu słów". Tam było wtórnie, tutaj dodatkowo obrzydliwie od strony moralnej. Nie chce mi się rozpisywać zanadto, ale autorce nie przeszkadza, że jeden z jej bohaterów morduje bestialsko kilka osób, skoro w założeniach noweli jego czyny są usprawiedliwione, bo miało to służyć wyższym mocom niż on. Skandaliczna lektura.
9. "Sokolątko" Patricia Mathews (ocena 0/10)
W "Sokolej krwi", "Sokolim prawie" i kilku innych jeszcze opowiadaniach zostało wyjaśnione jak i dlaczego doszło do tego, że Sokolnicy nie za bardzo lubią kobiety i traktują je przedmiotowo. Tutaj nagle Mathews opowiada zupełnie inną historię, niejako na nowo przedstawiającą stosunki Sokolników i ich kobiet, przy czym jest to o tyle dziwne, że w swej treści "Sokolątko" odnosi się wprost do "Sokolej krwi". Nie ogarniam zamysłu twórczego Mathews i redaktorskiego Andre Norton. Żeby tego było mało opowiadanie jest obrzydliwe, bo jest to historia o chłopcu ukrywanym pod postacią dziewczynki, a zatem jak dziewczynka wychowywanym. Mało tego, pełno tu dziur logicznych, a fabuła jest totalnie pokręcona i jakby wyjęta z innego świata fantasy. Całkowicie zbędne opowiadanie, czuję się po nim zbrukany, jak po kąpieli w szambie.
10. "Dzieci szczęścia" Patricia McKillip (ocena 4/10)
Przeciętna historyjka umiejscowiona na Ziemiach Spustoszonych, było takich już wiele w cyklu.
11. "Dar Gunnory" Elisabeth Waters (ocena 4/10)
Ot zwykła króciutka opowiastka o stawiennictwie chyba najważniejszego bóstwa cyklu.

VI. "Opowieści ze Świata czarownic" tom 4 (ocena sumaryczna 2,5/10)
1. "Córka Godrona" Ann Miller & Karen Rigley (ocena 2/10)
Popłuczyny po popłuczynach, czyli po "Kamieniach Sharnonu". Tam była walka o to, by dziecko poczęte z nasienia ciemności zdążyć przekabacić na służkę światła, jeszcze zanim się urodzi. W "Córce Godrona" dziewczę to już nastoletnie rozprawia się ostatecznie ze swoim demonicznym ojczulkiem. Ani to ciekawe, ani świeże, ani napisane z polotem, tylko drętwo i bez stylu. 
2. "Kwestia magii" Marta Randall (ocena 3,5/10)
Najdłuższe opowiadanie spośród wszystkich nie będących autorstwa Norton, co niestety nie jest równoznaczne z jakością. Sztampowe, bez większego polotu, po raz pińcset pińdziesiąty wykorzystany motyw najazdu Alizonu na High Hallack (kolejna dolina, ile tam może być tych dolin?), kolejna wersja biednej ludności wobec potęgi kolderskich machin. Przed całkowitą degrengoladą "Kwestię magii" ratuje średni humor oraz nie do końca standardowi bohaterowie, dobrani w kompanię z przypadku i przeważnie są to niedojdy. Ale to naprawdę nie jest nic nadzwyczajnego, w morzu tej mizerii, którą zobowiązałem sam siebie przeczytać, staram się znaleźć jakiekolwiek pozytywy, nie da się bowiem ukryć, że z czterech tomów "Opowieści ze Świata czarownic" góra dziesięć opowiadań prezentuje sobą określoną wartość literacką, reszta to zapchajdziury i typowy skok na kasę czytelnika.
3. "Cieśnina burz" K.L. Roberts (ocena 3/10)
Parafrazując piosenkę Armii "opowieść po nic". Poprawnie napisana historia bez puenty, morału, przesłania, czegokolwiek, co można by potraktować jako wniosek, sens tej opowieści, nawet coś w stylu "i żyli długo i szczęśliwie". Nic. Jeżeli autorka coś takiego jednak zawarła w "Cieśninie burz" to tym bardziej wtopa, bo nie sposób tego dostrzec. 
4. "Pułapka świec" Mary H. Schaub (ocena 6/10)
Dobre i wciągające opowiadanie, ciekawie przedstawione, z sympatycznymi i normalnie zachowującymi się bohaterami.
5. "Szepcząca trzcina" Carol Severance (ocena 3/10)
Pomysł niezły, wykonanie tudzież, tylko dlaczego to opowiadanie jest tak przerażająco okrutne, smutne i przesiąknięte samymi negatywnymi emocjami? Miałem takie odczucie czytając "Szepczącą trzcinę", że tak jak kierowanie się przez bohaterów uniwersum świata czarownic niskimi lub egoistycznymi pobudkami kala ich i naznacza Ciemnością, tak mój odbiór Świata Czarownic został skalany tym opowiadaniem. Przez te niezbyt przyjemne doznania muszę istotnie obniżyć ocenę.
6. "Wilkołak" Michael D. Winkle (ocena 0/10)
No nie, znowu inwazja Alizonu, ile można? Beznadziejnie słabe, wtórne, suche i topornie napisane opowiadanie o dobrym wilkołaku. 35 stron męczarni z największym kupsztalem tego tomu.
7. "Ucieczka przemienionej" Lisa Woodworth (ocena 0/10)
Bardzo słaba i topornie napisana kalka z "Widmowego łowcy" Mercedes Lackey.
8. "Sprzedawca mieczy"  Patricia C. Wrede (ocena 2/10)
Nudna i słabo rozpisana historia, której fabuła mogłaby się dziać w dowolnie wykreowanym świecie fantasy. Poza odwołaniem się w treści do "Bursztynu z Quayth" nie ma tutaj za wiele wspólnego ze światem czarownic.

Uff, skończyłem mordęgę z opowiadaniami umiejscowionymi w uniwersum Świata Czarownic. Oczywiście nowele Andre Norton trzymają jej standardowy poziom, niestety zdecydowana większość krótkiej formy innych autorów to siódme wody po kisielu, pozbawione większego pomysłu albo obarczone słabym warsztatem odautorskim. W konsekwencji słabe oceny większości opowiadań.

Na koniec znalezione w sieci, sympatyczne mapki świata przedstawionego:


poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Andre Norton - "Świat czarownic" tomy 9-17 (podcykl High Hallack)

Po podcyklu o Estcarpie udało mi się dokończyć podcykl o Arvon i High Hallack. Gdzieś po drodze prawie skompletowałem wszystkie powieści cyklu (zabrakło jednej części) i tak to wyglądało na mojej półce na początku marca:
Nie spodziewałbym się wtedy, że zajmie mi to tyle czasu, a jestem dopiero w 2/3 całego uniwersum o Świecie czarownic. Na szczęście od początku drugiego podcyklu poziom poszedł ostro w górę, widocznie Arvon i High Hallack miały od początku w sobie o wiele więcej potencjału niż Estcarp i Escore.

"Korona z jelenich rogów" tom 9 (ocena 8/10) 
No nareszcie. Trzeba było wyprawy aż na drugi kontynent świata czarownic, cofnięcia się w czasie do początków historii ludu Hallack w krainie dolin i wzgórz, by Andre Norton napisała świetne fantasy od A do Z.
"Korona z jelenich rogów" rozpoczyna podcykl o High Hallack i Arvon. Nadal jest to fajny quest (tym razem ze wschodu na zachód, taki numer), z zupełnie nowym kontynentem, bohaterami, mitologią, ciągle dużo tu magii, tajemniczych miejsc i reminiscencji przeszłości, ale w końcu autorka trzyma równy poziom od początku do końca. "Korona z jelenich rogów" to póki co najlepsza część cyklu, trzymająca w napięciu i zainteresowaniu opowieść o poszukiwaniu przeznaczenia, własnej tożsamości i inne trele. Na uwagę zasługuje wybitnie, jak na Andre Norton, pogłębiony rys charakterologiczny Elrona, kolo ma tutaj całkiem złożone rozkminy moralno-filozoficzne w kontekście odbywanego questu, razem z Gatheą i Gruu przeżywają konkretne i wiarygodne dylematy, zło jest faktycznie złe, ale też jego opozycja względem dobra nadaje powieści zaskakującej dwuwymiarowości.
Poza tym nie ma chaosu w końcówce tak charakterystycznego np. dla pierdu-magii z "Bramy kota", czy "Strzeż się sokoła", autorka wyjaśnia wszystkie wprowadzone wątki. Swoje robi też klimat i ciekawa warstwa plastyczna świata przedstawionego. No prawie same plusy, tak naprawdę o braku maksymalnej puli w skali ocen zadecydował jedynie fakt, że nie bardzo komponuje się osnowa fabularna i mitologiczna "Korony z jelenich rogów" z resztą uniwersum świata czarownic. Ale to taki nieistotny detalik, być może w kolejnych powieściach się coś więcej wyjaśni w tej kwestii. Liczę na to, że od tej pory seria utrzyma taki równy, wysoki poziom.


"Rok jednorożca" tom 10 (ocena 6,5/10) 
Do tej pory Norton wątki miłosne (Simon i Jealithe, Kathhea i Hilarion, Tritha i Sokolnik) przeważnie wplatała do fabuł nieudolnie i na siłę, trochę lepiej jej to wyszło z Kemociem i Orsyą, czy ostatnio w "Koronie z jelenich rogów" z Gatheą i Elronem, gdzie fajnie ten wątek został wpleciony w mitologię powieści. Tym razem jednak autorce udało się w końcu stworzyć perfekcyjną historię miłosną w świecie czarownic. Historia Gillan i Herrela to klasyka klasyki pod tym względem. Nie żebym się tym specjalnie jakoś jarał, to nie moja bajka generalnie (stąd też ocena nie więcej niż 6,5/10), ale doceniam fakt, że to naprawdę dobra pozycja romantycznej fantasy. Przeznaczenie ponad rasowymi podziałami, zagrożenie ze strony zazdrosnego i silnego rywala, budzące się w kobiecie nieokiełznane moce czarownicy, do tego fabuła jak z perfekcyjnego fantasy - tajemnicze stwory, piękna mityczna kraina, podróże w zaświaty i "poczekalnie" zaświatów, poszukiwania siebie podkreślone bardzo dosłownym motywem podzielenia osobowości, najpierw dramatyczne odrzucenie, a potem ognisty powrót do kochanka, normalnie tyle tego się dzieje, że nastolatki powinny piszczeć z zachwytu i podniecenia.
Generalnie dobrze mi się to czytało. Nowi bohaterowie, nowa historia, czasoprzestrzeń akcji to ponownie znane nam czasy potyczek Estcarpu z Alizonem, Karstenem i Kolderem. Quest Gillan i Herrela jest tutaj dosyć umowny, fabuła obraca się przede wszystkim wokół magicznych potyczek Gillan z jawą, snem i niecnymi iluzjami Jeźdźców. Pięć minut dostają w końcu Ogary z Alizonu, przedstawieni tutaj odpowiednio odrażająco i prymitywnie. Nawet epizodyczny motyw wnerwiającego geas nie pozbawił mnie przyjemności z lektury, a to pewnie dlatego, że naszemu bohaterowi udało się przeciwstawić klątwie i dzięki temu wolna wola zwyciężyła.
"Rok jednorożca" nie jest niestety tak dobrą powieścią jak "Korona z jelenich rogów", czegoś brakuje, być może za dużo tutaj było jednak tej pitu-pierdu magii wszelakiej i miłosnej, niemniej jest to pozycja lepsza niż powstałe równolegle (1965r.) opowieści o rodzeństwie Tregarth. Poziom nieco spadł, ale nadal utrzymuje się powyżej średniej całego podcyklu o Estcarpie.


"Lampart" tom 11 (ocena 7/10) 
Tytuł prosty, takowa jest i opowiedziana historia. Bezpośrednia kontynuacja "Roku jednorożca", chociaż następuje tutaj pewne przesunięcie czasowe. Nie chcąc zdradzać za bardzo fabuły, napiszę tylko, że bohaterem jest Kethan, zwykły chłopak, dziedzic możnego rodu z Arvonu, odkrywający w sobie nieoczekiwane talenty, które przy okazji przysporzą mu mnogość problemów.
Porządna, rzetelna fantasy, ni mniej, ni więcej. Pewnym zaskoczeniem jest brak questu, no może poza wyprawą do lasu, ale zasadniczo akcja dzieje się na stosunkowo małej przestrzeni zamku i jego okolic. Oczywiście nie zabrakło geas, ulubionego dla autorki elementu świata czarownic, niemniej został on tutaj wykorzystany wyjątkowo umiejętnie i oszczędnie, no i znowu bohaterowi udaje się to geas przełamać. Coś wychodzi na to, że w Arvonie żyją więksi kozacy, aniżeli pociotki z Estcarpu i Escore, co to nie są w stanie przeciwstawić się narzuconemu sobie rozkazowi. 
Akcja i fabuła są proste i konkretne, Kethan zmierza konsekwentnie od punktu A (dojrzewanie) do punktu B (dojrzałość), logika świata przedstawionego jest spójna, nic tylko czerpać przyjemność z czytania klasycznej fantasy.
Póki co podcykl o Arvonie i High Hallack trzyma równy i wyższy poziom od pierwszych ośmiu części sagi. Oby tak dalej. 


"Czary Świata czarownic" tom 12 (ocena sumaryczna 5,5/10)
Przyszła kolej na pierwszy zbiór opowiadań z uniwersum Świata czarownic pod wielce wysublimowanym tytułem "Czary Świata czarownic". Żeby było zabawnie przeczytałem go w ramach wydanego w Polsce omnibusa pod przekoślawym tytułem "Świat magii czarownic", na który składają się także nowele ze zbioru "Mądrość Świata czarownic". Jak wynika z posłowia tego zbiorku tytuł miał brzmieć sensownie "Magia Świata czarownic", ale gdzieś w postprodukcji nastąpiło pomieszanie z poplątaniem i wyszło ostatecznie i dziwnie jako "Świat magii czarownic". I tak to funkcjonuje sobie na półkach bibliotecznych. W każdym razie na tę chwilę przeczytam tylko trzy opowiadania w ramach "Czarów Świata czarownic", bo to wynika z chronologii cyklu, na "Mądrość Swiata czarownic" przyjdzie czas później.
Pierwszym opowiadaniem jest "Bursztyn z Quayth" (ocena 4,5/10). Ot przeciętna historyjka o opętanym żądzą mocy i władzy mężu, którego do pionu, a właściwie do zaklęcia w bursztyn musi doprowadzić jego niezbyt szczęśliwa wybranka, przy pomocy oczywiście ożywionych starożytnych postaci. w tym aspekcie zresztą zachodzi tutaj analogiczne podobieństwo do opowieści o Hilaronie i Kaththei z "Czarodziejki ze wiata czarownic".
Swoją drogą tak się zastanawiam, że Norton w każdej swojej historii, czy to powieści, czy noweli, budzi do życia jakieś starożytne moce, postaci, gdzie ona to wszystko chce pomieścić w tym świecie przedstawionym?
Kolejnym opowiadaniem jest "Kowal marzeń" (ocena 5/10). Krótka opowiastka o okaleczonym i odrażającym fizycznie kowalu Collardzie, który ma jednak talent i moc do przekuwania snów i marzeń w pełne życia figurki z metalu. Łopatologia tej historii jest porażająca (potworzasty kowal - piękny talent), niemniej nowela kończy się przekutym w jawę marzeniem Collarda i jego wybranki.
Trzecim i ostatnim opowiadaniem tomu 12 jest "Srebrna smocza łuska" (ocena 7/10). Pojawiają się tutaj po raz pierwszy Elys i Jervon, którzy potem zaistnieją na kartach kilku powieści cyklu (tak w każdym razie wynika z katalogu na stronie librarything.com). Akcja rozpoczyna się przed inwazją Ogarów z Alizonu (tutaj przetłumaczonych jako Psy z Alizonu) na High Hallack, w trakcie wydarzeń opisanych w "Świecie czarownic", a więc także przed wydarzeniami z "Roku jednorożca" i "Lamparta" (Almondia wspomina, że wraz z Truanem przybyli z Estcarpu i twierdzy Sulkar, potem zniszczonej podczas wojny z Kolderem). Elys to córka tychże, zaś fabuła "Srebrnej smoczej łuski" opowiada o tym, jak na Elys został nałożony obowiązek pieczy nad swoim bratem bliźniakiem Elynem. Przy okazji Elys poznaje rycerza Jervona i razem przystępują do batalii z siłami zła o duszę Elyna. Generalnie typowe pierdu-pierdu fantasy, ale o wartości tego opowiadania decyduje charakterystyka relacji łączącej bliźniaków, dosyć niebanalna i z ciekawym morałem. 


Trylogia Gryfa
Przyszła kolej na sagę Gryfa w uniwersum Świata czarownic, kult w kulcie można by rzec. Nic tak nie działało na moją wyobraźnię w młodości jak właśnie totalnie nieadekwatne do klimatu świata czarownic okładki Borisa Vallejo z półnagimi amazonkami. 
Słowo "gryf" budzi we mnie zawsze poczucie opadania w otchłań niezwykłości. Jest równie mityczne, jak to, co ma wyrażać, czyli zwierzę z ciałem lwa oraz głową i skrzydłami orła, ewentualnie uszami osła. Mitologia gryfa towarzyszy cywilizacji ludzkiej od jej zarania, motyw gryfa w kulturze jest równie stary jak towarzysząca życiu społecznemu prostytucja. Gryf pojawiał się już w Mezopotamii, kulturze minojskiej (3000-1450 lat p.n.e.), Egipcie, Persji, imperium Achemenidzkim, generalnie przewinął sie jego motyw przez cały starożytny basen Morza Śródziemnego, do tego stopnia, że pojawia się również w Starym Testamencie (Księga Powtórzonego Prawa, a więc najważniejsza księga judaizmu), potem u Scytów, Greków, Celtów, jako stworzenie symbolizujące Chrystusa i jego podwójną naturę, gryf pojawia się w Boskiej komedii Dantego (Pieśń XXIX) itd. aż do czasów współczesnych z tym że od renesansu gryfy były już traktowane li tylko jako motyw artystyczny, a nie zobrazowanie pozornie żyjących stworzeń (filmowa wersja Opowieści z Narnii - nomen omen świetna, Raj utracony Miltona, Harry Potter), motyw gryfa jest także niezwykle popularny w heraldyce, nawet współczesnych zespołów sportowych. To, co najciekawsze w historii gryfa, czyli skąd i dlaczego pojawił się i zakorzenił taki motyw w kulturach wielu narodów, z których większość już wyginęła, niestety ginie w mrokach przeszłości. Tajemnica i jej obraz jednak nadal atakuje z wielu źródeł, nie tylko literatury, czy filmu:
Białogard
Wejherowo oraz miejscowy klub piłkarski Gryf
gryf na sklepieniu Ratusza poznańskiego
gryf z muzeum w Kopenhadze

Świnoujście


Opowieści z Narnii 

Tyle na wstępie. Od początku cyklu czekałem z napięciem, aż dotrę do sagi o Gryfie, zatem jak się ma treść książek Andre Norton do mitologii gryfa?

"Kryształowy gryf" tom 13 (ocena 6/10)
Od "Roku jednorożca" akcja wszystkich opowieści rozgrywa się mniej więcej w tym samym czasie, czyli najazdu Ogarów Alizonu na High Hallack. Tak było także w "Smoczej srebrnej łusce" i jest i tutaj, jedynie "Lampart" toczył się dwa pokolenia później. W odróżnieniu od "Roku jednorożca", czy "Srebrnej smoczej łuski" tutaj siedzimy w samym środku wojny, można by rzec, że w pewnej mierze "Kryształowy gryf" to relacja z frontu. Przy okazji wychodzi na jaw, że Ogary z Alizonu realizują znaną ze "Świata czarownic" i "Świata czarownic w pułapce" politykę Kolderu, a zatem pojawiają się znowu elementy s-f (futurystyczna broń typu czołgi, łodzie podwodne) oraz specyficzne zombie. Czas akcji pokrywa się z początkiem cyklu, bardzo ładnie zaczyna się zazębiać cała saga, odznacza się to sporą spójnością i logiką świata przedstawionego, co jest dla mnie zawsze najważniejsze przy czytaniu tasiemcowych serii.
Oczywiście główna oś fabuły rozgrywa się wokół młodości i dojrzewania Kerovana herbu Gryf, dziedzica Ulm oraz przybranej mu małżonki Joisan z Inthkrypt. Norton zastosowała tutaj dosyć ryzykowny, ale i całkiem udany manewr, dzieląc akcję dwutorowo (rozdziały naprzemiennie są prowadzone w narracji pierwszoosobowej Joisan i Kerovana). Akcja rozpoczyna się mniej więcej kilka lat przed napaścią, bohaterami są Kerovan i Joisan, poślubieni sobie dziedzice nadmorskich dolin, które pierwsze padają ofiarą agresji. Kerovan ma nieco dziwne stopy, poza tym jest to normalna młodzież, aż się dziwiłem, gdy przez iks stron nie wykazywali żadnych uzdolnień magicznych. Tymczasem co się odwlecze, gdzieś w połowie następuje zwrot z atmosfery wojennej w stronę charakterystycznego dla tego świata pojedynku mocy. Quest jest symboliczny, ogranicza się do przemieszczania z miejsca na miejsce, poza krótkim wypadem Kerovana i jego kumpla magika na Wielkie Pustkowie. Tamże Kerovan znajduje tytułowego kryształowego gryfa i podarowuje go Joisan. Potem się szukają, w końcu znajdują, potem walczą z siłami ciemności, by w końcu idąc za rękę udać się w kierunku wschodzącego słońca.
Fajna powieść, taka klasyczna fantasy z wciągającą i trzymającą w napięciu fabułą, i naprawdę dobrą jak na Norton końcówką. Zobaczymy, jak dalej będzie wyglądał poziom trylogii gryfa.
No i trzeba przyznać, że tak totalnie z czapy wziętej ilustracji okładkowej do treści powieści to dawno nie widziałem. Niestety sporo przeszkadza także karygodne tłumaczenie, szkoda że tego tomu nie tłumaczyła Ewa Witecka od większości powieści cyklu.

"Gryf w chwale" tom 14 (ocena 6,5/10)
Co oczywiste, "Gryf w chwale" to bezpośrednia kontynuacja wątków z "Kryształowego gryfa". Zaczyna się małym zgrzytem, bo w pierwszej części Norton dosyć wyraźnie zaznaczyła, że Kerovan i Joisan będą się razem trzymać szczęśliwie itd. Tutaj okazuje się, że jednak nie do końca, Kerovan odjeżdża w siną dal w poszukiwaniu swojej tożsamości oraz Jeźdźców, z którymi trzeba paktować*, a stęskniona Joisan podąża za nim (i szybko dołączają do niej znani ze "Srebrnej smoczej łuski" Jervon i Elys), a poza tym to wszystko i tak było "przeznaczone" i jest częścią "większego zamysłu" (czyjego, to okazuje się na końcu). No ale coś się musi dziać, poza tym przemawia do mnie, że fabuła ładnie zazębia się z wątkami z innych historii High Hallack. Dużą wartością jest też pojawienie się prawdziwego gryfa (Telpher)!, potężnych mocy z przeszłości i wielce interesującego questu. Poza tym zakończenie znowu jest takie, że już powinno być pozamiatane, a Kerovana i Joisan powinny czekać tylko szczęśliwe dni, ciekawe zatem, co tam zostanie wymyślone w "Gnieździe gryfa", by zapełnić 200 stron druku.
Tym razem ilustracja okładkowa całkiem daje radę, ale na osobną uwagę zasługuje klasyczny przypadek fatalnej korekty i wydawania w Polsce serii literackich "jak leci". Jeźdźcy pojawili się po raz pierwszy w "Roku jednorożca", a potem w "Lamparcie". Tłumacz Ewa Witecka nazwała ich tam całkiem trafnie Zwierzołakami od angielskiego Wereriders . Tutaj tłumacz Elżbieta Dagny-Ryńska najpierw nazwała ich prostacko wilkołakami, by natychmiast się wycofać i dalej stosować tylko wersję Wereriders. Z jednej strony świadczy to o kiepskiej formie lub inwencji tłumaczki, z drugiej zaś o mizernej korekcie i/lub wydawaniu trylogii gryfa przed wydaniem "Roku jednorożca". Tak, czy siak wtopa jest duża.
*  "Gryf w chwale" jest preludium do "Roku jednorożca", pojawia się tutaj m.in. Herrel i inni Jeźdźcy

"Gniazdo gryfa" współautorka A.C.Crispin tom 15 (ocena 8/10)
Pierwsza i nie ostatnia powieść cyklu napisana przez Andre Norton wspólnie z innym twórcą. Tutaj jest to nieznana mi z samodzielnych prac Ann C. Crispin.
"Gniazdo gryfa" to oczywiście kontynuacja fabularna "Gryfa w chwale", akcja toczy się po "Roku jednorożca" (wzmianka o przybyłych do Arvonu Jeźdźcach i ich żonach), Kerovan i Joisan od trzech lat wędrują sobie po Arvonie (jak tam trafili, to nie mam pojęcia, ale geografia Świata czarownic jest w wielu miejscach zagadkowa, poniższe mapki niewiele objaśniają), a Kerovan czuje dziwny zew z północnego-wschodu krainy. Początkowo przed nim ucieka, by ostatecznie się mu poddać i tym samym doprowadzić siebie, Joisan, spotkanych znowu po drodze Elys i Jervona oraz kilku innych znajomych do ostatecznej konfrontacji z Tym-Co-Przemierza-Szczyty oraz tytułowego gniazda. 
Początkowo czytając "Gniazdo gryfa" byłem zniesmaczony odczuciem, że powieść ta jest absolutnie zbędna. Kerovan na wstępie znowu ma jakieś rozkminy, znowu nie wie, czego chce, dochodzi do tego miałki wątek "nie jestem w pełni mężczyzną, nie mogę dać Joisan dziecka" i inne podobne bzdury. Nudne i wtórne. Dopiero gdzieś od połowy zacząłem doceniać "Gniazdo gryfa" i traktować jako pełnoprawne dopełnienie trylogii gryfa, autorki zamykają tutaj wszystkie wątki rozpoczęte w "Kryształowym gryfie" (m.in. odpowiedź na pytanie dokąd wiedzie tajemnicza droga na Ziemiach Spustoszonych, na której Kerovan znalazł kryształowego gryfa), czy nawet z innych powieści (fenomenalny motyw Tego-Co-Przemierza-Szczyty z "Roku jednorożca" tutaj zostaje wyjaśniony). W ogóle zakończenie "Gniazda gryfa" jest wyśmienite, chyba najlepsze spośród wszystkich dotychczas przeczytanych przeze mnie powieści cyklu. Epicko rozpisane na kilkanaście postaci, z których każda ma do odegrania jakąś rolę w spektaklu. Wyborne fantasy, dałbym maksa, ale ocenę obniżają wspomniane wstępne rozkminy Kerovana oraz nieco słaby początek. 

Podsumowując, całkiem udana była ta trylogia gryfa, chociaż masakryczne momentami rozkminy i ból dupy Kerovana mogły się skończyć na pierwszym tomie, kiedy było to uzasadnione jakby rozwijaniem się postaci w ramach fabuły. Najsłabszy fabularnie był "Kryształowy gryf", "Gryf w chwale" fabułę miał bardzo dobrą, ale został przygnieciony Kerovana "poszukiwaniem siebie". Za to "Gniazdo gryfa", chociaż początkowo słabuje, to potem jednak daje czadu pod każdym względem i udanie wieńczy dzieje Kerovana i Joisan w głównych rolach. Poza tym czytając trylogię gryfa (a na pewno drugą i trzecią powieść) miało się w końcu poczucie, że twórcy piszą o naprawdę potężnych mocach i ważkich wydarzeniach dla całego świata przedstawionego. Zyskała na tym przede wszystkim epickość i doniosłość opisywanych wydarzeń oraz postaci głównych bohaterów.

"Klątwa Zarsthora" tom 16 (ocena 5/10) 
"Klątwa Zarsthora" to jest zupełnie odrębna od pozostałych opowieść, eksplorująca intensywnie wątek Ziem Spustoszonych. Młoda szlachcianka Briksja z High Hallack, w wyniku zawieruchy wojennej z Alizonem, trafia właśnie na te Ziemie, gdzie musząc przetrwać zmienia się z delikatnej panienki w surwiwalowca pełną gębą. Żyjąca z dnia na dzień osamotniona dziewczyna, której towarzyszy jedynie tajemnicza kotka Uta, przemierza przez trzy lata zdziczałe krainy, sama popadając w zdziczenie, by w końcu napotkać na swej drodze pogrążonego w szaleństwie lorda Marbona i jego giermka, co prowadzi do tego, że zostaje wplątana w historię tytułowej klątwy, przy okazji odkrywając swoje magiczne moce.
Na tle innych opowieści ze Świata czarownic, to "Klątwa Zarsthora" jawi się wtórnie i przeciętnie. To już gdzieś było, w dodatku w nieco lepszej wersji (np. "Rok jednorożca"). Sama historia także nie porywa, ot standardowa historyjka cyklu, nieco bardziej rozbudowane opowiadanie. Do tego czary-mary są tutaj niejasne, a sama istota klątwy nie zostaje wyjaśniona (chociaż to akurat wynika niejako z istoty interakcji pomiędzy Eldorem a Zarsthorem, że każdy z nich już nie pamięta dlaczego ten drugi został obłożony klątwą przez tego pierwszego).
Tak, czy inaczej powieść do przeczytania i zapomnienia, gdyż nie wydaje mi się, aby którykolwiek z bohaterów miał się jeszcze w cyklu objawić.
Btw, nie rozumiem dlaczego tytuł powieści to "Klątwa ...", a w treści wszędzie jest "Przekleństwo". Ktoś ogarnia politykę polskich wydawców?
Btw2 nie muszę chyba też wspominać, że ilustracja okładkowa ma się do treści "Klątwy Zarsthora" jak pięść do nosa.


"Tkaczka pieśni" współautorka A.C.Crispin tom 17 (ocena 10/10)
"(...)nigdy nie zapomina się najlepszych pieśni(...)" 
Wspaniałe, epickie, pełne rozmachu dzieło, jest tu wszystko, co najlepsze w Świecie czarownic. W zasadzie nie jest to historia w ramach podcyklu High Hallack, "Tkaczka pieśni" podchodzi do tematu globalnie wyśmienicie łącząc jedną fabułą krainy Arvonu, Estcarpu i Escore. Tytułowym kowalem pieśni* jest Eydryth, córka Elys i Jervona, sekunduje jej Alon, tajemniczy chłopak ze "Strzeż się sokoła". Tak więc z jednej strony jest to kontynuacja trylogii gryfa, z drugiej dopełnienie wątku Alona i Yachne ze "Strzeż się sokoła". 
"Tkaczkę pieśni" można śmiało nazwać eposem cyklu. Eydryth rusza w podróż po świecie czarownic, aby znaleźć rozwiązanie na chorobę ojca odnaleźć zaginioną od dekady matkę. W tym celu trafia z Arvonu do Estcarpu i Es, potem do Lormtu i Escore, by wrócić do Arvonu. Po drodze spotyka Alona, z którym od tej pory musi się zmierzyć z ciemnymi machinacjami Yachne. Pojawiają się też tutaj nowe postaci, jak kronikarz Lormtu Duratan, czy jego żona Nolar (mniemam, że będą to bohaterowie trzeciego podcyklu, czyli Kronik Świata czarownic, ale to dopiero przede mną), jak i znani wcześniej Kyllan, Dahaun, Yonan i Uruk, Dinzil, Kerovan, Joisan, Jervon, Elys i ich pozostałe dzieci, nawet gryf Telpher z "Gryfa w chwale". 
Dużo się dzieje, akcja rwie do przodu i przykuwa uwagę epickością, wszystko się kupy trzyma, bohaterowie są spoko, wspaniała akcja przez wszystkie kontynenty, generalnie wyborne fantasy. Do tego umiejętne wyjaśnienie wątków Alona i Yachne, na co narzekałem przy lekturze "Strzeż się sokoła". "Tkaczka pieśni" to najlepsza powieść z cyklu Świat czarownic, póki co. Oby tak dalej, widać, że pisanie przez Norton wspólnie z A.C.Crispin wychodzi tylko serii na dobre. 
* taka sytuacja - tytuł angielski "Tkaczki pieśni", to "Songsmith", czyli kowal pieśni, proste jak budowa cepa; w całym cyklu (m.in. w prologu do "Gniazda gryfa", którego autorem ma być Eydryth), występuje nazwa zawodu "kowal Pieśni", zatem, do kroćset fur beczek, dlaczego tytuł powieści, jak i elementy treści odnoszące się do kowala Pieśni brzmią "tkaczka Pieśni"?; po prostu karygodny brak poszanowania ze strony wydawnictwa dla samej powieści, jak i czytelnika

Tym sposobem zakończyłem czytanie podcyklu o High Hallack i Arvonie. 

środa, 9 kwietnia 2014

Psalm 18

Życie to wołanie Boga w osobistym udręczeniu. Życie człowieka to samotność jednostki w tłumie samotnych jednostek. Największym paradoksem istoty samodzielnie i abstrakcyjnie myślącej jest intuicyjne, zwierzęce tworzenie relacji z innymi istotami samodzielnie i abstrakcyjnie myślącymi. Gdzie tu sens? Odwieczna walka ducha i materii jako definicja bólu istnienia. 

Gwiazdy gasną, gwiazdy bledną eonami, człowiek przemija sekundami i czy dane mu będzie kiedykolwiek zrozumieć sens swojego istnienia, sens udręki samotności jednostki gatunku społecznego? Czy Bóg jest, czy zna odpowiedź? A jeżeli go nie ma, to co wtedy, czy pogrążanie się w otchłani agnostycyzmu jest właściwym rozwiązaniem, czy rozum wystarcza, gdy udręka spotyka ducha?

I tak trwają wiara, nadzieja i miłość ... tylko co te pojęcia znaczą, poza ładnym brzmieniem. Mam nadzieję wierzyć, mam nadzieję się zakochać w Stwórcy, śpiewać psalm 18 w ekstazie oddania i zaufania mocy sprawczej Boga ... ale nie mogę, rozum nie pozwala zawierzyć, ale jednocześnie pozostawia sobie furtkę, chcę bowiem kiedyś dostąpić autentycznej ekstazy zrozumienia sensu swojego życia. Na odwieczny spokój.